Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: gornikzabrze.pl

Artur Płatek dla 2x45: Skauting polega na minimalizowaniu ryzyka. Górnikowi nie grozi zaciśnięcie pętli wokół szyi

Autor: rozmawiał Mariusz Bielski
2019-03-19 13:00:51

Zeszłoroczny Górnik? Objawienie. Tegoroczny? Jazda bez trzymanki w kierunku pierwszej ligi. A kiedy się zatrzymał, zrobił to jedną nogą w pierwszoligowej trumnie, drugą na skórce od banana. Zabrzanie nie poszli jednak za schematem, Marcin Brosz nie musiał martwić się o posadę, ale strażak i tak przybył do klubu. I to prosto z Dortmundu!

Artura Płatka złapaliśmy niedługo po wylądowaniu na lotnisku, bo właśnie na nich spędza 1/3 życia. Kolejne 2/3 zajmuje mu obserwacja zawodników i przeprowadzanie transferów. 

Jak od kulis wyglądało zimowe okienko Górnika? Dlaczego jego dotychczasowa polityka transferowa była naiwna? Jakimi kryteriami kierował się przy wyborze zawodników? Na jakim etapie jest tworzenie siatki skautingowej dla Górnika? Czym różni się skautowanie dla nich i dla Borussii Dortmund? Dlaczego coraz bardziej liczy się w nim psychoanaliza? Czy social media to dobre źródło wiedzy o piłkarzach? Czemu obserwacje na żywo są bardziej wartościowe od tych na video? Czy skauci to pokerzyści? Jak ważny był dla BVB Sven Mislintat? Czemu Płatek nie przyjął oferty od Manchesteru United?

Zapraszamy do lektury!

***

Mariusz Bielski: - Trudno pana złapać…

- Nie ma co ukrywać, że tak wygląda moje życie. Non stop samoloty, non stop telefony, bardzo dużo meczów. Generalnie człowiek żyje w podróży. Wczoraj na przykład byłem w Zagrzebiu, dzisiaj przyleciałem do Zabrza, a już jutro lecę do Hiszpanii i w Polsce będę w poniedziałek [rozmawiamy 8.03].

- Obowiązki pod Górnika czy Borussię?

- I tu, i tu. Pełnię takie funkcje w obu klubach, że udaje mi się łączyć obowiązki. W oba wkładam tyle samo energii.

- Kiedy Górnik zgłosił do pana po pomoc jak to wyglądało ze strony Borussii?

- Moim zdaniem zareagowali bardzo dobrze. Michael Zorc powiedział mi: "wiem, to jest twój klub, z którym jesteś związany od młodości". Nie widział przeciwwskazań. Kiedy pracowałem jako trener nie miałem okazji prowadzić Górnika. Nie byłem też jego zawodnikiem na najwyższym poziomie, bo otarłem się maksymalnie o drugą drużynę. Obojętnie gdzie pracowałem podkreślałem jednak, że z Górnikiem wiąże mnie wyjątkowa więź. Nawet w Gliwicach to wiedzieli.

- Odważnie!

- Ach, nie ma co roztrząsać, chociaż nie ukrywam, miewałem przez to delikatne problemy... Według mnie najważniejszy mimo wszystko był profesjonalizm. Jeżeli pracujesz normalnie, to nie powinno mieć znaczenia skąd pochodzisz, ale w Polsce jest to trochę inaczej postrzegane niż w wielu krajach. No ale wracając... Bez większych zastrzeżeń Zorc powiedział mi, że do czerwca mogę łączyć obie funkcje, a na koniec sezonu porozmawiamy i zobaczymy co dalej.

- Dlaczego dopiero teraz zgodził się pan na pracę w Górniku, skoro wcześniej już kilka razy klub robił pod pana podchody?

- Ja związałem się z BVB w 2012 roku, a dynamika i rozwój mojej pracy tam sprawiły, że chciałem skupić się tylko na tych obowiązkach. No i trzeba też powiedzieć, iż Górnikowi w tamtym czasie naprawdę dobrze szło. Nie byłem wtedy w stanie dać klubowi tyle, ile bym chciał. Górnik wydawał mi się dokładnie poukładany, a osiągane przez niego wyniki na tyle dobre, że moje spostrzeżenia wówczas nie miałyby aż takiego przełożenia na jego funkcjonowanie. Nie widziałem się w tamtym projekcie. Natomiast teraz, zanim przyszedłem, wielokrotnie rozmawiałem z trenerem Broszem - znamy się bardzo długo - opisał mi sytuację, zasugerował jak mógłbym pomóc i z nabytą w międzyczasie wiedzą oraz doświadczeniem zdecydowałem się spróbować.

- Przeważnie mówi się o trenerach-strażakach, a w Zabrzu postąpiono nietypowo, na ratunek wzięto dyrektora sportowego. W chwili przyjścia czuł się pan właśnie jak strażak?

- W zasadzie to wzięto koordynatora ds. sportowych, ale to tylko nomenklatura. Poczułem, iż mogę wnieść coś wartościowego, jeżeli chodzi o moje spojrzenie na futbol i na to jak postrzegam zawodników. Jak moim zdaniem powinna wyglądać nasza kadra, aby w ogóle miała szansę w walce o utrzymanie. Nie była to konfrontacja wizji, ponieważ cały czas będziemy starać się pozostać przy pryncypiach Górnika. Chcemy, aby to był klub młodych ludzi z regionu z ambicjami. Niestety sytuacja sportowa drużyny spowodowała, że tym razem musieliśmy zareagować inaczej, by dodać zespołowi cech, jakich mu akurat brakowało.

- Przyszedł pan do Górnika w połowie grudnia i sam pan powiedział, że to dość późno. Musieliście przez to bardziej improwizować na rynku transferowym?

- Aż tak to nie. Kiedy pracowałem w Niemczech, przyzwyczaiłem się do tego, by transfery planować na pół roku albo rok do przodu. Dobrze by było, gdyby polskie kluby wypracowały sobie taką pozycję, aby mogły funkcjonować w ten sposób, życzę tego polskiej piłce. Żeby ich ruchy nie były determinowane na zasadzie – tu nagle coś się wali i trzeba kombinować na potrzebę chwili. To byłby wymarzony model – masz już wcześniej przygotowaną listę wyselekcjonowanych zawodników, ściągasz ich, płynnie przechodzisz przez poszczególne okresy. Górnik akurat znalazł się właśnie w tej niepożądanej sytuacji, gdy należało działać na już. A wiadomo jak się w grudniu robi transfery – wachlarz zawodników jest wąski, zaś ceny szybują. To jest dużo bardziej wyważone latem. Mnóstwo klubów musi szukać zawodników z wolną kartą, lecz ze względu na zakończenie sezonu mamy wtedy znacznie większy wybór. Nie mogę jednak narzekać, nam i teraz udało się zrobić praktycznie tylko bezgotówkowe transfery. Zainwestowaliśmy pieniądze zaledwie w Baidoo. Uważam to za nasz mały sukces. 

