Autor zdjęcia: ogcnice.com
Diament do oszlifowania czy dzieciak do pilnowania? W którym kierunku podąży kariera Allana Sainta-Maximina?
Ma wszelkie dane ku temu, by grać jak Kylian Mbappe. Jeśli nie zmieni jednak swojego zachowania, może roztrwonić swój talent jak Mario Balotelli.
W sobotę, w meczu 33. kolejki Ligue 1, OGC Nice przegrało u siebie z broniącym się przed spadkiem SM Caen 0:1. W związku z tym, strata „Les Aiglons” do miejsc gwarantujących udział w europejskich pucharach wzrosła już do sześć punktów. Na Allianz Riviera zapanowała wściekłość, bo fani znad Lazurowego Wybrzeża przyzwyczajeni do gry w kontynentalnych rozgrywkach (w sezonie 2016/2017 Nice występowało w Lidze Europy, zaś w sezonie 2017/2018 brało udział najpierw w eliminacjach Ligi Mistrzów, a później ponownie w LE), nie mogli znieść faktu, że ich pupili w europucharach znów zabraknie. Nie wszyscy podopieczni Patricka Vieiry przejęli się jednak tym faktem. Allan Saint-Maximin w najlepsze bawił się w Monaco, by o 5 nad ranem, będąc kompletnie pijanym wrzucić snapa, na którym paraduje z butelką alkoholu. Tłumaczenia, że pracował cały dzień, żeby miło spędzić noc, do nikogo nie trafiły.
Gdy tylko Vierię doszły słuchy, co w nocy wyrabiał jego podwładny, francuski szkoleniowiec wpadł w furię. Na antenie Canal + tak wypowiadał się o sytuacji 22-letniego skrzydłowego: - Problem Allana polega na tym, że uważa on, iż sam talent wystarczy, aby w futbolu się rozwijać. Tymczasem musi zrozumieć, że rozwój wymaga poświęceń i ciężkiej, ofiarnej pracy.
Ambasador marki Gucci
Wściekłość zapanowała jednak nie tylko klubowych gabinetach w dzielnicy Saint-Isidore. Również w biurach jeszcze bardziej znanych europejskich klubów zapanowało niemałe poruszenie. Saint-Maxim swoją grą w bieżących rozgrywkach (sześć goli i cztery asysty w 29 meczach) wzbudził zainteresowanie takich ekip jak AC Milan, Arsenal, Atletico Madryt, Borussia Dortmund czy Chelsea.
Latem o reprezentanta francuskiej młodzieżówki miała stoczyć się zatem prawdziwa bitwa, bo wychowanek TU Verrieres-le-Buisson od dwóch lat zachwyca swoją grą na boiskach Ligue 1. Imponuje techniką i szybkością, znakomicie drybluje i nie boi się indywidualnych pojedynków. Oczywiście w dalszym ciągu do poprawy ma wiele rzeczy, ze skutecznością na czele, ale z pewnością to w Europie obecnie jeden z największych diamentów i kandydat na nową gwiazdę światowej piłki.
Sęk w tym, że niedzielny incydent nie był pierwszym w jego wykonaniu, dlatego też w Londynie, Madrycie czy Mediolanie rozpoczęła się burza mózgów, czy jest sens w letnim oknie transferowym ściągać piłkarza, którego talent nie tylko trzeba oszlifować, ale jednocześnie i pilnować jak małego dziecka, bo chwila nieuwagi spowoduje kolejną katastrofę.
Na cenzurowanym u władz „Le Gym” znalazł się także w lutym. Czerwono-czarni jechali do Kraju Loary na spotkanie z Angers SCO, ale w autokarze zabrakło Saint-Maximina. Powód? - Saint-Maxim zadecydował, że jest chory. Przykro mi, że nie pojechał na ten wyjazd. To była jego decyzja - ani moja, ani lekarza - powiedział Vieira.
