Autor zdjęcia: stomilolsztyn.com
Maciej Radkiewicz, prezes Stomilu, dla 2x45: W klubie było gorzej niż myślałem. Teraz jesteśmy w historycznym momencie
1 lutego 2019 – pracownicy klubu publikują rozpaczliwe oświadczenie. Zimą pracują w kurtkach, bo nie działa ogrzewanie. Okna oblepiają taśmą, tak bardzo są nieszczelne. Gdy gotują wodę w czajniku elektrycznym, na obiekcie wywala korki. Pod kasetonami panoszy się grzyb. Osobiście remontują poszczególne pomieszczenia, ale i tak zdarza im się przeprowadzać trenerów rywali na konferencje przez zalane korytarze.
22 lutego – Kto zgasi światło? Miasto odrzuciło kolejnych inwestorów. Kadra składa się z 14 piłkarzy, a prezes składa rezygnację. Stomil tonie w długach, ma kłopoty licencyjne. Nic nie wskazuje na to, by wiosną miał uczestniczyć w rozgrywkach pierwszej ligi.
23 marca – Stomil rozpoczął rundę wiosenną od wygranej z GKS-em Tychy, remisu z Sandecją i zwycięstwa z Wigrami, uciekając tym samym ze strefy spadkowej. Zaledwie parę dni wcześniej Maciej Radkiewicz, prezes klubu, opowiedział nam o tym, w jaki sposób w kilka dób klub uratował się przed stryczkiem.
Spektakularne zmartwychwstanie…
***
Maciej Radkiewicz (prezes Stomilu Olsztyn): - Wszyscy zgodnie uznali nas za dostarczycieli punktów, ale nie poddajemy się. Te wyniki dają nadzieję. Naszym celem jest po prostu utrzymanie się w lidze. Cieszy nas aktualna forma sportowa, choć my, zarządcy, wielką wagę przykładamy teraz do celów organizacyjnych, aby Stomil zaczął funkcjonować w pełni profesjonalnie. Przede wszystkim chciałbym doprowadzić do takiej sytuacji, bym mógł rozliczyć się ze wszystkimi zawodnikami – obecnymi i tymi, którzy już od nas odeszli.
- Dani Ramirez przebąkiwał coś w tym temacie.
- Zależy mi, żeby za jakiś czas podczas wywiadów nie wspominali o zaległościach, a o uregulowanych rozliczeniach. Było jak było, ale musimy zachować się fair wobec wszystkich. Dużo pracy przed nami w tej gestii. Nie czekamy jednak na mannę z nieba, szukamy wsparcia różnymi kanałami, ostatnio udało nam się namówić do współpracy poważnych ludzi. Jesteśmy otwarci, ponieważ dzięki temu potencjalny sponsor może o nas pomyśleć sobie: "ok, jest tak skromnie, ale uczciwie".
- Co dla pana znaczy Stomil?
- Urodziłem się w Olsztynie, wychowałem 300 metrów od naszego stadionu w bloku z wielkiej płyty. Mam całe mnóstwo pozytywnych wspomnień z tym miejscem. Grałem w Stomilu praktycznie od najmłodszych grup, kończyłem w rezerwach ówczesnego ekstraklasowego klubu. To jest bardzo ważna część mojego życia. Cieszę się, że wróciłem tu po 20 latach spędzonych w Warszawie. Przez ten czas nabyłem sporo doświadczeń zawodowych, które chciałbym wykorzystać w Stomilu, aby postawić go na nogi.
- Kiedy objął pan stanowisko prezesa klubu latem 2018 roku było w nim coś takiego co zaskoczyło pana na zasadzie: "cholera, jest znacznie gorzej niż myślałem"?
- Takie było moje pierwsze wrażenie. Nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo zaniedbano relacje na linii Stomil-ludzie. Powiedzmy chcieliśmy od kogoś wynająć mieszkanie albo dzwoniliśmy z ofertą sprzedaży pakietu sponsorskiego, przeważnie słyszeliśmy odpowiedź na zasadzie: "Stomil? Nie, nie, dziękuję, nie jesteśmy zainteresowani". Działała negatywna poczta pantoflowa, bo ktoś komuś kiedyś za coś nie zapłacił. Wytworzyła się fatalna fama, ludzie byli zrażeni. Tak naprawdę w tych ostatnich miesiącach mnóstwo sił musieliśmy włożyć w to, aby odgruzować się wizerunkowo. Nadal spłacamy zobowiązania wiszące nad klubem, ale teraz, po czasie, zaczęto znacznie lepiej reagować na to, co się u nas dzieje. Może nie jest to odbudowa przebiegająca w ekspresowym tempie, lecz pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Działamy na tyle szybko, na ile się da.
Spłacenie zaległości jest zatem ważne nie tylko z perspektywy licencyjnej. Chodzi bowiem o to, aby uwiarygodnić się w najbliższym nam środowisku. Musimy dojść do sytuacji, w której miejscowi uznają, iż Stomil jest godnym zaufania partnerem do współpracy.
- Pozwolę sobie zacytować fragment wypowiedzi Emila Mareckiego, prowadzącego portal stomil.olsztyn.pl: "Wszyscy rozumieli, że pan Borkowski nie będzie prowadził klubu od 8 do 20. Problem w tym, że dzisiaj prowadzi go raz w tygodniu, czasami od 8 do 10. Nie zatrudnia się nikogo do zarządu, rada nadzorcza jest jaka jest - nie uczestniczy w życiu zespołu, nie pojawia się na meczach". Wyobrażam sobie, że przychodząc do Stomilu myślał pan bardziej o sprzątaniu po poprzedniku, niż od razu o budowaniu czegokolwiek.
- Tak, mówiąc wprost – miałem podejście na zasadzie chęci zrobienia tu porządku. Piłka nożna jest specyficzną branżą, ponieważ od zawsze przyciąga różnych ludzi, a im nie zawsze zależy tylko na dobru klubu. Dla mnie, jako osoby od dziecka związanej ze Stomilem oferta posprzątania była ważna. Oczywiście w takich sytuacjach ryzyko jest duże, bo nigdy nie wiesz jaki trup i ile ich wypadnie ci z szafy. Ogólnie rzecz biorąc, gdy w tego typu momentach ktoś odmawia, jest to zrozumiałe. Ja jednak podjąłem się zadania reanimacji Stomilu ze świadomością tego, iż pakuje się w naprawdę trudny projekt. Dzisiaj już uważam, że postawienie nas na nogi jest realne. W tej części kraju potrzebujemy silnego klubu piłkarskiego, który również będzie profesjonalnie szkolił młodzież. Nawet z takiego społecznego punktu widzenia.
- Warmia i Mazury to plama na piłkarskiej mapie Polski.