Natomiast co tak naprawdę miałem na myśli z tym "za późno" - w idealnej sytuacji trener Brosz miałby tych wszystkich zawodników dostępnych od początku stycznia, przez cały okres przygotowawczy. Niestety transfery rozłożyły nam się cały miesiąc. Gdybyśmy mogli załatwić te sprawy wcześniej, mieliby kilka tygodni więcej na wspólna pracę, trening, zgrywanie się.

- Górnik był zakładnikiem własnego sukcesu z poprzedniego sezonu? Osiągnął niespodziewanie dobry wynik, latem odeszło paru kluczowych graczy, nie zastąpiono ich, ale oczekiwania kibiców pozostały równie duże.

- Dzisiaj co prawda mieszkam gdzie indziej, ale pochodzę stąd i znam trochę to środowisko kibicowskie. Wiem, że oczekują nie tylko zwycięstw, lecz także widowisk. Przez wzgląd na historię marzy im się również mistrzostwo Polski. Rozumiem to doskonale! Przecież tu, gdzie dziś siedzimy i rozmawiamy, w moim gabinecie, była kiedyś trybuna pod zegarem, a ja w młodości stałem na niej i oglądałem różne wielkie mecze Górnika. Tutaj widziałem i przeżywałem jego trzy ostatnie mistrzostwa Polski [lata 1985-87 - przyp. MB] i też bym sobie życzył powtórki. 

Jednak trzeba po prostu wziąć poprawkę na obecne realia. Górnik nie jest dziś tak możnym klubem jak wówczas, gdy stać go było na ściąganie najlepszych rodzimych zawodników nie tylko z regionu, lecz z całego kraju. Dzisiaj należy wykazać więcej cierpliwości, zabłysnąć sposobem, a najważniejsze, do kolejnego sukcesu po prostu potrzeba też czasu. Poprzedni sezon na pewno rozbudził wyobraźnię kibiców. Ale powiem panu szczerze, choć tego nie zweryfikujemy... Uważam, że gdyby Górnik dokonał takich samych zimowych transferów jak teraz, aczkolwiek rok wcześniej, to być może dzisiaj znów biłby się o najwyższe laury. Ci młodzi zawodnicy, których mamy, nawet pomimo bycia utalentowanymi, muszą jeszcze mieć koło siebie kogoś, od kogo będą mogli się uczyć. Tak jak niegdyś Kądzior, Kurzawa czy Wieteska. 

- W Górniku liczono, że na miejsce liderów z poprzedniego sezonu wskoczy sama młodzież i bez większych problemów ich zastąpi. Według mnie to słuszna idea, chociaż naiwna.

- Pomysł na pewno był dobry. Ba, nawet w Borussii jest tak, że skład ciągle uzupełnia się młodymi zawodnikami mającymi odpowiednią jakość względem potrzeb pierwszej drużyny. W Górniku też jest rzesza chłopaków, którzy spokojnie mogą pretendować do tego, by w przyszłości zostać wartościowymi ligowcami. Dano im wielką szansę, ale perspektywa czasu sugeruje, iż proporcje zostały zachwiane. To znaczy próbowano wprowadzić zbyt wielu młodych piłkarzy w tym samym czasie.

- Zagraniczny trend zostanie podtrzymany w przyszłych okienkach?

- Cóż, tak jak wspomniałem wcześniej, ja bym chciał, aby ta drużyna była młoda, złożona w większości z Polaków, ale też zwrócę uwagę na to, co powiedziałem na powitalnej konferencji. Dla mnie w ruchach transferowych kluczowa jest jakość danego zawodnika. Jeżeli znajdziemy kogoś wartościowego z Polski – tym lepiej. Ale jeśli trafi się ktoś o podobnych lub większych umiejętnościach w Japonii czy Nigerii, to dlaczego mielibyśmy i z nim nie spróbować?

- Nie obawialiście się efektów – brzydko mówiąc – multi-kulti? Tym bardziej, że braliście graczy z różnych kręgów kulturowych. Islandia, Serbia, Gruzja, Ghana...

- Celne spostrzeżenie, jest to pewien tygiel. Ale nie ma takiego złotego środka, recepty, która miałaby zastosowanie w przypadku absolutnie każdego klubu. Zawsze jest ryzyko. Co bym teraz nie powiedział, mimo wszystko na końcu zweryfikuje nas wynik sportowy na koniec sezonu. Natomiast nie jest tak, że ściągaliśmy ludzi nam nieznanych. Zgromadziliśmy na temat tych piłkarzy dużo informacji. Ja też kładę bardzo duży nacisk na aspekt mentalny u piłkarzy, bo dzięki temu jestem w stanie dowiedzieć się, na ile dana osoba będzie w stanie zaangażować się w życie Górnika. Tych, których ściągnęliśmy zimą, znałem dokładnie. Dzięki wcześniej posiadanym przeze mnie informacjom, byliśmy w stanie zakończyć etap selekcji graczy w kilka dni. Odrzuciliśmy na przykład możliwość pozyskania piłkarzy około trzydziestki, którzy oczekiwali długich kontraktów. Według mnie w obecnej sytuacji Górnika byłoby to zbyt ryzykowne, a do tego niespójne z obraną przez klub filozofią. Natomiast to, jak działaliśmy tej zimy na rynku transferowym było pewnym optymalnym wypośrodkowaniem co do potrzeb drużyny. Uważam, iż aktualnie mamy zdecydowanie lepszy zespół niż na jesieni. Dokonaliśmy takich wzmocnień, że nawet w razie niepowodzenia (czyt. spadku do pierwszej ligi) pętla wokół szyi nam się nie zaciśnie.

- Przed pana przyjściem Marcin Brosz był osobą, która miała bardzo wiele do powiedzenia w kwestii transferów. Jak to wygląda teraz?

- Nadal ma. Ponadto zapewniam, w Górniku o zakupach nie decyduje jedna osoba. To byłoby ryzykowne. W ostatnim tygodniu rozbudowaliśmy dział skautingu, dzięki czemu będziemy mogli wnikliwie obserwować i badać rynek polski, także pod kątem młodych piłkarzy. Z tego co już wypracowaliśmy - jeśli chodzi o ostatnie wzmocnienia, zanim klepnęliśmy którekolwiek, o danym zawodniku musiał się wypowiedzieć każdy członek sztabu szkoleniowego z trenerem Broszem na czele. Decyzje podejmowaliśmy wspólnie. 

