Autor zdjęcia: Youtube / screen Weszło TV
Adam Kotleszka dla 2x45: W życiu i piłce lubię wychodzić poza ramy. Oglądałem nawet mecz drugiej ligi jamajskiej
Obejrzał przynajmniej jeden mecz większości lig świata. Adam Kotleszka – człowiek encyklopedia i atlas geograficzny w jednym. W obszernym wywiadzie opowiada o tym, czym różni się pycha od pewności siebie, zdradza historię swojej miłości do MLS, tłumaczy skąd wytrzasnąć eksperta od Kirgistanu i pokazuje, że jednym telefonem można przez przypadek spełnić swoje największe marzenie.
Mateusz Majewski: Jesteś dziennikarskim freakiem?
Adam Kotleszka: Zależy co masz na myśli.
Ciężko nazwać cię dziennikarzem o klasycznym podejściu do pracy. Dotykasz przestrzeni, których wcześniej nikt nie dotykał, bo albo mu się nie chciało, albo nie wiedział jak się za nie zabrać.
Pod tym względem można tak to nazywać, chociaż freak kojarzy się troszkę negatywnie.
To może hipsterem?
Nie no, hipster jest jeszcze gorszy, chociaż fakt, słyszałem już takie określenia kilkukrotnie. Wiesz, ja lubię wychodzić poza ramy. Zawsze i w każdym aspekcie życia mi się to objawiało. Słuchałem innej muzyki, lubiłem też inne sporty poza piłką nożną. jak deskorolka, surfing czy boks. Słuchałem punk rocka, gdy inni słuchali hip-hopu, a gdy ja miałem fazę na rap, to moi kumple słuchali metalu. Mijaliśmy się. To, że stworzę Magazyn Lig Egzotycznych to było dla mnie naturalne i oczywiste. Odkąd dołączyłem do Weszło, to wiedziałem, że to będzie pierwsza rzecz jaką zrobię. Spotkałem się wówczas z Krzyśkiem Stanowskim i powiedziałem, że zrobię mu taką audycję w radiu. On pokręcił trochę nosem z miną „nie no, kto będzie tego słuchał?”. Ja mu powiedziałem: „poczekaj, zobaczysz, zrobię to tak, że wszystkim opadną kopary. Będziesz zadowolony”. Po pierwszej audycji przyszedł i powiedział, że wyszło zajebiście. Jak coś robię, to to musi być dopięte na ostatni guzik. Dzisiaj uważam, że ten magazyn osiągnął sukces.
Czyli nie freak i nie hipster. Po prostu szukasz swojej przestrzeni?
Chyba nawet nie szukam, bo ja już dawno ją znalazłem. Ja się tym nie zajmuję od momentu, gdy powstał Magazyn Lig Egzotycznych, tylko właściwie od dziecka. Jak wszyscy się podniecali się ligą angielską czy hiszpańską, to ja siedziałem po nocach i oglądałem MLS.
To jakie są twoje pierwsze piłkarskie wspomnienia?
Pierwsze wspomnienia to mistrzostwa świata z 1994 roku w USA. Niewiele pamiętam z tamtego mundialu, bo byłem dzieciakiem, ale sylwetki Alexiego Lalasa czy Tony’ego Meoli nigdy nie zapomnę. No i koszulki Amerykanów – dla mnie najlepsze w historii.
Fascynacja amerykańską piłką wzięła się z tego, że to właśnie ten mundial był twoim pierwszym?
Pewnie tak, chociaż ogólnie każdy mundial to dla mnie największe święto piłki. Z mistrzostw, które odbyły się cztery lata później we Francji, do dzisiaj pamiętam większość wyników, jak padały gole. Ten turniej zapadł mi w pamięć najbardziej, bo był z kolei moim pierwszym, który oglądałem już świadomie, że sam zasiadałem przed TV o określonej godzinie, a nie na doczepkę, bo rodzice oglądali. Grali na nim Amerykanie, odbył się wówczas słynny mecz z Iranem, co mnie bardzo mocno wkręciło w amerykańską piłkę. MLS wtedy też dopiero raczkowała i wszystko się zbiegło idealnie w czasie. Zresztą ta historia z Iranem była świetna. Teoretycznie to piłkarze Iranu mieli podejść do Amerykanów stojących na środku boiska, aby się z nimi przywitać, bo na papierze Irańczycy byli gośćmi. Sytuacja polityczna między tymi krajami była bardzo napięta i władze w Iranie wymusiły, że to Amerykanie mają podejść do Irańczyków.
Czyli zawodnicy USA mieli podejść do Irańczyków, aby zbić z nimi piątki, pomimo że byli gospodarzami?
Dokładnie. W dodatku irańscy piłkarze zaskoczyli wszystkich, bo wyszli na boisko z czerwonymi różami, które w ich kraju są symbolem pokoju, i wręczyli je Amerykanom. Potem oba zespoły zrobiły sobie wspólne zdjęcie, Była to historia niezwiązana z piłką, ale do takiego dzieciaka, którym wówczas byłem, przemawiało to bardzo mocno. Jeff Agoos, obrońca USA, ten którego możesz kojarzyć po charakterystycznym kucyku, po meczu powiedział, że piłkarze tym meczem zrobili więcej, niż politycy obu krajów przez 20 lat. I miał sporo racji.
