Autor zdjęcia: Youtube / Łączy Nas Piłka
Z klasy B na słynną Copacabanę. Bogusław Saganowski dla 2x45: Wciąż jestem głodny następnych sukcesów
Życie pisze różne scenariusze, a ten z pewnością nadawałby się na film. W jednej chwili z B-klasowych boisk wylądował na mistrzostwach świata w Brazylii reprezentując Polskę na największej międzynarodowej imprezie. W piasku odnalazł swoje przeznaczenie i stał się prawdziwą legendą nie tylko polskiego, ale i światowego beach soccera. Legendą, która wciąż buduje swój pomnik polskiej piłki nożnej plażowej. O swoich piłkarskich początkach, dwóch mundialach i przyszłości polskiego beach soccera opowiada w rozmowie z nami Bogusław Saganowski.
Tomasz Świderski (www.2x45.info): - Co było ważniejsze: sport czy szkoła?
Bogusław Saganowski: - Jak się domyślasz, w tamtych czasach w wieku szkolnym najważniejsze było podwórko, a przede wszystkim sport. Piłka nożna zawsze była na świeczniku. O nauce myślało się na samym końcu albo wcale. Na pierwszym miejscu był sport i kumple.
- Niech zgadnę - dzieciństwo spędziłeś na podwórku.
- Patrz: punkt pierwszy (śmiech). W dni wolne od szkoły od rana do wieczora byliśmy poza domem. Zawsze czekaliśmy na sygnał, kiedy mogliśmy tylko wyjść na dwór i pograć w piłkę. Później ciężko było nas zaciągnąć z powrotem do domu. Czasy też były inne, nie było telefonów komórkowych, komputerów czy konsoli do gier. Musieliśmy sami zagospodarować sobie swój czas wolny - najlepiej na powietrzu. Kiedy tylko kończyły się lekcje, biegliśmy ile sił w nogach do domu, ale nie z myślą odrabiania lekcji, tylko rzucenia plecaka w kąt i zebrania się z kumplami w wiadomym celu. Gdy ktoś już grał na naszym boisku, to zawsze się dołączaliśmy. Dogadywaliśmy się, nie było z tym najmniejszego problemu.
- Twój tata grał kiedyś w ŁKS-ie Łódź. To on zaszczepił w tobie miłość do piłki?
- Owszem, tata grał, ale nie zawodowo. Czy zaszczepił we mnie miłość do piłki? Tego nie wiem, ale raczej nie. Nie było żadnego nacisku na nas w celu zrobienia kariery piłkarskiej. Na przykład mój najstarszy brat Jarek w ogóle nie poszedł w tym kierunku. Myślę, że mnie i Markowi było to po prostu pisane, urodziliśmy się z tą umiejętnością, pasją i dalej szliśmy w tym kierunku nie patrząc na nic. Cel był prosty - być jak najlepszym w tym, co kocham robić.
- Czemu nie udało się przebić na stałe do pierwszej drużyny?
- Byłem blisko, naprawdę bardzo blisko... Zostałem powołany na miesięczny obóz z ŁKS-em do Brazylii. Tam zagrałem w każdym sparingu zaczynając je od pierwszej minuty i wszystko wskazywało na to, że będę miał możliwość grania razem z bratem w pierwszej drużynie. Niestety jednak tak się nie stało. Dziwną decyzją trenera nie zagościłem na dłużej w pierwszym zespole. Następstwem tego było przejście do trzecioligowej Piotrcovii Piotrków Trybunalski. Tam grałem 8 lat i największym sukcesem było występowanie na zapleczu dzisiejszej Ekstraklasy. To były bardzo dobre czasy, bardzo miło je wspominam.
- Kiedy rozpocząłeś swoją przygodę z piachem i jak do tego doszło?
- Było to tak dawno temu... A tak na poważnie, jak to się wszystko zaczęło? Grałem wtedy w KKS Kalisz. Któregoś dnia wracałem z treningu z Kalisza i do jednego z kolegów zadzwonił Jarek Jagielski z informacją, że zgłosił Grembach Łódź do turnieju beach soccera. Trener Jagielski zapytał, czy nie wziąłbym w nim udziału. Odparłem wtedy szczerze, że nawet nie słyszałem o takim sporcie, ale w sumie to dlaczego nie, spróbuję. Jak okazało się, była to bardzo trafna decyzja, gdyż 3 dni później byłem już na zgrupowaniu reprezentacji Polski.