- Trudno było namówić Marcina Brosza do tej chwilowej zmiany koncepcji transferowej? Wcześniej ponoć też proponowano mu ściągnięcie bardziej doświadczonych lub zagranicznych piłkarzy, jednak zupełnie nie miał co do tego przekonania.

- Kiedy przyszedłem do Górnika jednym z ustaleń było to, że za zimowe transfery będę rozliczany wyłącznie ja. Biorę to na siebie, skoro byłem ich pomysłodawcą. Gdyby moja misja ratowania Górnika się nie powiodła, tylko ja poniosę konsekwencje. Trener Brosz w razie czego może spać spokojnie. Uważam jednak, że już teraz wykonał z nimi dobrą prace, ponieważ wszyscy się wkomponowali. Nawet Sekulić, choć przyszedł już po wznowieniu sezonu. 

Jeszcze a propos samych transferów - na pewno też selekcję ułatwił fakt, iż praktycznie wszystkich wziętych zimą graczy - oprócz Ishmaela Baidoo - widziałem wcześniej na własne oczy.

- Nie bał się pan więc sprowadzić Ghańczyka, tym bardziej, że akurat na niego wyłożyliście 150 tys. euro? Nie był kotem w worku?

- Nie, w ogóle. Zobaczyłem wiele materiałów video z nim w roli głównej. Poza tym moje informacje na jego temat pozyskałem od kilku dobrze znanych mi ludzi, których znam od dłuższego czasu i ufam im. Być może w tej chwili to nie jest chłopak gotowy na 90 minut, ma dopiero 20 lat, ale też takie umiejętności, które w przyszłości powinny dać kibicom sporo radości. Nie ukrywam - liczę na niego dość mocno. Postawiliśmy na niego również z tego względu, że patrząc na rynek polski, nie było praktycznie żadnego dostępnego zawodnika o podobnym profilu piłkarskim.

- Jak ci obcokrajowcy odnajdują się w nowym dla nich środowisku?

- Pewnie więcej powiedziałby na ten temat Marcin Brosz. Zerkając na boisko, wydaje mi się, że sportowo wpasowali się dość dobrze w plan taktyczny Górnika. Już podczas obozu przygotowawczego dało się zauważyć, iż "czują" tę grę. Chcielibyśmy też, aby odnaleźli się tu życiowo, aby się zintegrowali. Dlatego chociażby w kontrakcie każdego umieściliśmy zapis o konieczności nauki języka polskiego. Nie wiem czy już odbyły się jakieś lekcje, aczkolwiek na pewno będą nad tym pracować.

Mi podobała się też reakcja naszej młodzieży. Nie tylko fajnie przyjęli nowych, ale widać było po nich większą mobilizację do cięższej pracy. W konfrontacji z bardziej doświadczonymi kolegami dokładniej zdiagnozowali swoje minusy, ale nie obrazili się na świat, lecz dało im to impuls, by te rzeczy nadrabiać. 

- Żaden z nowych piłkarzy Górnika nie miał obaw przed transferem a propos waszej sytuacji w tabeli? Ja bym się chyba zaczął zastanawiać na zasadzie: "a co będzie, jeśli spadniemy?"

- Miałem kilka takich rozmów. Co ciekawe, ten sposób myślenia dominował głównie u Polaków i dlatego ostatecznie nie doszliśmy do porozumienia. Z tymi co do nas dołączyli nie było żadnych problemów. Przedstawiliśmy im jak wygląda klub oraz środowisko wokół niego, jak tu pracujemy, na czym polega wizja Górnika, jak wyobrażamy sobie kadrę na przyszły sezon... No i dlatego są z nami. Myślę, że to jest akurat prosta sprawa - gdyby ktoś nie był w pełni przekonany do tego projektu, po prostu by zrezygnował.

- Gwilia bodajże w "Sporcie" wspominał, iż namawiał go pan dość mocno.

- Wiedziałem jakiego rodzaju graczem jest i byłem przekonany, że będzie dobrze funkcjonował obok Żurkowskiego, że powinni się właściwie uzupełniać. Moim zdaniem Szymonowi brakowało takiego zawodnika obok siebie, ruchliwego, który wspomógłby go w rozgrywaniu. Wydaje mi się, że dobrze się rozumieją. Domyślam się, iż chodziło mu po prostu o to, ile argumentów na naszą korzyść mu przedstawiłem. Nie musiałem go przekonywać na zasadzie takiej, że najpierw nie był chętny, a potem zmienił zdanie. Gwilia miał w ogóle kilka bardzo dobrych propozycji z klubów z innych krajów. Przede wszystkim były to oferty atrakcyjne finansowo...

- Tym bardziej - czemu przyszedł akurat do Górnika?

- Właśnie argumenty sportowe odegrały kluczową rolę. Do tego też dzięki reaserchowi rozeznałem się, że wolał zostać w Europie niż wyjechać poza nią. Znam ludzi, z którymi współpracuje od strony menedżerskiej, więc wiedziałem, że jeśli miałby wybierać np. pomiędzy Chinami a pozostaniem na Starym Kontynencie, wybierze drugą opcję. On jest jeszcze stosunkowo młody, ma 24 lata, a wyjeżdżając tam mógłby zamknąć sobie wiele innych drzwi na przyszłość. I pod tym kątem głównie rozmawialiśmy o wyższości Górnika nad innymi propozycjami.

- A Erik Daniel? Czemu jego nie udało się pozyskać?

- Warunki jego pozyskania były według nas absurdalnie wysokie. On miał pół roku do końca kontraktu i z nim prywatnie udało nam się już dogadać. Nie szło się jednak porozumieć z klubem MFK Rużomberok. Można powiedzieć, że zablokowali ten ruch. W tym konkretnym nieudanym transferze nie ma ani trochę naszej winy. Nie będę podawał dokładnych kwot, ale można się było spodziewać od samego początku, że nie uda nam się go sprowadzić. Ma 26 lat, a ja od początku powtarzałem, że tyle, ile oczekiwał Ruzemberok na pewno nie będziemy w stanie zapłacić. Nie był to nasz najważniejszy cel transferowy na to okienko, bez którego świat się dla nas skończy. Jeden z wielu na przygotowanej liście na te pozycję. No i tyle w tym temacie. Ale mogę panu powiedzieć o jednej rzeczy, która nam się nie udała.

- Proszę.

- Byliśmy zainteresowani pozyskaniem Kacpra Kostorza, obecnego zawodnika Podbeskidzia. Ostatecznie wybrał Legię. Wiedziałem, że trzeba z nim szybko działać i chcieliśmy podjąć rozmowy w styczniu, lecz już na samym początku miesiąca wzięli go warszawianie. U nas w tym czasie dopiero rozpoczynały się rozmowy co do sprzedaży Szymona Żurkowskiego. Stąd nasza zwłoka, bo ze względów finansowych to wszystko musiało być połączone.