Młodzian sam bowiem, z pominięciem klubowych procedur, podjął decyzję, że nie nadaje się do gry, rzekomo ze względu na bóle brzucha. Telefonicznie poinformował o tym sztab szkoleniowy, zaś lekarz zbadał go dopiero następnego dnia. Po tym wydarzeniu Allan wylądował na dywaniku u prezydenta klubu z Nicei, Gauthiera Ganaye, który pouczył go jak ma się w podobnych sytuacjach zachowywać. Zawodnik otrzymał również karę finansową. Skrzydłowy zarówno pouczenie, jak i finansowe sankcje przyjął z pokorą, ale nie omieszkał wyrazić swojego zdziwienia zaistniałą sytuacją. - Nie ukrywam, że mocno mnie to zaskoczyło. Lekarz przyszedł do mnie rano i wszystko wydawało się być jasne. Być może zawiodła komunikacja między mną a trenerem, ale tę sprawę można było załatwić telefonicznie - powiedział po wizycie na dywaniku. Jego koledzy na Stade Raymond-Kopa gładko przegrali z „Le Scoistes” 0:3.
Wcześniej mający haitańskie korzenie skrzydłowy zasłynął również wybrykiem w czasie styczniowego starcia z Girondins Bordeaux (1:0). Nie chodzi o to, że to on był autorem gola na wagę zwycięstwa z „Żyrondystami”. Bardziej rozchodziło się o jego ubiór, a w zasadzie nakrycie głowy. 22-latek biegał bowiem po murawie Allianz Riviera w opasce marki Gucci, której cena wynosi 180 funtów. Jako jednak, że we Francji nie można występować w strojach innych niż klubowe, logo włoskiego producenta mody musiało zostać zaklejone taśmą. To w sumie drobnostka, ciekawostka, bo w tej sytuacji źli mogli być tylko przedstawiciele Pumy, która ubiera piłkarza, oraz Macrona, który w stroje zaopatruje „IOGCN”. Pokazuje jednak jak bardzo Saint-Maximin lubi zamieszanie wokół własnej osoby i nie skupia się wyłącznie na futbolu. Zupełnie jak napastnik Olympique Marsylia i były kompan Allana z szatni Nice, Mario Balotelli.
Balotelli w wersji francuskiej
Nie jest tajemnicą, że Włocha i Francuza łączą dobre relacje, które nie osłabły nawet po tym, gdy „SuperMario” opuścił departament Alp Nadmorskich. Nie tak dawno Saint-Maximin wrzucił na Instagrama wspólne zdjęcie z „Balo”, pod którym napisał: „Tęsknie za Tobą bracie”. Na odpowiedź byłego gracza Interu, Manchester City i Milanu nie trzeba było długo czekać. „Też tęsknie za Tobą młodszy bracie. Przyjedź do Marsylii!” - zachęcał go 36-krotny reprezentant Italii.
Wyświetl ten post na Instagramie.Miss you.. @mb459 @pumafootball
Gdy tylko młody Francuz zawitał na Allianz Riviera, Balotelli od razu wziął go pod swoje opiekuńcze skrzydła. Na murawie rzecz jasna. W sezonie 2017/2018 Mario nie miał jeszcze much w nosie i swoje obowiązki w czerwono-czarnej koszulce Nice wypełniał wzorowo (18 goli w 28 meczach Ligue 1). Saint-Maximin zaś notował pierwsze rozgrywki, kiedy w swoim klubie cokolwiek znaczył. W trzydziestu meczach ligi francuskiej zdobył trzy bramki i zaliczył siedem asyst.
W bieżącym sezonie w drużynie Patricka Vieiry wyrósł już na postać pierwszoplanową, ale nie mógł już liczyć na wsparcie swojego słynnego kolegi. Ten bowiem do stycznia rozegrał zaledwie dziesięć spotkań, w żadnym nie wpisując się na listę strzelców. Gdy reszta kolegów na murawie wypruwała sobie flaki, by „Le Gym” po roku przerwy ponownie zawitali na europejskie areny, Balotelli spacerował sobie po boisku, nic nie robiąc sobie z uwag szkoleniowca i krytyki kibiców.
Zimą podpisał półroczny kontrakt z OM i po założeniu biało-błękitnego trykotu marsylczyków jakby wstąpił w niego nowy duch. W 11 meczach rundy rewanżowej w L1 zdobył siedem bramek i dzięki niemu „Les Phoceens” w dalszym ciągu są w grze o udział w eliminacjach Ligi Mistrzów. Stąd też jego komentarz pod zdjęciem Saint-Maximina na Instagramie wydaje się mieć podwójne dno. Skoro „Balo” zaprasza, to znaczy, że z zespołem ze Stade Velodrome wiąże swą przyszłość na dłużej. Oznacza to również, że i OM pewnie wkrótce dołączą do grona chętnych na skrzydłowego z Nicei.