- Zgadza się. Żeby wykorzystać potencjał ludzki tego regionu, należy stworzyć w klubie takie warunki, aby piłkarz przychodząc do nas miał poczucie, iż jest w stanie coś tu osiągnąć. Egzystencja dla samej egzystencji nie ma sensu. Mam na myśli też młodszych chłopaków, którzy ze względu na pochodzenie z okolic mogliby się identyfikować ze Stomilem, bardziej angażować się w jego życie. W swojej historii pokazywaliśmy, iż można się stąd wypromować. Jarosław Bako jest przykładem – dla mnie to jeden z najlepszych bramkarzy w historii polskiej piłki. Miał 18 lat, gdy wyjeżdżał, wziął go wówczas pierwszoligowy ŁKS. Grał tu Sylwek Czereszewski, który aktualnie pracuje w naszym sztabie trenerskim. Adam Zejer, Jacek Chańko... Długo by wymieniać. Wielu konkretnych zawodników przewinęło się przez Stomil. Jednym dawaliśmy możliwość promocji, innym zaś odbudowania się.
- W ostatnim czasie dało się zauważyć, iż kluby Ekstraklasy znacznie bardziej zainteresowały się rynkiem niższych lig. Przytrafiło się kilka ciekawych awansów.
- Dobrze by było dla polskiej piłki, gdyby kluby z Ekstraklasy jeszcze mocniej zwracały uwagę na to, co dzieje się w pierwszej lidze. A mówię tak dlatego, ponieważ... No, z całym szacunkiem dla wszystkich zagranicznych piłkarzy sprowadzanych z zagranicy, wielu nie jest lepszych od naszych. Ja wyznaję zasadę, którą często stosuje się w niemieckim futbolu. Obcokrajowiec powinien być ze dwa razy lepszy od miejscowego. W innym wypadku nie za bardzo rozumiem sens pozyskiwania kogoś z innego środowiska. Sądzę, że działa to na zasadzie "cudze chwalimy, swojego nie znamy".
Jasne, my również mamy w składzie nie tylko Polaków, lecz nie zachwialiśmy proporcji, to nie oni w pełni stanowią kręgosłup drużyny. Mamy 2019 rok, mieszkamy w Europie, otwarcie się na nią jest ważne, lecz w tym sensie nie paszport powinien decydować o czymkolwiek. Obcokrajowiec jest wyraźnie lepszy na danej pozycji? Okej, niech gra. Ale gdy nie jest? Wolałbym postawić na kogoś stąd.
- Wróćmy do kwestii organizacyjnych – z jak dużymi długami zmagał się Stomil, gdy pan go przejmował? Raz czytałem o dwóch milionach, raz o czterech.
- Te kwoty się zgadzają. Postaram się opowiedzieć obrazowo. Mamy klub występujący na zapleczu Ekstraklasy z niedopiętym budżetem i zobowiązaniami wynikającymi z podpisanych kontraktów. Jednocześnie nie istnieje żadne zabezpieczenie finansowe, aby pokryć chociażby umowy z zawodnikami oraz koszty bieżącego funkcjonowania. Można więc powiedzieć, iż dług stopniowo rósł przez dłuższy czas.
Nie odbieram poprzedniemu zarządowi dobrych chęci, lecz moim zdaniem wcześniej zatrudniano piłkarzy na warunkach, na które w żaden sposób nie było poparcia w budżecie. Samo to stworzyło bardzo duży problem. Mam jednak wielką nadzieję, że właśnie znajdujemy się w przełomowym momencie w historii Stomilu. Jest szansa, aby niebawem wszedł do niego prywatny inwestor. Gdyby to się udało, mielibyśmy w ręku duży argument przy kolejnych negocjacjach – to by nas znacznie uwiarygodniło. Są już pierwsze syndromy zainteresowania sponsorskiego. Liczę na wytworzenie się efektu kuli śnieżnej w pozytywnym sensie. Wspomniałem wcześniej o reakcjach, gdy próbowaliśmy sprzedać pakiety sponsorskie. "O kurcze, dostałem propozycję ze Stomilu..." - mówiono z wyraźnym rozczarowaniem. A powinno być: "O, fajnie, dostałem propozycję ze Stomilu!" - z entuzjazmem. Jest różnica, prawda?
- Jasne.
- Przez lata w Stomilu nie było profesjonalizmu w działaniach marketingowych i dlatego przedsiębiorstwa, potencjalni sponsorzy, poodwracali się od nas.
- Czy ta fatalna opinia po poprzednim zarządzie nie odbiła się negatywnie również na zaufaniu wobec pana?
- Jeżeli ktoś jest życzliwy dla Stomilu, to ludzie będą życzliwi wobec niego. Tak to wygląda praktycznie w każdym środowisku. Ja nie ukrywam, sam wywodzę się z ruchu kibicowskiego wokół Stomilu, mam wśród niego przyjaciół. Nawet jeśli teraz jeszcze nie wszyscy mi ufają, to wierzę, że za jakiś czas przekonamy ich swoją pracą. Kiedyś dojdziemy do momentu, gdy krytycy sami zrezygnują, ponieważ nie będą mieli argumentów. W piłce nie ma miejsca dla malkontentów albo fanów zaledwie udających zainteresowanie. Albo masz klub w sercu, albo go nie masz. Tego się nie da nauczyć. Możesz wiele wygoogle'ować, ale samo ci to do głowy nie wejdzie.
Pan jest z Łodzi, więc na przykładzie ŁKS-u – kiedy graliśmy w Łodzi za obowiązek przyjęliśmy odwiedzenie grobu Jacka Płuciennika, zasłużonego dla was i dla nas. Przy następnej wizycie chcielibyśmy spotkać się trenerem Ryszardem Polakiem, który też pozytywnie wpłynął na nasze relacje. Stomil ma bogatą historię. Mieliśmy wielu znakomitych trenerów – chociażby świętej pamięci Józefa Łobockiego, którego jestem wychowankiem. Jerzy Budziłek do dziś wspiera szkolenie dzieci i młodzieży, szacunek dla niego. Odkąd przyszedłem do Stomilu staramy się małymi gestami wyróżniać ważne dla nas postaci. Proszę sobie zerknąć na nasze bilety. Graliśmy z Sandecją, a na bilecie znalazł się Marek Szter, nasz były bramkarz. Na innym był Marian Mierzejewski albo Janusz Mochola. Na meczu z Wigrami specjalnym gościem był Jacek Chańko. Trzeba dbać o historię i tym bardziej opowiadać o niej młodym kibicom. Chcemy się identyfikować z tymi ludźmi.
- Krótko mówiąc – kreujecie świadomość kibiców i budujecie jego tożsamość.
- Tak jest. Staramy się doceniać zasłużonych dla Stomilu byłych piłkarzy, trenerów, działaczy. Postanowiliśmy też wyjść do ludzi i podobną inicjatywę wdrożyć wobec najbardziej zasłużonych kibiców – tych z rekordami wyjazdów, tych zaangażowanych jakoś w ruch kibicowski np. od 20 lat. Ostatnio wyróżniliśmy fana, który od dłuższego czasu mieszka w Holandii, lecz cały czas interesuje się naszą sytuacją i gdy tylko może, wskakuje w samolot, by stawić się na meczu.
- W temacie kryzysu Stomilu i odbudowywania go w tle zawsze jest kwestia stadionu. Czytałem na przykład, że sponsorzy jako warunek zaangażowania się w klub stawiali albo powstanie nowego obiektu, albo przynajmniej gruntowną renowację obecnego. Z drugiej strony Stomil nie miał pieniędzy i miasto nie chciało pakować w niego kolejnych funduszy, więc właśnie tylko sponsorzy mogliby go poratować. Oni znów odbijali piłeczkę ze względu na warunki. Błędne koło.