- No właśnie, polski piłkarz naprawdę jest tak drogi, że nie może przechodzić za pieniądze z Ekstraklasy do Ekstraklasy?

- Myślę, że to wynika ze specyfiki danej ligi. Ale nie tylko u nas istnieje takie zjawisko. Proszę sprawdzić, ile jest transferów gotówkowych wewnątrz 2. Bundesligi za powiedzmy 300-500 tys. euro. Baaardzo mało! Jeśli już, bierze się tam zawodników wolnych albo płaci się kupę forsy. To także wynika z wyrównanej konkurencji. Dlaczego miałbym oddawać takiego Żurkowskiego za 1-2 miliony złotych np. do Legii?

- Dariusz Mioduski twierdzi, że dzięki temu bardziej by się rozwinął, pokazał w pucharach, odszedł za większe pieniądze i % zysku z przyszłego transferu by wam się lepiej opłacił!

- Mi się wydaje, że on całkiem dobrze zarządza klubem...

- ... ale jego teza brzmi absurdalnie.

- No jeżeli użył dokładnie takiej argumentacji, to cóż... Na pewno w tej jego tezie jest trochę racji, lecz my musimy patrzeć przede wszystkim na dobro Górnika. Ale powiem szczerze, ja bym sobie życzył, aby Legia była tak mocnym klubem, by mogła skupować do siebie najlepszych Polaków i potem promować ich w fazie grupowej Ligi Mistrzów. To by wyszło polskiej piłce na dobre, więc nie miałbym nic przeciwko. Aczkolwiek realia wyglądają inaczej.

- Jeśli chodzi o młodych piłkarzy, także juniorów, trudno jest ich wam pozyskiwać? Jakkolwiek spojrzeć, konkurencja w regionie jest spora. Piast, GKS, Ruch, nawet Rozwój czy Gwarek są atrakcyjnymi klubami, ponieważ dobrze szkolą.

- Nie ukrywam, że temu procederowi pozyskiwania chłopaków ze Śląska dopiero się przyglądam, więc na ten moment jeszcze trudno mi powiedzieć. Wielu zawodników z okolic będę dopiero oglądał, zagłębiał się w ten temat. Na pewno jako bardzo duży klub śląski będziemy musieli współpracować z poszczególnymi klubami. Na pewno z Gwarkiem i Rozwojem żyjemy całkiem dobrze, ale nie tylko dla nich musimy uchodzić za godnego partnera. 

Kurczę, jak ja tego nie lubię, to jest takie polskie, żeby wziąć komuś zawodnika, ukraść go i potem nie zapłacić albo zapłacić za mało. Po co to cwaniactwo? Korzystasz w krótkiej perspektywie, lecz w dłuższej kompletnie psujesz sobie relacje. Kompletnie tego nie rozumiem. Kiedy wcześniej krótko pracowałem w Górniku, to ja ściągnąłem tu Arka Milika, a potem okazało się, że Górnik nie zapłacił Rozwojowi. Naprawdę to jest gdzieś poza moją logiką. Póki teraz jestem w klubie mam nadzieję, że tego typu praktyki nie będą u nas stosowane. Nie chciałbym się pod tym podpisywać. Według mnie każdego trzeba traktować jako równego partnera w negocjacjach, transferach, a małym klubom należy dawać zarabiać, bo w dużej mierze to właśnie one są dostarczycielami utalentowanych juniorów do tych największych klubów i akademii w Polsce. Muszą otrzymywać odpowiednią gratyfikację, aby dzięki niej mogli potem sprawniej pracować i wypuszczać jeszcze większe talenty.

- Zamierzacie jakoś formalizować takie współprace na przykład z Gwarkiem? Wiosną ubiegłego roku rozmawiałem z Januszem Kowalskim i on powiedział coś w stylu, że dobrze byłoby stworzyć na Śląsku sieć współdziałających ze sobą klubów. Z drugiej strony nazwał ten pomysł utopijnym.

- W tej chwili trudno mi coś takiego zadeklarować. My cały czas prowadzimy obserwacje poszczególnych zawodników, wszystkie rozgrywki ruszyły i nie ukrywam, że to póki co zajmuje nas najbardziej. W moich planach, które aktualnie sięgają czerwca 2019 roku, nie mam nic podobnego. Są tu trenerzy-koordynatorzy, pracujący w klubie dłużej i pewnie też dłużej tu zostaną i być może oni pracują również nad czymś takim, jednak z mojej strony nie było takiej inicjatywy. Ale muszę przyznać, że w dłuższej perspektywie na pewno jest to ciekawy kierunek rozwoju.

- Gdyby miał pan wybrać, to z dzisiejszej perspektywy co jest ważniejsze dla Górnika w transferze Żurkowskiego - okrągła sumka od Fiorentiny, czy ten wizerunkowy wymiar, dzięki któremu powinna wzrosnąć marka klubu na rynku? Lech już sobie coś takiego wypracował. Jeśli ktoś ma w CV, że wywodzi się z jego akademii, to od razu przyciąga do siebie więcej uwagi.

- Bez wątpienia Lech wykonuje w tym względzie świetną robotę. Oni nie mają zasięgu lokalnego, lecz ogólnokrajowy, bo i ze Śląska sprowadzali juniorów do siebie. A dla Górnika Szymon to przede wszystkim przykład tego, że obrana przez nas droga jest właściwa. Tu wszystko zagrało. Jego przypadek to wskazówka jak powinniśmy pozyskiwać kolejnych graczy, jak szkolić i promować w seniorach. W przyszłości chcielibyśmy brać do siebie nie tylko zawodników prawie gotowych, ale i znacznie młodszych do naszej akademii, aby rozwijali się pod naszym okiem. 

Ja nie jestem jej pracownikiem, nie jeżdżę i nie namawiam rodziców, aby zapisywali swoje dzieci do Górnika, ale wydaje mi się, że sukces Żurkowskiego może pozytywnie działać na wyobraźnię i ułatwiać pracę w zespołach juniorskich. Prezes Sarnowski i Romek Kaczorek opowiadali mi, że kiedy Górnik występował w pierwszej lidze, przekonać kogoś do naszego projektu było mega trudno. Ale później, kiedy wróciliśmy do Ekstraklasy, a drużyna, w której występowało tak wielu młodych chłopaków osiągnęło świetny wynik na koniec sezonu, zmieniło się podejście do nas. Nie mam więc wątpliwości - transfer Szymona wielu adeptom piłkarskim da do myślenia. Przy czym niech pamiętają jedną rzecz - muszą ciężko pracować, aby potem wyjechać na Zachód i nie odbić się od niego.

- Ostatnio po naszych ochoczo sięgają Włosi, ale dlaczego tylko oni, a nie chociażby kluby z Bundesligi?