- No właśnie, to był 2006 rok, zbliżał się mundial na piachu. Z klasy B do największego święta w piłce nożnej plażowej. Nieźle.
- Co tu więcej dodać? Coś fantastycznego. Z B-klasowych klepisk na słynną Copacabanę. Scenariusz, jak z filmu.
- Jak na standardy beach soccera stadion był ogromny. Mogło na nim zasiąść około 10 tysięcy widzów. Był stres?
- Dodatkowo turniej zaczynaliśmy meczem z gospodarzami. Był to pierwszy występ Polski na mistrzostwach świata w beach soccera, więc tak, stres był rzeczą jak najbardziej naturalną. Wielkie emocje - oczywiście niezapomniane.
- Blisko było wielkiego sukcesu, jakim bez wątpienia byłoby wyjście z grupy.
- Dokładnie. Mecz z Japonią pozostanie w pamięci każdego z nas do końca życia. Zabrakło tak niewiele, jednej bramki... Na 20 sekund przed końcem byliśmy jeszcze w gronie ośmiu najlepszych drużyn świata. Niestety, zostaliśmy brutalnie sprowadzeni na ziemię i odpadliśmy z mistrzostw już w grupie.
- Mimo wszystko był to bardzo udany turniej, przede wszystkim dla ciebie. Po tych mistrzostwach zostałeś uznany drugim najlepszym piłkarzem plażowym na świecie, a rok później zostałeś wybrany do Drużyny Gwiazd Europy beach soccera. Bardzo szybki rozwój kariery.
- Miałem udane wejście w ten sport, a moja ciężka praca została zauważona przez samego Erica Cantonę, który powołał mnie do drużyny Gwiazd Europy na mecz z Brazylią. Co więcej - w tym meczu udało mi się nawet strzelić bramkę. To było niesamowite przeżycie.
- Chwilę później biegałeś po piasku u boku takich zawodników jak Madjer czy Belchior.
- Szybko się to wszystko potoczyło. Zostałem zauważony przez Sporting Lizbona - jedną z najlepszych drużyn w beach soccera. Grali tam właśnie Madjer i Belchior. Pojechaliśmy na Klubowe Mistrzostwa Świata, gdzie zajęliśmy 2. miejsce.
- Na następny mundial przyszło nam czekać 11 lat. Ty i Dominik Depta jesteście jedynymi zawodnikami, którzy byli na dwóch czempionatach w beach soccera i na obu wasza przygoda kończyła się na fazie grupowej. Twoim zdaniem - na której imprezie mieliście większą szansę na sukces?
- Rozmawialiśmy o tym z Dominikiem i stwierdziliśmy, że o wiele łatwiej o dobry wynik było za pierwszym razem, ponieważ na drugich mistrzostwach trafiliśmy do grupy śmierci. W końcu w finale przeciwko sobie zagrały Tahiti oraz Brazylia, a byli przecież na początku z nami w grupie.
- 2016 rok był najlepszy w historii polskiej piłki nożnej plażowej. Polska została najlepszą drużyną w Europie. Jak to się stało, że tak nagle udało wam się pokonać takie potęgi jak Rosja czy Włochy?
- To był nasz rok, a na sukcesy złożyło się wiele czynników. Dobre przygotowanie, dobry zespół, który był mieszanką doświadczenia z młodością. Pamiętam, jak rozmawialiśmy z chłopakami i zastanawialiśmy się, czy ta mieszanka odpali, czy nie. A jeśli tak, to będzie coś naprawdę wielkiego. I tak się stało. Czuliśmy się mocni. Na koniec otrzymałem nagrodę MVP. Był to mój wspaniały, wręcz wymarzony powrót do kadry.
- Podziw budziło to, że grałeś z kontuzją. Nawet na chwilę nie chciałeś opuścić swoich kolegów z drużyny. Prawdziwy kapitan.
- Grałem wtedy z kontuzją barku, ale nie myślałem o tym. Najważniejsze było dobro drużyny, tylko to się liczyło. Adrenalina powodowała, że nie czułem bólu i mogłem grać.