- No nie ma się co oszukiwać, mamy mocno wysłużony stadion. Wybudowano go przecież w 1978 roku...
Potwierdzam też to, co pan mówi względem inwestorów. Mało tego, nie dziwię się żadnej poważnej firmie. Każdy chciałby mieć możliwość zaproszenia powiedzmy biznesowego partnera, z którym rozmawia, na mecz do skyboxu chociażby. Tam ekspozycja danej firmy miałaby fajny wydźwięk, pokazywałaby jakość i przedsiębiorstwa, i naszą. Póki co nie posiadamy takich luksusów. Nie chce wywierać presji na władzach miasta, jednak mam nadzieję, że każdy nasz sukces – na początek utrzymanie – spowoduje bardziej przychylne spojrzenie na kwestię budowy nowego obiektu. W dłuższej perspektywie będzie on niezbędny.
- Dało się jednak odnieść wrażenie, przynajmniej patrząc właśnie na różne reakcje miasta względem was, że w Olsztynie nie ma mody na sport.
- Właśnie wydaje mi się, iż jest kompletnie odwrotnie. Mamy tu mnóstwo młodych ludzi. Na niecałe 200 tysięcy mieszkańców, 30 tysięcy stanowią np. studenci. Mnóstwo osób biega, chodzi na siłownię, pragnie uprawiać różne sporty na świeżym powietrzu, kiedy aura sprzyja. Natomiast skłamałbym, gdybym powiedział, że mamy ku temu odpowiednią infrastrukturę. Powiem więcej: nie mamy jej praktycznie wcale. W Olsztynie jest jedno pełnowymiarowe boisko ze sztuczną trawą. Jest co robić w tym względzie...
Mam nadzieję, że kiedy ludzie odpowiedzialni za tego typu inwestycje zobaczą, iż Stomil odnosi sukcesy sportowe, zwiększy się zainteresowanie kibiców, wśród dzieci pojawi się więcej chętnych do trenowania piłki... Wtedy miasto powinno wyjść im naprzeciw, tworząc odpowiednią infrastrukturę.
Być może po zakończeniu bieżącego sezonu pojawi się okazja, żeby usiąść i porozmawiać w tym temacie z różnymi osobami decyzyjnymi. Chciałbym zwołać obrady okrągłego stołu w skali Olsztyna, aby podyskutować właśnie o warunkach do uprawiania sportu. Pokazalibyśmy jak w ten sposób można rozwijać miasto na podstawie przykładów chociażby z Niemiec czy Holandii. Nie, to nie są odrealnione przypadki. Ja uważam, że wzorce należy brać z najlepszych. Wiadomo, trzeba będzie zachować proporcje, ale najpierw należy uświadomić działaczy na przykład co do tego ile i jakich potrzeba boisk klubowi czy w ogóle w danym mieście, aby efektywnie szkolić sportowców. Nie ma pod tym względem lepszych wzorów niż Bundesliga czy Eredivisie.
Olsztyn to piękne miasto, gdy mówimy o architekturze, mamy dużo zieleni, są okoliczne jeziora... Ale posiadamy też sporo miejsca, aby poczynić kilka solidnych inwestycji w kwestii infrastruktury sportowej. Na tym skorzystałby nie tylko Stomil. I to nie jest żadna teoria do stawienia na dział fantastyki. To się da zrobić, lecz najpierw trzeba przekonać władze miasta.
- Na przełomie grudnia i stycznia jeden z radnych złożył doniesienie do prokuratury w sprawie nieprawidłowości w klubie. O co właściwie chodziło w tej sprawie?
- Dotyczyło to jeszcze poprzedniego zarządu. Pan radny miał prawo do takiego działania i z tego co wiem jest prowadzone dochodzenie w sprawie działań tamtych ludzi. Ja nie chciałbym się wypowiadać na temat pracy wcześniejszego zarządu, bo niczemu by to nie posłużyło. W jaki sposób mogłoby nam pomóc? Bez sensu. Bliżej mi do podejścia typu – oddzielamy tamte czasy grubą krechą i staramy się pracować na własne dobre imię oraz aktualną markę. Nazywajmy jednak rzeczy po imieniu – we wcześniejszych latach Stomilem zarządzano fatalnie, był on źle postrzegany, źle kojarzony. Jeśli ktoś narozrabiał, powinien ponieść konsekwencje, ale nie chciałbym tu czegokolwiek wyrokować, tym bardziej, że nie jesteśmy stroną w tej sprawie, więc nie znam szczegółów aż tak dokładnie. Zajmą się tym właściwe organy.
Skupmy się na sobie, bo w ten sposób możemy pomóc Stomilowi. Proszę spojrzeć na kalendarz. Przecież za nieco ponad dwa miesiące mamy koniec ligi! To narzuca nam superekspresowe tempo pracy. W tym okresie musimy stabilnie stanąć na nogi pod względem organizacyjnym i wypracować jeszcze lepszą sytuację sportową. Chcemy się utrzymać za wszelką cenę.
- Wspomniał pan o wielu wiernych, związanych ze Stomilem piłkarzach, którzy trwali w nim pomimo wielu lat kryzysu. Z jednej strony szacunek za podejście. Z drugiej czy to nie było tak, że ich postawa była dla wcześniejszych zarządów jakby przyzwoleniem na prowizorkę? "Ach, nie musimy się starać, oni i tak tu zostaną, i tak utrzymają pierwszą ligę".
- Trudno mi się odnieść, musiałbym wejść do głów moich poprzedników. Z perspektywy osoby trzeciej takie chyba miało miejsce, jednak nie miało prawa się udać. Jak długo da się funkcjonować w ten sposób?
- Parę lat?
- Od kilku lat co sezon mieliśmy podobne problemy, choć dopiero teraz stanęliśmy tuż nad krawędzią. A wystarczyłaby przecież odrobina dobrych chęci, aby jakkolwiek rozruszać Stomil pod względem marketingowym czy wizerunkowym. Dlaczego nawet nie próbowano skorzystać z życzliwości miejscowych kibiców lub firm?
Tu jest potencjał na zbudowanie stabilnego klubu i drużyny. Nie marzę w tym momencie o Ekstraklasie. Na razie wystarczyłaby nam stabilna pozycja w pierwszej lidze, abyśmy stali się wartościowym elementem jej krajobrazu. Wydaje mi się, że na przestrzeni kilku ostatnich lat te rozgrywki wzmocniły się pod każdym względem: sportowo, sponsorsko, organizacyjnie... Nie gramy na kartofliskach. Nie ma prowizorki. W Olsztynie jakiś czas temu również położono nową murawę. Tomasz Kafarski, trener Sandecji, bardzo ją sobie chwalił przy okazji niedawnego meczu. Proszę jeszcze zobaczyć jak to może być za chwilę, kto się bije o awans. Same zasłużone kluby: Widzew, GKS Bełchatów, Radomiak czy Elana.
- Jak jesienią wyglądały pana relacje z drużyną? Mało brakowało, a oddaliby walkowerem mecz z Bytovią w ramach protestu, innym razem wyszli z koszulkami z napisem "mamy dość tego cyrku".