- Prosta sprawa - to jest kwestia tempa gry i technicznego odnalezienia się w niej.

- Tylko tyle i aż tyle? Serie A ma to na niższym poziomie?

- Zdecydowanie.

- Pod koniec lutego rzucił pan w "Sporcie" takie zdanie: "Dopiero teraz będę pracował tak jak sobie życzę." Co dokładnie miał pan na myśli?

- Chodziło o skauting. Poprzez obserwacje musimy rozwijać naszą wiedzę o zawodnikach, wykorzystywać kontakty do sprowadzania ich na korzystnych warunkach i tak dalej. Po pierwsze więc - musimy wypracować sobie takie relacje. Po drugie - w każdej chwili powinniśmy mieć przygotowaną listę zawodników na wszystkie pozycje, którzy będą w naszym zasięgu, gdyby zaszła potrzeba wzmocnienia drużyny. Powiedzmy pięciu dobrych lewych obrońców.

- Uuu, ambitnie! Z lewymi obrońcami to akurat najłatwiej nie jest...

- (śmiech) Nie no, dlaczego nie? My mamy dwóch niezłych i jeszcze jednego w grupach młodzieżowych. Wiadomo, to jeszcze nie jest poziom seniorskiej reprezentacji, chociaż Gryszkiewicz gra w U-20.

Tak czy siak, życzyłbym sobie, abyśmy wszystkich tych, którzy trafią na nasze listy, dokładnie znali, wiedzieli jakie są ich plusy oraz minusy sportowe i też jeśli chodzi o charakter. To jest moje zadanie, aby tego dopilnować. Oprócz sposobu pozyskiwania informacji ważna jest także ilość tych informacji, żeby mieć jak najbardziej dokładny obraz danego piłkarza. Dlatego dla mnie ważne jest, by zawodnika, jakim się interesujemy, zobaczyć także na żywo. W ogóle taki skauting i ten przez video to są dwie różne rzeczy. Nie można polegać tylko na jednym lub drugim, powinno się łączyć i wymieniać spostrzeżenia wynikające z obu rodzajów. O to mi chodziło w przywołanym zdaniu. 

Na tę chwilę zatrudniamy 4 skautów, którzy już ruszyli do pracy. Mamy też specjalny system do gromadzenia danych, dzięki czemu uzyskamy bardzo dużo informacji m.in. o młodych chłopakach, jakimi się interesujemy. Można powiedzieć, że do czerwca to jest swego rodzaju faza testowa. Na koniec sezonu usiądziemy i ocenimy ile udało nam się z tej naszej pracy wycisnąć. A wtedy nasi przełożeni to przeanalizują i okaże się co dalej - z nami i z tym modelem działania. Myślę, iż każdy klub, który pragnie racjonalnie egzystować na najwyższym poziomie, konkurować z największymi i rozwijać się, musi posiadać sprawny dział skautingu i pion sportowy. 

Podobną siatkę stworzyliśmy swego czasu w Piaście i dzięki niej został tam pozyskany chociażby Aleksandar Sedlar. Pojechaliśmy go obejrzeć pierwszy raz - ok. Drugi? Słabo. Ale potem kilka razy znowu ok, ok, ok, ok. Do tego potwierdziliśmy kilka rzeczy na jego temat i w końcu go zakontraktowaliśmy. Dzisiaj chyba można powiedzieć, że jest to bardzo solidny obrońca w skali Ekstraklasy. 

- Na pewno potrafi utrzymać stabilną formę.

- Sam pan to powiedział! O to właśnie chodzi. Widzieliśmy go dużo razy, zebraliśmy informacje... Skauting polega na minimalizowaniu ryzyka, eliminowaniu błędów w pozyskiwaniu piłkarzy. Gdybyśmy za szybko podejmowali decyzje, mógłby się przytrafić zawodnik, który zagrałby jeden dobry mecz na 6 miesięcy, bo coś się wydarzyło u niego, ale ty o tym nie wiesz, bo pominąłeś informacje. Co to za korzyść?

- Utworzenie tej siatki to taka furtka dla pana, aby w razie czego móc zostać w Górniku na dłużej?

- Jest za wcześnie, aby się deklarować. Rozgrywki zakończą się w maju, a po zakończeniu sezonu przyjdzie czas na analizę wykonanej pracy. To gdzie i jak Górnik zakończy sezon będzie determinowało wszystko. Wpływ na decyzje będzie miało również stanowisko Borussii Dortmund. Póki co oddaję całe serce w pracy dla Górnika, bo to jest mój klub i chcę dla niego jak najlepiej. Dlatego chcę stworzyć coś, co w przyszłości mu pomoże. Niezależnie od tego, czy ja tu pozostanę, czy na miejscu Płatka pojawi się ktoś inny. Dokładny skauting jest w stanie zapewnić klubowi spokój w lepszych momentach i zabezpieczenie w chwili wyjątkowej potrzeby. Dzięki temu po prostu można skuteczniej zarządzać ludźmi.

- Wracając do samego rzemiosła – co można dostrzec skautując na własne oczy, czego nie pokaże filmik?

- Przede wszystkim na video nie zobaczy pan reakcji zawodnika na poszczególne wydarzenia boiskowe. Jak zachowuje się po zakończeniu akcji? Załóżmy napastnik - oddaje strzał, piłka zostaje przejęta, idzie kontra, a za nią kamera. Na nagraniu nie zauważy pan tego, co w tym czasie zrobi ten gracz. Jak zachowa się, gdy idzie kontra? Albo po golu kolegi? Jak zareaguje, kiedy straci futbolówkę? I tak dalej. To są dla mnie niezwykle ważne kwestie, nie wolno ich pomijać, jeśli chce się wiarygodnie ocenić piłkarza.

- Jakiś czas temu czytałem książkę Michaela Calvina o skautach pracujących w Anglii i padło tam takie zdanie, że w dzisiejszych czasach skauting idzie coraz bardziej w kierunku psychoanalizy.

- Moim zdaniem to jest celne spostrzeżenie. Zwróćmy uwagę na graczy topowych. Są najlepsi dlatego, że najlepiej pracują ich głowy. Liczy się osobowość pod względem patrzenia na piłkę, ale też na życie. No i w końcu ważna jest szybkość myślenia na boisku. Szeroko rozumiana inteligencja. Są przecież tacy, którzy w meczu błyszczą, są kreatywni, a prywatnie już nie do końca sobie radzą, co też ma wpływ na ich formę... To jest szalenie głęboki temat. Na pewno teza jest słuszna.

- Jak bardzo różni się skautowanie dla Borussii i Górnika? Trzeba przymykać oko na więcej niedociągnięć u piłkarzy?