- Po mundialu na Bahamach zdecydowałeś się na zakończenie reprezentacyjnej kariery. Nie tęsknisz za grą z orzełkiem na piersi?
- Zdecydowałem się na zakończenie gry w kadrze, ponieważ - jak śpiewał Grzegorz Markowski - trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść. Trzeba dać możliwość grania młodszym zawodnikom. Za grą z orzełkiem na piersi zawsze będzie się tęskniło, ale była to moja przemyślana decyzja, nie podjąłem jej pochopnie.
- Nie jest tajemnicą, że nie da się w Polsce utrzymać grając w beach soccera nawet jeśli jest się światową gwiazdą tego sportu.
- W Polsce nie da się utrzymać z gry na piachu i to się chyba nie zmieni. U nas sezon to raptem trzy turnieje. Łatwo policzyć - to jakieś 2 tygodnie grania. Gwiazda taka jak Madjer gra w beach soccer przez 10 miesięcy w roku. Odpowiedź przychodzi więc sama. Mimo wszystko bardzo dużo zawdzięczam temu sportowi. Zobaczyłem kawał świata, poznałem niesamowitych ludzi i to jest w tym wszystkim wspaniałe.
- Przeprowadziłeś się obecnie do Gdańska i zostałeś trenerem Pokolenia Lechii Gdańsk 2008. Szkolenie młodzieży to jest to, w czym się widzisz w przyszłości?
- Od dwóch lat mieszkam w Gdańsku, jestem teraz bliżej mojej ukochanej plaży. Dzięki mojemu przyjacielowi Markowi Widzickiemu zacząłem pracę jako trener i na ten czas przynosi mi to bardzo dużą frajdę.
- Selekcjonerem reprezentacji Polski już byłeś. Gdyby była taka możliwość wszedłbyś jeszcze raz w te same buty? Czy może byłbyś wierny przysłowiu, że dwa razy się nie wchodzi do tej samej rzeki?
- Jeżeli dostałbym taką propozycję, to na pewno bym ja rozważył - w końcu to kawał mojego życia - i nie rozpatruję tego w kategorii wchodzenia drugi raz do tej samej rzeki. W tamtych czasach byłem grającym trenerem i przez to kilka rzeczy mogło umknąć mojej uwadze. Z perspektywy czasu wiem teraz, że było to bardzo trudne do pogodzenia.
- Jak widzisz przyszłość polskiego beach soccera? Czy ta dyscyplina ma szansę rozwoju w naszym kraju?
- Szczerze mówiąc - słabo to widzę, chociaż ostatnio pojawiło się światełko w tunelu w postaci krytych hal do beach soccera (np. w Gliwicach). Jest to jednak ziarenko piasku w plaży potrzeb tego sportu. Do rozwoju beach soccera potrzeba jak najwięcej tego typu obiektów, aby można było trenować także zimą.
- Czy widzisz wśród młodych zawodników kandydata na drugiego Sagana?
- Oczywiście jest parę takich nazwisk, ale zostawiam je dla siebie, nie chcę zapeszać.
- Czujesz się spełnionym sportowcem?
- Mógłbym powiedzieć, że tak, jak najbardziej, ale wtedy bym skłamał. Wszyscy którzy mnie znają wiedzą, że wciąż jestem głodny grania na piachu i następnych sukcesów.
- Co uważasz za swoje największe osiągnięcie w karierze?
- Szczerze, to ciężko mi wybrać, chyba nie ma takiego jednego szczególnego. Mogę więc stwierdzić, że największym moim osiągnięciem jest cała moja przygoda z beach soccerem. Trwa ona dalej, więc jest może jeszcze coś wielkiego przede mną.
- Postanowienia na nowy rok?
- Bardzo proste - jak najlepiej przygotować się do następnego sezonu na piasku.
- Tą odpowiedzią wyprzedziłeś moje następne, a zarazem ostatnie pytanie. Potwierdzasz więc, że w tym roku zobaczymy wielkiego Sagana na polskich piaszczystych boiskach?
- Tak, jak najbardziej. Do zobaczenia na piachu.
www.2x45.info