- Wiadomo, że kiedy zawodnicy nie otrzymują należnych im pensji, nie zachowują płynności finansowej, negatywne emocje pojawiają się w sposób naturalny. Wierzę, iż dziś te najgorsze uczucia są już za nami. Trzon zespołu został utrzymany, chwała weteranom za ich podejście. Często powtarzałem im, że uda nam się odbić, przekonywałem ich do tego, aby wytrzymali jeszcze trochę. Wcale nie siedzieliśmy w gabinetach i nie patrzyliśmy w sufit, tylko pracowaliśmy nad polepszeniem sytuacji. Jesienią głównie staraliśmy się zainteresować Stomilem poważne przedsiębiorstwa, żeby podbudować go finansowo. Wydaje mi się, że ci, którzy uwierzyli wówczas w moje słowa, dziś powiedzieliby, iż nie zawiedli się.
- A chyba mało brakowało, skoro któregoś dnia wystosowali oświadczenie z zarzutami również pod pana adresem. "Ostatnie działania właścicieli spółki jak i prezesa skupiły się na poszukiwaniu inwestora, co doprowadziło do zaniedbania bieżącego funkcjonowania".
- Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Według mnie w tamtym momencie to był po prostu absolutny priorytet, abyśmy mogli przetrwać do wiosny. Nie wiem czy to jest dziś warte rozwlekłego komentowania. W emocjach ludzie wypowiadają i wypisują różne słowa. Dzisiaj odczytuję to po prostu jako jeszcze jedną próbę dokonania wstrząsu, dania impulsu do ratowania Stomilu. Nie mam wątpliwości, że zrobili tak, bo zależało im na drużynie.
Teraz jesteśmy dogadani i ogólnie uważam, iż z chłopakami wiążą nas zdrowe relacje. Paradoks polega na tym, że cały ten kryzys chyba jeszcze wzmocnił nasze więzi. Myślę tu zarówno o moich najbliższych współpracownikach, jak i konsolidacji drużyny. Widziałem duży zapał do ratowania Stomilu wśród sztabu trenerskiego, u naszego masażysty, lekarza, a nawet pani Wioli, która dba o czystość na obiekcie. Trudne chwile jednoczą, a przy Stomilu zostali najtwardsi. To jest świetny kapitał ludzki i fundament do zbudowania czegoś fajnego.
- Czy kiedykolwiek zakiełkowała w was jednak myśl, że może lepiej byłoby nie reanimować trupa, tylko pochować go, by potem spróbować zacząć wszystko do nowa, od IV ligi jak na przykład ŁKS, Widzew czy niegdyś Pogoń?
- Wie pan na czym polega różnica między nami a nimi? Wymienione przez pana kluby upadały raz. Dla nas to byłaby powtórka z historii. Przeżyliśmy to już w 2003 roku. Miałem wtedy wątpliwą przyjemność znaleźć się w zarządzie stowarzyszenia kierującego klubem. Taka forma zarządzania w piłce nożnej moim zdaniem nie przynosi nic dobrego... W ogóle warunki zastane wówczas przez nas były przerażające. Dług rozrósł się do kilkunastu milionów złotych! Obecna sytuacja była trudna, ale przynajmniej mieliśmy szansę się podnieść. W 2003 roku – nie. Tym bardziej więc, ile razy można upadać?
- Ile razy można wstawać?
- No tak! (śmiech). Muszę jednak przyznać, że mnie, jako człowieka działającego w biznesie i dzisiejszego prezesa Stomilu tamta sytuacja wiele nauczyła. Dowiedziałem się jak nie należy działać, będąc w kryzysie. Też padały huczne deklaracje, a ówczesny prezydent miasta obiecywał dużą pomoc, podobnie jak rada miasta. I co z tego wyszło? Upadek.
Dlatego teraz byliśmy tak zafiksowani na punkcie uratowania się. O tym startowaniu od zera to się co najwyżej ładnie mówi. Upadniemy, odbudujemy się i będzie fajnie. No nie, tak to nie działa.
- Czyli punktem odniesienia była tu prędzej Odra Wodzisław, która po podobnej historii utknęła na peryferiach futbolu.
- No właśnie! Do procesu odbudowy też trzeba potem stworzyć sobie odpowiednie warunki, ale IV liga to jednak pod względem sportowym trochę gorszy punkt wyjścia niż pierwsza. Mam wielki szacunek do obu łódzkich klubów, że szybko udało im się wskoczyć na wyższe poziomy. Ale i tak zwróćmy uwagę ile lat trwał ten ich powrót, a przecież ani ŁKS, ani Widzew nie są jeszcze w finalnym punkcie drogi. Z tego miejsca chciałbym przestrzec wszystkich, którym wydaje się, iż lepiej jest dać klubowi pięknie zginąć i potem mozolnie go odbudowywać. To jest błąd w myśleniu.
Proszę też nie zapominać o jeszcze jednej bardzo ważnej kwestii – takie upadki niosą za sobą różne konsekwencje prawne. Może uproszczę to nieco, ale nowy podmiot, na podstawie którego dany klub się odbudowuje, nie zapłaci za dawne należności. To jest w pewnym sensie jak umywanie rąk. W takich wypadkach często zawodnicy finalnie nie otrzymują należnych im pieniędzy, tracą szansę na odzyskanie ich. Mówimy więc bardziej o ucieczce od problemu, niż o rozwiązaniu go. Nie można tak robić! Należy brać odpowiedzialność, nawet jeśli to oznacza – jak w naszym przypadku – naprawianie czyichś błędów.
Wcześniej rozmawialiśmy też o rozbudowie infrastruktury, więc mamy kolejny argument za utrzymaniem się przy życiu – w im wyższej lidze się znajdziemy, tym łatwiej powinno być przekonać miasto do inwestycji, z których Stomil będzie mógł skorzystać. Jeśli uda nam się zbudować mocne fundamenty i będziemy przynosić kibicom radość, to łatwiej będzie nam uzyskać wsparcie od władz Olsztyna.
Tym bardziej, że pory meczów mimo wszystko sprzyjają do zainteresowania się nimi. Sobota, godzina 16:00 i mecz – dobre okoliczności, aby fajnie spędzić czas. Po prostu. Może frekwencja u nas nie była najwyższa, ale ludzie przychodzili całymi rodzinami. My też staramy się wychodzić do aktualnych lub potencjalnych fanów z różnymi inicjatywami. Ostatnio zaangażowaliśmy się we współpracę z domami dziecka. Kibice fundowali dzieciom karnety-cegiełki, dzięki którym mają fajną pamiątkę, no i mogli ze swoimi opiekunami przyjść na nasz mecz, oderwać się na chwilę od szarej codzienności. Mieliśmy ich wsparcie już w meczach z Sandecją i z Wigrami, zapraszamy kolejnych. W ogóle mi – tak bardziej od strony prywatnej – zależy na wspieraniu domów dziecka. Wszyscy są wartościowi, a ludzie pracujący tam wykonują świetną robotę i powinno się ich bardziej doceniać.
- Zostańmy przy przekonywaniu władz miasta. Czy przez długi czas to nie były wręcz syzyfowe prace?