- Nie do końca tak to postrzegam. To jest moje marzenie, by tutaj ściągnąć zawodnika, który następnie rozwinie się do takiego poziomu, by potem był w stanie grać w Borussii Dortmund. Wtedy mielibyśmy kolejny wyznacznik doskonale wykonanej roboty. Kiedy ogląda się młodego zawodnika, mającego powiedzmy 16 lat, to zwraca się uwagę na praktycznie te same aspekty niezależnie od tego, do jakiego klubu chce się go wziąć.

- Ale domyślam się, że to, co wystarczy na Górnika, nie wystarczy na Borussię.

- Tak, bez wątpienia. Chodzi mi jednak o to, że różnicę da się potem nadrobić przy odpowiedniej pracy. Oczywiście trzeba najpierw pozyskać piłkarza z takim potencjałem, aby był w stanie dojść na wysoki poziom w tym teoretycznie słabszym klubie. Pójdzie krok po kroku. Gdyby gracz miał iść bezpośrednio do BVB bez wątpienia wymagano by od niego większych umiejętności "na już".

Chcąc wskazywać kolejne różnice, należałoby bardziej zwrócić uwagę na warunki skautingowe, jakie zapewnia klub. Kluby typu Borussia obserwują zawodników z całego świata. Górnik nie ma aż takich zasięgów. Rejonizacja. To z kolei wynika z budżetu, jaki dany klub może przeznaczyć na skauting. Ale sam sposób pracy już wszędzie jest podobny. Na pewno tutaj chciałbym mieć podobnie dużą ekipę skautów jak w BVB, lecz finansowych kwestii się nie przeskoczy.

- Kiedy wyjeżdżał pan do Niemiec, zaznaczał pan jednak, że pomiędzy tamtejszym skautingiem, a naszym jest przepaść. O co dokładnie chodziło?

- W tej chwili mam problem z określeniem jak dokładnie wygląda skauting w innych polskich klubach niż Górnik, ponieważ długo nie pracowałem w Polsce. Nie znam zaplecza innych klubów, więc trudno się odnieść. Dochodzą mnie słuchy, że w wielu miejscach nadal pracuje się po omacku, ze względu na brak ludzi. W Piaście za obserwowanie zawodników odpowiada teraz 1-2 osoby. Ci ludzie, którzy pracowali tam jeszcze za moich czasów, zdążyli już odejść. Jeden skaut przeszedł do Rakowa, drugi trafił do nas. 

W okresie, o którym pan wspomniał [około 2012 roku - przyp. red.] w Polsce w ogóle nie było skautingu. Pamiętam, że gdy zaczynałem zajmować się skautingiem razem z Marcinem Prasołem, sami nie mieliśmy wiedzy jak dokładnie powinniśmy to robić. Jeździłem na mecze, oglądałem, coś tam zanotowałem, pogadaliśmy... Kiedy odchodziłem, ówczesnemu prezesowi zostawiłem listę wypatrzonych piłkarzy, z której Górnik korzystał jeszcze przez 2 okienka. Z jednej strony skauting to nie jest jakaś wielka filozofia. Z drugiej trzeba mieć pewną wiedzę. W dzisiejszych czasach praktycznie w każdej branży informacja jest cenna i czym szybciej się ją zdobędzie, tym większa jest szansa na dojście do sukcesu. Skauting działa tak samo, zależnie od przeznaczanych na niego środków.

- Jakie cechy powinien posiadać dobry skaut?

- Mówią, że dobre oko, ale co to właściwie znaczy?

- Sam miałem zapytać.

- Najtrudniej jest zauważyć i przewidzieć potencjał danego zawodnika. Jak wysoko będzie w stanie zajść. Według mnie to jest najtrudniejsza rzecz, by zwizualizować sobie proces rozwoju takiego chłopaka i prawidłowo ocenić jego kompetencje w perspektywie wielu lat. Są jednak tacy ludzie, którzy to potrafią. Oczywiście trzeba też oglądać wnikliwie mnóstwo meczów. Im dłużej się tym człowiek zajmuje, tym prędzej dostrzega różnicę poziomów drużyn czy indywidualnej jakości zawodników. Pamiętam dawną rozmowę odbytą z trenerem Jerzym Engelem, gdy byłem początkującym trenerem. Powiedział mi: "Będziesz dobrym trenerem dopiero w momencie, kiedy obejrzysz kilka tysięcy spotkań piłkarskich". Dzisiaj się tego wstydzę, ale wtedy pomyślałem sobie: "co za bzdury on wygaduje?". Wydawało mi się, że ja już wiele wiem. A jednak z czasem przekonywałem się, iż to trener Engel miał rację. Tak samo ja dzisiaj zupełnie w inny sposób oglądam mecze niż czasach, gdy pracowałem jako szkoleniowiec.

- To znaczy?

- Trenerzy większą uwagę poświęcają taktyce. Analizują mecz w taki sposób, by dowiedzieć się, jak sami później będą mogli zniwelować atuty przeciwnika. Patrzą bardziej ogólnie, gdzie pojedynczy zawodnik to część systemu, który powinien działać w określony sposób. Kiedy oglądasz spotkanie jako skaut, całą uwagę poświęcasz jednemu zawodnikowi, oceniasz go w kontekście sytuacji boiskowych, a nie odwrotnie. Starasz się przy tym wyłapać jego dobre i złe cechy. Starasz się przewidzieć w jakich aspektach będziesz w stanie go rozwinąć, a gdzie może ci się to nie udać. Na tym polega różnica.

- Jeszcze jeden cytat, z którym chciałbym pana skonfrontować: "Gdy zacząłem jeździć i obserwować graczy, dostrzegłem jak wiele błędów popełniłem będąc trenerem".

- Jako szkoleniowiec masz pod opieką danego zawodnika. Każdego dnia starasz się, aby był lepszy, próbujesz go rozwijać. Mijają tygodnie, miesiące, a ty nie potrafisz wydobyć z niego tego, co najlepsze. Okazuje się, że już dotarł do własnego sufitu. Dzisiaj jako skaut poszukuję takich zawodników, którzy mają ten sufit kilka poziomów wyżej i potrafię to lepiej ocenić. Powiedziałbym więc, że nie potrafiłem dostrzec potencjału u zawodników w tych aspektach, w których faktycznie go posiadali. Nie umiałem ich rozwinąć, ponieważ w codziennej pracy skupiałem się nie na tych cechach, co powinienem. To moje dzisiejsze spojrzenie na tamte czasy... To trochę jakbym stanął obok siebie samego i dzięki temu miał inną perspektywę na wykonywaną wówczas pracę.

- Jak to wygląda pomiędzy skautami tak na co dzień - ufają sobie, czy są bardziej niczym pokerzyści, blefują przed sobą i panuje wyścig szczurów?