Pytanie tylko, czy działaczom z Marsylii nie straszny kolejny piłkarz nie tylko o umiejętnościach Włocha, ale i podobnym charakterze. Saint-Maximin w przeciwieństwie do „SuperMario” nie wychowywał się co prawda w biedzie, odrzucony przez biologicznych rodziców. Jego ojciec był kierowcą, a matka nauczycielką w przedszkolu. Z rodzinnego domu odebrał również staranne wychowanie. A mimo to już w młodym wieku od czasu do czasu zdarzały mu się pewne wyskoki.
OGC Nice jest już jego piątym klubem w zawodowej karierze (po AS Saint-Etienne, AS Monaco, Hannover 96 i SC Bastia). Uproszczeniem byłoby jednak napisać, że wszędzie nie poradził sobie ze względu na swój krnąbrny charakter. Ten dał o sobie znać w zasadzie tylko w Hannoverze, gdy nie mając jeszcze prawa jazdy, udał się do salonu Audi, zakupił nowiuteńki samochód, a następnie zderzył się z tramwajem. „Die Roten” bez powodzenia walczący wówczas o utrzymanie w Bundeslidze potrzebowali skutecznego atakującego, a nie pirata drogowego, zatem po pół roku podziękowali Francuzowi za współpracę. Jego otoczenie jednak uważało, że to nie Saint-Maximin był głównym prowodyrem ulicznego zajścia. - To Allan był ofiarą, a jego uprawnienia do jazdy były prawdziwe. Całą historię podkręciła niemiecka prasa - grzmiał agent młodziana, Lamine Drame.
A co było powodem niepowodzenia w reszcie klubów? Na Stade Geoffroy-Guichard w ciągu dwóch lat Saint-Maximin rozegrał 17 spotkań. Nie zdobył żadnej bramki, ale swoją grą do tego stopnia zachwycił włodarzy AS Monaco, że ci zdecydowali się podpisać z nim 5-letni kontrakt. W zespole ówczesnych mistrzów Francji konkurencja na skrzydłach była jednak tak duża (Thomas Lemar, Stephan El Shaarawy, Bernardo Silva), że zespół z Księstwa od razu oddał żółtodzioba na wypożyczenie - najpierw do Hannover 96 (gdzie poza nieumiejętnością prowadzenia pojazdów mechanicznych popisał się również ładną bramką w rywalizacji z Schalke 04 Gelsenkirchen), a później do Bastii, która w rozgrywkach 2016/2017 spadła do Ligue 2, ale wielkiej winy Saint-Maximina w tym nie ma (trzy gole i trzy asysty w 36 meczach).
Dopiero na Allianz Riviera „gołąb pocztowy”, jak sam o sobie mówi, osiadł na stałe. Podczas gdy za gigantyczne pieniądze Stadion Ludwika II opuszczali architekci mistrzostwa Francji w sezonie 2014/2015 oraz półfinału Ligi Mistrzów, a więc Tiemoue Bakayoko, Kylian Mbappe czy Benjamin Mendy, bez fanfar i pożegnalnych oklasków z dystryktem Fontvieille żegnał się Saint-Maximin, który w czerwono-białych barwach rozegrał dwa spotkania.
Lepszego miejsca pracy aniżeli Nicea nie mógł sobie wymarzyć. Zespół dobijający się do czołówki Ligue 1 (3. miejsce w sezonie 2016/2017), drużyna głodna sukcesów, ale jednocześnie nie musząca na co dzień zmagać się z gigantyczną presją i mądry trener, Lucien Favre, który z miejsca do swojego składu zaadaptował nowego gracza. - Wszystkie doświadczenia, które miałem wzbogaciły mnie - tak tłumaczył tajemnicę swoich dobrych występów w kampanii 2017/2018.
Po jego transferze na Allianz Riviera goal.com pisał: „Musi znaleźć równowagę między używaniem indywidualnych umiejętności i grą zespołową, a wtedy na pewno jednym tchem będzie wymieniany obok byłych kolegów z AS Monaco”. Po dwóch sezonach spędzonych w drużynie „Les Aiglons” widać wyraźnie, że największą przeszkodą w zrobieniu wielkiej kariery będzie uświadomienie sobie, że, jak wspominał na wstępie Patrick Vieira, sam talent to za mało, by dojść na szczyt. A, z całym szacunkiem dla nicejczyków, zawodowym piłkarzem nie zostaje się po to, by być gwiazdą jedynie OGC Nice.