- Nie wszyscy tam wierzyli, iż Stomil da się uratować. Wiadomo, pełna jednomyślność to anomalia, natomiast sceptyków było sporo. Z drugiej strony jestem tego typu człowiekiem, że jak ktoś mówi mi: "co wy opowiadacie, nie da się tego zrobić, nie poradzicie sobie", to ja wtedy reaguję na zasadzie: "tak? No to zaraz zobaczymy!" W mojej mentalności nie istnieje takie pojęcie jak "nie da się". Docierało do mnie mnóstwo krytycznych, fatalistycznych opinii, choć wszystkie motywowały do tego, aby za wszelką cenę udowodnić, iż to ja mam rację.
- Ale z wieloma inicjatywami odbił się pan od ściany.
- W końcu znaleźliśmy się w momencie, gdy sytuacja Stomilu się ruszyła, a zatem nie wypada mi źle się wypowiadać w tym kontekście. Z politykami, niezależnie od szczebla, generalnie jest jednak tak, że ich do działania motywują sukcesy inicjatyw, w jakie mają się angażować. Takim byłoby dla nas utrzymanie się w pierwszej lidze. Do tego posprzątanie organizacyjne w klubie. I wtedy będziemy mieli za sobą poważny argument ku temu, aby nas wesprzeć. Bo będziemy uczciwi, solidni. Nie będziemy musieli wtedy walczyć o swoje na zasadzie wykłócania się. Wyłożymy bardziej konstruktywne rzeczy. Skończy się to odbijanie się od ściany. Oczywiście póki co łatwo nie było, chociaż... Co właściwie dałoby mi narzekanie wszem i wobec, że negocjacje są wyjątkowo trudne, że przekonanie radnych do Stomilu to mozolna robota? Chyba nic. Jest jak jest. W Łodzi na przykład może poszło wam z tym łatwiej, w Olsztynie sytuacja jest inna. Tylko że w żadnym wypadku nie powinniśmy traktować tego jako wymówkę do braku działania.
- Czyli generalnie zmierzamy do tego, że trzeba było najpierw stworzyć stabilny i bezpieczny projekt w Stomilu, potem przedstawić go władzom miasta i dopiero w tym momencie one mają ochotę was wesprzeć? Trochę absurdalne, skoro klub właściwie należy do miasta, więc w ich interesie jest uczynienie go atrakcyjnym. A w obecnej sytuacji to wygląda trochę jak wejście na gotowe.
- Po ostatnich wyborach samorządowych zrobiliśmy prostą rzecz – przedstawiliśmy wszystkim nowym radnym oraz panu prezydentowi i jego zastępcom "raport otwarcia". Na dzień dobry, aby mieli jasność jak wygląda sytuacja klubu. Przedłożyliśmy dokumenty od organizatora rozgrywek pierwszej ligi. Fortuna zleciła agencji badawczej zmierzenie efektywności organizacyjnej poszczególnych zespołów. Oprócz tego pokazaliśmy "ile waży" nasze świadczenie – ile pod względem wizerunkowym dajemy Olsztynowi, ile naszym sponsorom. Chcieliśmy udowodnić, iż Stomil nie tylko chce czerpać korzyści od miasta, ale także jest w stanie wiele mu zaoferować. Pokazaliśmy ile Olsztyn zyskuje dzięki transmisjom naszych meczów w Polsacie, ile dzięki artykułom o nas w internecie i prasie, radiu... W końcu wykazaliśmy z czego wcześniej wzięły się nasze problemy.
Każdy z radnych otrzymał aktualny audyt. Przedstawiliśmy jak duży odsetek mieszkańców tego miasta stanowią dzieci oraz młodzież i w jaki sposób rozwój klubu mógłby pomóc również im. Okej, mam świadomość, że wyszło z tego coś w rodzaju laurki, ale to są po prostu nasze zalety. Przecież nie każdy radny jest fanem piłki nożnej, nie musi orientować się w warunkach tego środowiska, a zatem musieliśmy dać im tę wiedzę. Moim zdaniem to było też potrzebne z tego względu, aby potem nie kierowano w nas argumentów typu: "aaa, nie wiedziałem o tym i o tamtym". Mają przed sobą pełną dokumentację, która obrazuje aktualną sytuację Stomilu. Mam nadzieję, że na tej podstawie będą nam przychylni i w razie czego zapewnią jakieś wsparcie. Jeżeli zrobimy przy okazji sukces sportowy, to i on napędzi koniunkturę wokół klubu.
- Im dłużej z panem rozmawiam, tym większy wydaje mi się pana entuzjazm wobec przyszłości Stomilu. A jednak pod koniec lutego złożył pan rezygnację ze stanowiska prezesa klubu.
- Staram się być człowiekiem działającym dynamicznie. To był moment, kiedy jeszcze nie mogliśmy optymistycznie spoglądać w przyszłość, trwał pat, negocjacje nie szły do przodu i tak dalej. Dziś mogę przyznać, że był to swego rodzaju krzyk rozpaczy, który miał na celu wstrząśnięcie środowiskiem, sprowokowaniem tego, by cokolwiek się ruszyło. Aktualnie rozmowy są w toku, ale rzeczywiście trwają, nie to co wtedy. Wcześniej przedstawialiśmy miastu różne propozycje inwestorskie dla Stomilu, lecz trafiały do próżni.
- Dlaczego te oferty odrzucano, skoro dzięki nim klub mógłby się zacząć powoli odbudowywać?
- Strasznie trudne pytanie, ponieważ nie jestem w stanie tego pojąć i dokładnie na nie odpowiedzieć... Sam pan widzi, potrzeba było stanowczego głosu sprzeciwu wobec tego typu działań, właśnie to chciałem przerwać złożeniem rezygnacji. Wydaje mi się, iż przyniosło to dobry efekt, doszło do przełomu. Wejście poważnego inwestora do Stomilu – pana Michała Brańskiego – bardzo nas uwiarygodni wśród biznesmenów, firm, a nawet względem naszych piłkarzy i pracowników.
Dzisiaj widzę, że w ostatnim czasie mocno wzrosło zainteresowanie klubem wśród ludzi, którzy wyjechali stąd za chlebem do innych części Polski, w dużej mierze do stolicy. Warmia to wciąż jest region, który moim zdaniem potrzebuje inwestorów mogących stworzyć tutaj znacznie więcej miejsc pracy. Nie ukrywam, w dłuższej perspektywie chciałbym dojść do momentu, gdy przedsiębiorstwa przez pryzmat Stomilu zechcą rozwinąć rynek pracy w tej części kraju. Uważam, że pod tym względem wiele lat marginalizowano Warmię, a są tutaj zarówno zasoby ludzkie, jak i tereny, które mogłyby zostać przeznaczone na inwestycje. Infrastruktura drogowa też się polepszyła. Byłoby świetnie, gdybyśmy swoją postawą na boisku zwrócili uwagę firm właśnie na te kwestie.
- Nie uważa pan, że fakt, iż wiele polskich klubów jest uzależnionych od dotacji miejskich to pewna patologia?