- Znam całkiem sporo ludzi z tej branży. Wiadomo, jeździsz po stadionach, więc mimochodem ich poznajesz. Na początku nawet nie wiesz z jakiego są klubu, ale non stop widzisz te same twarze (śmiech). Jesteśmy ludźmi, nie robotami, więc to naturalne, że rozmawiamy ze sobą. Ja jednak najbardziej ufam samemu sobie, wierzę w to co sam zaobserwuję, zachowując margines na odchyły formy zawodnika w danym momencie. Trzeba umieć rozpoznać kiedy zagrał ponad stan, a kiedy poniżej możliwości. Dlatego warto obejrzeć każdego w kilku czy kilkunastu meczach.

Żeby daleko nie szukać, wczoraj (rozmawiamy 8.03) miałem okazję obejrzeć na żywo mecz Benfiki z Dinamem Zagrzeb. Portugalczycy zagrali bardzo słabo. Myślę, że w rewanżu u siebie - jeżeli wrócą do optymalnej dyspozycji - nie będą mieli problemu z Chorwatami. Natomiast wczoraj było widać dysonans między możliwościami tych wszystkich młodych gwiazd o ogromnym potencjale a ich występem z Dinamem. Gdyby pan zobaczył 7 niecelnych podań na 10 wykonanych, to stwierdziłby pan: "rety, ale on jest słaby!". Ale nie, on był słaby wczoraj, na co dzień prezentuje się znacznie lepiej, no i ma perspektywy na zrobienie dużej kariery. Dlatego warto wziąć poprawkę i przy kilku następnych okazjach znów rzucić okiem na tego piłkarza. Mówiłem już o tym wcześniej, chodzi o niwelowanie ryzyka. Jeśli coś się powtarza bardzo często, rolę przypadku w danej kwestii można odrzucić.

- Zdarzało się wam stosować w Borussii podstępne fortele? Czytałem taką historię: niegdyś Manchester City był mocno zainteresowany sprowadzeniem Alexisa Sancheza z Udinese. Do Włoch wysłano skautów, aby zebrali informacje na jego temat, lecz oprócz zwykłej obserwacji, postanowili też udawać fanów-turystów. Podeszli do Alexisa i poprosili go o autograf, by także w ten sposób zorientować się jakim jest człowiekiem.

- Nie, niczego takiego nie próbowaliśmy, ale to ciekawa metoda! (śmiech) Co mogę powiedzieć? Ludzie są pomysłowi i poszukują źródeł informacji w nietypowy sposób. Teoretycznie im "szerszy" obraz, tym lepszy. Czego nie było kiedyś, a co w dzisiejszych czasach dostarcza nam dużo wiedzy, to aktywność piłkarzy w mediach społecznościowych. Dają tyle wniosków... Należy to brać pod uwagę, aczkolwiek jednocześnie nie przesadzać. 

Dla mnie najważniejszą perspektywę da mi to, jaki kto jest w relacjach prywatnych, jakie ma podejście do futbolu, co chce w nim osiągnąć. Kiedyś obserwowałem Gabriela Jesusa i to jest taki przykład, po którym od razu było widać, jak wysoko mierzy. Ale nie że buja w obłokach, tylko ma odpowiednie podejście. Siedzieliśmy razem na lotnisku na ławce, rozmawialiśmy, widziałem jak się zachowywał i reagował na to co się do niego mówi. Od razu było widać, że ten chłopak ma w głowie jeden cel - zostać zawodnikiem klasy światowej.

- Zagaił pan o ciekawą kwestię - wy w Górniku na co dzień śledzicie uważnie social media waszych graczy i tych, których dopiero chcecie ściągnąć?

- Faktycznie weryfikowaliśmy w ten sposób tych piłkarzy, co ostatnio do nas dołączyli. A co, wyciągnął pan na kogoś jakiś haczyk? (śmiech)

- Nie, ale to interesujące. Zapytałem, bo skojarzyłem historię Sergiego Guardioli - zbieżność nazwisk przypadkowa. Chłopak podpisał kontrakt z Barceloną B i zaraz potem ludzie dokopali się do obraźliwych tweetów jego autorstwa właśnie w kierunku Dumy Katalonii. Kilka godzin później Sergiego już nie było w klubie, zerwano z nim kontrakt.

- Przykład absurdalny, jednak zdecydowanie daje do myślenia. Podejrzewam, że znaleźlibyśmy podobne przypadki. Może tylko nie z aż tak drastycznym końcem. W Górniku też się kiedyś zdarzyło coś podobnego. Nie podam nazwiska, chodzi o schemat. Też znaleźliśmy jego nieakceptowalne wpisy i koniec końców nie zdecydowaliśmy się, by go zakontraktować. Innego gracza, który do nas trafił, też bardzo dokładnie przeczesaliśmy przed pozyskaniem. Ja osobiście tego nie robię, ale mam takiego chłopaka, który czasem się tym zajmuje i wychodzi mu to bardzo dobrze.

- Tak zwany social media ninja.

- Dobre określenie!

- Tyle wypytywałem o Borussię, ale w sumie zapomniałem o najważniejszym - jak zostaje się skautem w BVB?

- Nie ukrywam, że tu najważniejsza była moja znajomość z Jurgenem Kloppem. On mi to zaproponował.

- A samego Kloppa jak pan poznał?

- Poznałem go w czasach, gdy pracowałem jako asystent w Rot-Weiss Ahlen, on wtedy prowadził Mainz. Pierwszy raz spotkaliśmy się przy okazji meczu. Porozmawialiśmy wtedy trochę dłużej. Potem, po kilku latach, postanowiłem odnowić kontakt, co było możliwe dzięki Kubie Błaszczykowskiemu. Pojechałem do Dortmundu na staż w 2009 roku, niedługo po tym jak zakończyłem pracę w Cracovii. Później już po prostu udało nam się utrzymać kontakt. Następnie trafiłem do Kaiserlsautern i stamtąd mnie wyciągnięto.

Klopp oczywiście na co dzień nie zajmuje się tego typu sprawami, choć z drugiej strony ma taką osobowość, że w jakimś stopniu angażuje się niemal w każdą sferę funkcjonowania klubu. Projekt skautingowy w Borussii rozwijał się równolegle z tamtą drużyną, ja dołączyłem do niego na pewnym etapie. Pomogło na pewno to, że stawiano przed nami cele długofalowe. 

- Czy BVB wymusza jakiś określony sposób skautowania? Wiadomo, drużyny posiadają określone style gry, a kluby filozofię funkcjonowania. Z kolei skaut w swojej pracy musi polegać głównie na własnym instynkcie. Jak znaleźć punkt wspólny?

- Tak, to prawda, każdy odbiera futbol w inny sposób. Z jednej strony klub powinien określić pewne kryteria, z drugiej zaś dobrać takich ludzi na skautów, którzy mają zbieżną wizję tego jak powinno grać się w piłkę. Skaut musi zatem zastanowić się czy dany zawodnik byłby wzmocnieniem dla danego zespołu, określić jego przydatność i na tej podstawie potem podejmuje się decyzje. Nikt na nikim niczego nie wymusza, to wszystko zależy od wewnętrznej oceny i naszej inwencji. 

- Jak duże jest poczucie odpowiedzialności u skauta Borussii? Niby mówimy o trybiku w wielkiej machinie, ale skoro to jest topowy klub w skali światowej, wymagania dla zawodników są duże, a zatem margines błędu przy ich pozyskiwaniu stosunkowo cienki.

- Zdarzają się sytuacje ekstremalne, gdy w kilka minut musisz zdecydować się, czy za danego gracza warto wydać tyle i tyle pieniędzy. Znów nie mogę podać nazwiska, ale coś takiego miało miejsce akurat względem obserwowanego przeze mnie chłopaka. Musiałem określić ile według mnie jest wart i przekazać tę informację dalej z moim osobistym werdyktem. Oczywiście przeważnie proces selekcji i obserwacji trwa zdecydowanie dłużej. Margines błędu rozbija się wtedy nawet na kilkanaście osób, więc mnogość opinii pozwala dokładniej ocenić piłkarza. Jest natomiast tak, że wraz z upływem czasu coraz bardziej liczy się to, jak szybko zbierze się i przeanalizuje informacje, by móc w miarę prędko podjąć jakieś decyzje. Wiadomo też, że im lepszą opinię ma dany zawodnik, im bardziej jest znany, tym wyżej winduje się cenę za niego. Gdy taki chłopak wciąż pozostaje nieznany, można lepiej określić proporcje ceny do jego jakości oraz potencjału.

- Moim zdaniem teraz najwięcej płaci się za potencjał.

- Też tak uważam.

- Jak blisko współpracował pan w Borussii ze Svenem Mislintatem?

- Bardzo blisko. To właśnie on dowodził całym procesem rekrutacji piłkarzy. Każda informacja zebrana przez naszych skautów przechodziła potem przez niego. A skoro tak, to mieliśmy kontakt praktycznie non stop.

- On ma opinię człowieka, bez którego - oprócz Kloppa - Borussia nie odbudowałaby swojej wysokiej pozycji w hierarchii europejskiej. Na czym polega właściwie polega jego geniusz?

- Na pewno wniósł wiele do tego klubu, co do tego nie ma wątpliwości. Dostał od klubu doskonałe warunki do pracy, które wykorzystał pozytywnie i dla BVB, i dla własnego rozwoju. Trzeba też powiedzieć tutaj, że w Borussii jest życie po Svenie między innymi dzięki temu, co w niej po sobie pozostawił. Nawet bez niego podtrzymujemy naszą wizję i cały czas pozyskujemy ciekawych młodych graczy. Nie podlega jednak wątpliwości to, że on ma doskonałe oko do piłkarzy, po prostu. Mnie nie było w klubie w czasie, gdy Sven zaczynał pracę, lecz wiem, że miał duży wpływ na tworzenie nowych fundamentów dla BVB. Tworzył krok po kroku tę strukturę skautingową, z której korzysta się tu do dzisiaj. Miał duży wpływ na jej kształt, był osobą decyzyjną.

- Czytałem, że Mislintat był mocno zafascynowany rolą liczb w futbolu. Dzisiaj dobry skaut musi być też dobrym analitykiem statystycznym?

- Na pewno to pomaga, choć nie uzależniałbym skuteczności skautingu tylko od tego. Ostatecznie to nie same liczby wygrywają mecze. Oczywiście w wielu sferach mogą być pomocne - tak do tego podchodzę. Najważniejsze jest, byśmy jako cała grupa potrafili wymiernie ocenić kogoś z kilku perspektyw. Ja skupię się na aspektach stricte piłkarskich, ktoś na kwestiach mentalnych, Sven przeanalizuje statystyki i gdy wspólnie nałożymy nasze obrazy, dostaniemy całą garść wniosków, na bazie których podejmiemy możliwie najlepsze decyzje personalne. Warto konfrontować opinie.

- Swego czasu zgłosił się po pana Manchester United. Dlaczego nie przyjął pan oferty?

- Obiecałem, że jeżeli zwiążę się na dłużej ze skautingiem, zrobię to tylko dla Borussii. Kiedy zechcę pełnić w futbolu jakąś inną funkcję, to zawsze będę mógł w Polsce zająć się trenerką czy pracą z dzieciakami. Taka moja postawa wynika z faktu, że Borussia wyciągnęła do mnie pomocną dłoń w bardzo trudnym dla mnie życiowo momencie. Nie widziałem sensu na siłę zmieniać otoczenia, skoro to już znam doskonale, w tym klubie świetnie się odnajduję, jestem szczęśliwy... Praca dla BVB mnie satysfakcjonuje, bo uważam, że dołożyłem swoje ziarenko do paru udanych transferów. 

W pewnym sensie można to sprowadzić do kwestii lojalności. Na pewno zaś nie do aspektu finansowego, ponieważ oferta MU była bardzo korzystna pod względem zarobków. Dowiedziałem się zresztą jak wygląda praca skauta w ekipie Czerwonych Diabłów i nie czułbym się tam komfortowo.

- Gdyby dla skauta piłkarskiego stworzyć coś w stylu idealnej ścieżki kariery, to czy rola dyrektora sportowego byłaby jej finalnym punktem?

- Chyba niekoniecznie. Zależy kto jak podchodzi do wykonywanego zawodu. Niektórzy zostają skautami, a potem przechodzą do trenerki, bo w sumie od tego zaczynali karierę w piłce. Inni idą w dyrektory, zostają prezesami klubów... Nie, każdy ma swoją indywidualną drogę. Ja nie mogę powiedzieć, że dla mnie szczytowym momentem w karierze będzie ten, kiedy obejmę posadę dyrektora sportowego. Mam pragmatyczne podejście, najbardziej liczy się dla mnie to co tu i teraz w danej roli mogę wnieść do klubu, jak mogę mu pomóc swoją wiedzą. Póki się przydaję, no to super. Ciężka praca to klucz do sukcesu w każdej materii, w sporcie również.

A gdzie będę za parę lat? Nie zastanawiam się, czas pokaże i tyle. Tym bardziej, że do 2020 roku jestem związany umową z Borussią, do najbliższego czerwca będę zajmował się Górnikiem. Zobaczymy za kilka miesięcy jak oba te projekty z mojej strony będą wyglądały w czerwcu, wtedy zacznę się zastanawiać co dalej. Nie wiem czy to jest dobre podejście, czy złe, gdy tak nie wybiegam w przyszłość. A dzisiaj? Praca, praca i jeszcze raz praca. 


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się