- Nie nazwałbym tego aż tak mocno. Klub, który występuje na szczeblu centralnym daje duży potencjał promocyjny danemu miastu czy firmie. Zwłaszcza, jeśli mówimy o klubie z Ekstraklasy. To nie jest tak, że działacze stoją pod ratuszem, wyciągają ręce i proszę o jałmużnę. No nie, uczciwie stawiając sprawę to działa w dwie strony. Szczególnie mniejsze miasta nie powinny lekceważyć możliwości jakie oferuje futbol. Obecność klubów sportowych i ich marka często powoduje, że tymi mniejszymi miastami interesuje się znacznie więcej ludzi, odwiedza je... Da się to połączyć chociażby z turystyką. Przyjedzie do Olsztyna jakiś kibic, może odwiedzi nas na meczu, albo zrobi to jakiś działacz lub biznesmen, przy okazji pozna okolicę i za jakiś czas zadecyduje, że w pobliżu warto spędzić urlop. Sądzę, że współdziałanie promocyjne klubu z miastem w w tego typu sferach ma duży sens.
Natomiast wydaje mi się, że najzdrowszym rozwiązaniem dla obu stron są takie sytuacje, w których zarówno jedni, jak i drudzy przyciągają do siebie przedsiębiorców, którzy zadecydują się zainwestować w klub czy w region. Fajnym przykładem takiego właściwego funkcjonowania na linii samorząd-klub-sponsorzy jest Jagiellonia. Tam zachodzi pełna symbioza Mówisz "Białystok" – myślisz o Jadze. Mówisz "Jagiellonia" – myślisz o Białymstoku. A to wszystko dzięki temu jak bardzo rozwinął się ten klub na przestrzeni ostatnich lat, co jednak nie udałoby się bez pomocy sponsorów. Nie wstydzę się tego powiedzieć – dla mnie to jest wzór co do tego, jak widziałbym przyszłość Stomilu, oczywiście zachowując proporcje. Pragniemy pełnić rolę wizytówki.
Biorę poprawkę na fakt, iż oni mają tam nowiutki stadion, co przyspieszyło ekspansję Jagi. Też chcielibyśmy mieć podobny obiekt i według mnie w przyszłości będzie to projekt możliwy do zrealizowania. Już wcześniej trochę rozmawialiśmy o ważnej roli atrakcyjnego stadionu. On powinien żyć nie tylko w dniu meczu, przestrzeń da się zagospodarować na wiele sposobów. Hotele, restauracje, muzeum klubu, eventy sponsorskie... Jest cały szereg inicjatyw, jakie warto podejmować. Ale póki co schodzimy na ziemię!
- Na ile realny był temat przejęcia Stomilu przed Sabriego Bekdasa, który niegdyś inwestował w Pogoń Szczecin?
- Uważam, że to jest poważny biznesmen, a każdy kto siadał do stołu negocjować z miastem miał szansę na przejęcie Stomilu. Temat więc rzeczywiście był, aczkolwiek czas pokazał, iż strony się ze sobą nie dogadały. Na jakim polu dokładnie, tego nie jestem w stanie określić, ponieważ to na linii Bekdas-Olsztyn nie doszło do porozumienia. Zaprosiliśmy go tutaj, osobiście podwiozłem go na spotkanie do ratusza (śmiech), ale nic z tego nie wyszło.
- Wspomniał pan już wcześniej o Michale Brańskim. Jaka jest jego rola w zmartwychwstaniu Stomilu?
- Ogromna. Mam nadzieję, że mówimy właśnie o przyszłym głównym udziałowcu klubu. Jestem mu bardzo wdzięczny, wszak obdarzył mnie bardzo dużym zaufaniem. Uwierzył w projekt "nowego Stomilu". Wszystkie nasze działania mające na celu pomoc klubowi tytułujemy w ten sposób. Drugie dno polega na tym, że Stomil właściwie był w sytuacji, w której fundamenty organizacyjne trzeba było mu tworzyć praktycznie od podstaw. Pan Brański póki co umożliwił nam bieżące funkcjonowanie. Bardzo poważnie wzmocnił nas finansowo, udzielając pożyczki w kwocie 600 tysięcy złotych. Te pieniądze pozwoliły nam zacząć normalnie działać, ale ich pozyskanie nie miało być celem samym w sobie, lecz punktem wyjścia do zdobycia kolejnych środków.
Ostatnio udało nam się wygrać konkurs dotyczący promocji miasta i z tego tytułu otrzymamy 400 tys. złotych. Patrząc na koszty jakie generuje funkcjonowanie w pierwszej lidze, to nie jest jakaś wielka kwota, ale dla nas liczy się każdy grosz. Poza tym dalej szukamy sponsorów. Najbliższe mecze rozegramy u siebie, do tego spotkanie z Rakowem będzie transmitowane w Polsacie Sport, a to daje sporą przestrzeń do ekspozycji, którą dobrze byłoby wykorzystać.
- Jaką można mieć pewność, że ten zastrzyk gotówkowy od pana Brańskiego nie zadziała na zasadzie kilku poprzednich udzielanych przez miasto? Na krótką metę dotacje rozwiązywały kłopoty, a później historia zataczała koło.
- To jest poważny człowiek, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Wejście kogoś takiego do Stomilu powinno sprawić, iż otworzy nam się sporo furtek do współprac ze sponsorami. W tym sensie, ze zacznie się nas postrzegać jako partnerów, z którymi warto robić interesy. Chciałbym, aby rozmowy zakończyły się pozytywnie jak najszybciej.
- Kiedy to nastąpi?
Dobrze byłoby, gdyby to się rozstrzygnęło w ciągu najbliższych tygodni, bo nie ukrywam, że czas nas mocno goni pod wieloma względami. Im wcześniej spłacimy należności wobec zawodników, tym lepiej. To wymusza na nas system licencyjny – nikt nie pozwoli nam występować w pierwszej lidze, jeśli nie udowodnimy, iż uporaliśmy się z długami.
- Wróćmy dalej do wyliczanki. W kontekście ratowania Stomilu padały też takie nazwiska jak Regiec czy Suwik. Na czym polega ich zaangażowanie?
- To jest zaledwie część osób, która postanowiła nas wesprzeć. Kolejna to mecenas Michał Żukowski. Kurcze, nie chciałbym dalej wymieniać, bo jeszcze kogoś pominę i będzie słabo (śmiech). Oni mają dokładnie taki sam sposób myślenia jak mój, identycznie widzą potencjał Stomilu.
- Arkadiusz Regiec całkiem niedawno zaangażował się w akcję crowdfundingową na rzecz Wisły Kraków.
- Chodzi nam po głowach pomysł, aby powtórzyć to również w Olsztynie, przy czym musiałoby się to odbyć dopiero w momencie, gdy będziemy stabilniejsi. Jeszcze chwilę potrwa nam dojście do takiego momentu. Jeśli nadarzy się okazja, będziemy chcieli skorzystać z know-how, które posiada pan Regiec w tej dziedzinie.
- Jak poważna była propozycja pomocy ze strony Jarosława Królewskiego, który na Twitterze odpisał kibicowi Stomilu, że rozpytuje w środowisku biznesowym o inwestorów chętnych, by wesprzeć wasz klub?
- (śmiech) Tak, kojarzę tę sytuację. Cieszymy się, iż ludzie tego kalibru interesują się sytuacją klubu i rozmawiają o nim między sobą. W ten sposób przebijamy się do świadomości środowisk, które same z siebie być może nie zwróciłyby na nas uwagi. Warto obracać się społecznościach czy kręgach biznesowych będących obecnie na etapie dynamicznego rozwoju i poszukujących nowych kanałów promocji. Dzięki temu można się wzajemnie nakręcać. Muszę przyznać, że od paru tygodni wyczuwam większe zainteresowanie Stomilem wśród ludzi biznesu. Oby do tego grona dołączyli następni, a prędzej czy później uda się nam się nawiązać relacje, dzięki którym skorzystają i oni, i klub.
- A na czym polega rola mecenasa Żukowskiego?
- Wykorzystuje dla nas swoją wiedzę zawodową. Kontroluje to, aby wszystkie obecne działania Stomilu przebiegały zgodnie z prawem, zarówno jeśli chodzi o takie codzienne funkcjonowanie, jak i te trudniejsze rzeczy typu nadzorowanie kwestii inwestorskich. To jest facet z biało-niebieskim sercem i swoją drogą fajny przykład na to, że da się zaangażować w życie klubu nie tylko jako kibic przychodzący co weekend na trybuny, lecz można pomóc mu jakoś swoimi unikatowymi umiejętnościami.
- Sprawa Wisły rozgrywała się równolegle do waszej, w jej sprawie zjednoczyły się różne środowiska, także to medialne. Gdy pan na to patrzył, nie czuł pan żalu, że na przykład wasze kłopoty nie są nagłaśniane i polski futbol nie ma takiego parcia, aby poratować także Stomil?
- To, że w pewnym momencie sprawa Wisły wyskakiwała z lodówki, świadczy co najwyżej o tym, jak profesjonalnie był przeprowadzona ich akcja ratunkowa. Szacunek za to, co zrobili. My natomiast znamy swoje miejsce w szeregu i pod względem wkładu historycznego w polską piłkę w ogóle nie mamy się co porównywać z Białą Gwiazdą. Powiem więcej, cieszę się, że udało im się to wszystko. Żadną ujmą też nie byłoby dla mnie czerpać z tego przykładu wiedzę co do tego, jak można pomóc Stomilowi, stosując takie czy inne rozwiązanie. W Krakowie jeszcze nie są na końcu drogi w procesie reanimacji klubu, aczkolwiek ewidentnie idą w dobrą stronę.
Nie mam więc pretensji do nikogo. Patrzyłem na to, co się dzieje pod Wawelem z podziwem, ponieważ to jak polskie środowisko piłkarskie zjednoczyło się wokół klubu ponad podziałami (podkreślmy), było fantastyczne. Mam na myśli chociażby zaangażowanie Bogusława Leśnodorskiego, byłego prezesa Legii, który wsparł Wisłę od strony prawnej. Fajnie, naprawdę. Rywalizować trzeba na boisku, a w życiu sobie pomagać. Nie powinno być radości nawet u największego rywala, że za miedzą źle się dzieje. Historia wielokrotnie pokazała, iż nie ma w Polsce klubów nietykalnych. Dzisiaj ja jestem w kryzysie, jutro możesz być ty, tak to wygląda.
Dobrze jest mieć solidnego przeciwnika w tym sensie, że konkurencja napędza rozwój. Jeśli chodzi o zagraniczne kluby, jestem fanem Borussii Dortmund i to jest genialny przykład w tym kontekście. Kto jej pomógł, kiedy stanęła na krawędzi upadku? A no Bayern! Traktujemy takie historie jak fenomen, a w zasadzie powinny być standardem.
- "Uważam, że w Polsce da się zarobić na piłce, w Olsztynie też są na to szanse". Mocna deklaracja jak na prezesa Stomilu.
- W dużej mierze już to przegadaliśmy, miałem na myśli właśnie takie współprace, gdy klub napędza promocję miasta, a miasto napędza promocję klubu i dzięki temu obie strony są w stanie przyciągać do siebie dużych sponsorów. Ja oczywiście nie twierdzę, że zaraz w Stomilu będziemy spać na pieniądzach. Chodziło raczej o to, iż przy odpowiednim funkcjonowaniu i wsparciu inwestorów będziemy w stanie generować takie przychody, by pokrywały one codzienne wydatki. Dopiero w dalszej perspektywie może udałoby się zarabiać na takim współdziałaniu jak na biznesie.
- Podobne słowa padły też w kontekście Wisły. Zastanawiam się więc, jak to jest możliwe, że każdy widzi tak dobre perspektywy, a jednocześnie nikomu nie udaje się zarabiać. Przedsiębiorcy raczej traktują kluby piłkarskie niczym studnie, w których można co najwyżej utopić sporo forsy.
- Zwróćmy uwagę na Cracovię. Czy rozpoznawalność marki Comarch byłaby tak znacząca bez inwestycji w sponsoring klubu piłkarskiego? Działam w branży sponsorskiej od dawna, zacząłem jeszcze w latach 90. i mogę to wyznać z pełną odpowiedzialnością – nie, w ogóle nie ma co porównywać. Oczywiście szczegółowych liczb panu nie podam, no bo to też są dane wewnętrzne firm, natomiast taki wzrost popularności da się świetnie spieniężyć. Rozpoznawalność marki ma wielkie znaczenie chociażby przy okazji walki w przetargach. Proszę zobaczyć, to są naczynia połączone.
Kolejna rzecz – komunikacja. Dzięki wejściu do Cracovii ta firma staje się w pewnym sensie bliższa ludziom. Może nie do tego stopnia, by się z nią utożsamiali, ale znają ją, wiedzą na czym polega jej działalność, są z nią "opatrzeni". Gdyby nie to, Comarch musiałby się promować jakoś inaczej. Należy jednak zadać sobie pytanie – czy za pomocą na przykład klasycznej kampanii telewizyjnej zbudowałby wśród ludzi podobną świadomość, co dzięki futbolowi? Moim zdaniem lepsza jest ta druga opcja.
Zwróćmy uwagę nawet na tak prowizoryczną sprawę – ogląda się telewizję, leci film i nagle przerwa na reklamy. W jednym bloku jest ich całe mnóstwo i ta jedna, w tym wypadku Comarchu, mogłaby zginąć w zalewie wielu innych. Przeleci to przez głowy widzów, nie zapamiętają cię.
A tak profesor Filipiak nie dość, że cały czas utrwala obecność swojej firmy w świadomości ludzi, to jeszcze może wiele zyskać wizerunkowo. Będzie z kimś negocjował, więc zaprosi go na mecz do obrandowanego skyboxu, opowie na czym polega jego wsparcie dla Cracovii, pokaże jakieś małe kulisy. "Zobaczcie, jesteśmy fajni, bo to i tamto". Wierzę, że w Polsce coraz więcej firm będzie się pozycjonować przez pryzmat futbolu. Efekty tego wszystkiego często są niepoliczalne, ale odczuwalne jak najbardziej. Oby ten kierunek dalej prężnie się rozwijał.
Wiadomo, w sporcie osiąga się raz lepsze, raz gorsze wyniki, lecz przy mądrym zarządzaniu klubem to nie przeszkadza w ocieplaniu wizerunku firmy. Ponadto pozostaje pewność, że ludzie nie zapomną o tobie chwilę po zakończeniu bloku reklamowego.
- Wróćmy na boisko – co dla Stomilu oznaczałby spadek do II ligi?
- Może to zabrzmi nieskromnie czy butnie, ale ja w ogóle takiego scenariusza nie zakładam. Staram się patrzeć optymistycznie na naszą sytuację...
- Nie lepiej byłoby racjonalnie?
- Jedno nie wyklucza drugiego. Proszę zobaczyć, w ciągu ostatnich trzech kolejek zrobiliśmy mały krok w kierunku mistrzostwa Polski! (śmiech). Żartowano ze mnie, że skoro w jeden dzień udało mi się zakontraktować 14 zawodników, to równie błyskawicznie zdobędziemy majstra.
- Jeszcze Wojciech Stawowy na trenera i szturm do Ligi Mistrzów.
- My mamy Piotra Zajączkowskiego, on też da sobie radę. Nie no, żarty żartami, ale myślę, że chociażby ten ostatni dzień okienka transferowego pokazał jak bardzo jesteśmy zdeterminowani, by osiągnąć zarówno nasz sportowy, jak i organizacyjny cel. Kiedy widzę, iż dokonujemy takich rzeczy, a potem zbieramy 7 punktów w trzech meczach, to trudno nie wierzyć w utrzymanie.
Ja wiem, nie będzie łatwo. Niedawno stawiano krzyżyki na Warcie Poznań, a przecież istnieje dalej, gra w piłkę, niedawno heroicznie zwyciężyła z Podbeskidziem. Słyszałem te historie o ruchomych schodach, trybunach... Wszyscy mamy jakieś problemy. Oni takie, my z kolei możemy pochwalić się nowoczesnym obiektem (śmiech). Nigdzie nie jest idealnie, aczkolwiek każdy sobie jakoś radzi. Tym bardziej zatem jestem pewny, że i my przy rozsądnym gospodarowaniu wyjdziemy na prostą.
- Tych czternastu zawodników zgarniętych do Olsztyna w ciągu doby... Ostatnio coraz więcej słyszy się o wybuchających bateriach w telefonach. Jak tam pański sprzęt?
- Jakoś przeżył! Szalony dzień i bardzo długi. Nie było to jednak tak, że działaliśmy z partyzanta. Znakomitą większość tych ruchów mieliśmy dogadane już wcześniej. Nie mogliśmy jednak ich ogłosić, ponieważ najpierw trzeba było pozałatwiać parę spraw, co z kolei zrobiliśmy między innymi dzięki wsparciu finansowemu pana Brańskiego i innych przedsiębiorców. Udało się tuż przed końcem okienka, stąd takie szalone tempo ogłaszania kolejnych wzmocnień. Nie siedzieliśmy z tymi klubami i zawodnikami i nie negocjowaliśmy 28 lutego. Tego dnia tylko klepnęliśmy wcześniej przygotowane transfery.
- Często spotykaliście z odmową zawodników, ponieważ nadal nie ufali Stomilowi ze względu na jego problemy i zszarganą reputację?
- Jasne, rozmowy nie były łatwe. My otwarcie mówiliśmy na jakie warunki mogą u nas liczyć poszczególni gracze i że są to skromne warunki. Wiadomo, nikt u nas nie zarobi na resztę kariery. Możemy za to zaoferować tym chłopakom regularną grę, odbicie się po jakimś gorszym okresie w macierzystym klubie. Zakontraktowaliśmy ludzi, którzy mogą bardzo pomóc Stomilowi, a Stomil może pomóc im. Wzajemnie się podciągniemy, bo oni będą walczyć o swoje dobre imię i wypromowanie się gdzieś wyżej, a jednocześnie uzyskają dla nas utrzymanie w pierwszej lidze. Mam tu na myśli Kamila Mazka czy Maćka Pałaszewskiego lub Szymona Sobczaka. Co by jednak nie mówić, wszyscy otrzymują okazję pokazania się na poziomie pierwszej ligi, czyli na całkiem sensownym poziomie. Uważam, że to uczciwy układ, skoro mamy wspólne cele.
- Bodaj około dziesięciu waszych graczy kwalifikuje się do kategorii U-21. Paradoksalnie może to być wasz atut, ponieważ dzięki nim zarobicie kolejne pieniądze z Pro Junior System.
- Rywalizacja w pierwszej lidze pod tym względem jest ogromna, więc nie zamierzamy popaść w skrajność. Nie układaliśmy drużyny tak, aby za wszelką cenę pójść jak najwyżej w rankingu PJS. Fajnie będzie uzyskać pieniądze z tego programu, nie pogardzimy żadną kwotą, a z drugiej strony staramy się nie uzależniać niczego w Stomilu od tego, jak wielkie benefity da nam Pro Junior. Nie zapominajmy bowiem co jest naszym podstawowym celem – utrzymanie w lidze. Przede wszystkim liczą się punkty na boisku. PJS traktujemy zatem jako bardzo wartościowy dodatek, lecz nie determinuje on naszych decyzji personalnych podczas meczów.
- Jak wyglądały wasze przygotowania do rundy wiosennej, skoro czternastu graczy dołączyło do Stomilu dopiero 28 lutego, czyli kilka dni przed startem pierwszej ligi?
- To był bardzo trudny czas. Głównie przygotowywaliśmy się tutaj, na naszych obiektach. Ostra zima momentami dawała nam w kość. Udało się jednak wyjechać na mały obóz przygotowawczy poza miasto. O tyle ważne to było, że dzięki temu trzon zespołu znacznie się wzmocnił w sensie mentalnym. Ówczesna drużyna się zintegrowała, skonsolidowała, daliśmy sobie nawzajem dowód na to, iż chcemy dalej walczyć o Stomil. Prawdopodobnie zyskaliśmy na tym najwięcej pod kątem psychologicznym. Żałujemy tylko, że właśnie ta cała reszta ściągnięta na koniec okienka nie mogła wziąć udziału w tym wyjeździe, no ale cóż, pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć.
- Reasumując całą naszą rozmowę – wydaje mi się, że najważniejszą cechą nowego Stomilu jest transparentność.
- Na pewno. Jesteśmy otwarci, nie mamy problemu, by pokazać jak pracujemy na co dzień i przede wszystkim chcemy za wszelką cenę oraz jak najszybciej uregulować zaległości. Powtarzam to już któryś raz, ale naprawdę zależy mi na spłaceniu byłych i obecnych zawodników oraz pracowników, bo według mnie w sporcie zawodowym tak jak i w życiu liczy się uczciwość. Ja też mam tylko jedno nazwisko, pracowałem na nie wiele lat i nie chciałbym, aby ktoś kiedyś na jego dźwięk wkurzał się, ponieważ nie otrzymał swoich pieniędzy. Zrobię wszystko, aby Stomil wyszedł z tej sytuacji z twarzą, a wszyscy ci, których spotkały tu jakieś nieprzyjemności, nam wybaczą.
- Wypada wam chyba życzyć przede wszystkim więcej spokoju w najbliższych tygodniach, a panu więcej snu i mniej kawy. Szybko się pan uporał z zawartością termosu!
- To na pewno, dzięki! No i co, na razie czekamy na pozytywne zakończenie rozmów pomiędzy miastem a inwestorem...