Sport potrafi wznieść się ponad politykę.
Rzadko, ale potrafi.
Widać to patrząc nawet na reakcje po ostatnim meczu naszej reprezentacji.
Widać to cały czas. Trwają też Mistrzostwa Świata Kobiet, gdzie Amerykanki, zdaniem niektórych, za wysoko wygrały z Tajlandkami, bo wiesz, to niepoprawne polityczne, żeby upokarzać rywala aż 13:0. Takie komentarze są przykre, ale będą się zdarzać. Jeśli ktoś mówi, żeby nie mieszać polityki do sportu, to chyba ma klapki na oczach. Te sfery przenikają się od lat.
Stąd wziął się chociażby nasz słynny „gest Kozakiewicza”.
Chociażby, a przecież wystarczy spojrzeć na Igrzyska Olimpijskie w Berlinie, które były jedną wielką polityczną agitacją. Sport od polityki jest sprawą nieoddzielną, ale tym bardziej się cieszę, że zdarzają się też pozytywne wyjątki.
Ty sam też grałeś w piłkę. Nawet na całkiem niezłym, IV-ligowym poziomie. Kiedy zaczęło się dziennikarstwo? To była decyzja na zasadzie „na piłkę jestem za słaby, to chociaż będę o niej mówił”?
To była stara IV liga, a więc nie jak dziś – tylko z nazwy, ale z tym poziomem bym nie przesadzał. Do 1. ligi nam było daleko, a co dopiero do jakiegoś niezłego poziomu. Ale gdybym chciał, to na pewno dalej grałbym w piłkę, gdzieś do drugiego lub trzeciego poziomu rozgrywkowego bym spokojnie doszedł, jakaś kasa by z tego pewnie była. Ale nie lubię półśrodków – jak już miałem te 18-20 lat i jeszcze nie dostrzegł mnie jakiś duży klub, to nie było sensu tego kontynuować. Albo będę świetnym piłkarzem, albo przynajmniej porządnym komentatorem – taki miałem plan na życie. Postawiłem na jedną kartę – poszedłem na studia do Wrocławia, totalnie obcego dla mnie miasta, daleko od domu, ale tylko tam w Polsce wtedy był kierunek taki jak dziennikarstwo sportowe. Nie chciałem iść na ogólne, bo wiedziałem, że nie interesuje mnie mówienie o polityce. Wtedy chciałem nauczyć się komentować i zająć się sportem.
W tej branży wiek cię nie ogranicza. Karierę możesz zrobić tak naprawdę zawsze.
Na pewno mniej niż w piłce. Zresztą miałem kilka kontuzji, które najbardziej uzmysłowiły mi, że trzeba dać sobie z piłką spokój.
Na studiach miałeś pierwszy kontakt z dziennikarstwem?
Zacząłem dużo wcześniej, bo mając 15 lat grałem już audycje muzyczne w punk rockowym radiu internetowym. Byłem totalnym szczylem, a mimo to już w tym wieku gadałem do ludzi, puszczałem im muzykę i opowiadałem o niej. Mam gdzieś nawet nagrane te audycje, nie ma tragedii jak na dzieciaka. Nawet idąc na studia wahałem się jeszcze czy wybrać dziennikarstwo sportowe, czy muzyczne.
Co sprawiło, że postawiłeś na sport?
Przeważyło to, że kiedy zadzwoniłem do uczelni z pytaniem o szczegóły tego kierunku, to dostałem numer do osoby, która go tworzyła – doktora Andrzeja Ostrowskiego. Powiedziałem, że trochę się waham, że myślę też o dziennikarstwie muzycznym. On, kiedy usłyszał, że się waham, powiedział: „przyjedź do Wrocławia, oprowadzę cię, pokażę jak będziemy pracować”. Przyjechałem. Andrzej Ostrowski okazał się świetnym gościem, bardzo poważana postać na Dolnym Śląsku. Jak mnie oprowadził po Wrocławiu, pokazał studio do komentowania meczów, w którym przez pięć lat miałem się tego uczyć, wiedziałem już, że idę na sportowe. Choć nic się nie zmieniło - do dzisiaj obok sportu muzyka sprawia mi najwięcej frajdy.
Opowiedz o swoich początkach z MLS, ligą, która nawet dziś jest jeszcze dość dziewiczą w polskich mediach, a domyślam się, że lata temu była dziewicza jeszcze bardziej. Jak w ogóle docierałeś do informacji?
Kiedyś, wbrew pozorom, nie było to takie trudne. Było coś takiego jak Wizja TV i ona przez pewien czas pokazywała MLS. Ja oczywiście nie miałem „Wizji”, bo miałem u siebie trzy kanały, z czego Polsat śnieżył (śmiech). Ale mój kumpel miał satelitę, więc chodziłem do niego. Pamiętam, że pierwszy mecz MLS jaki obejrzałem to było jakieś starcie gwiazd, grał tam między innymi Carlos Valderrama. Obejrzałem tamto spotkanie, zobaczyłem, jak jest niesamowicie „opakowane” i się zakochałem. W Polsce wtedy… No błagam, nikt nawet nie myślał, że tak można pokazywać piłkę, a dostępu do innych lig w zasadzie nie miałem.
Amerykanie potrafią zrobić show.
Potrafią. Był przepych i mnie, wówczas może dziesięcioletniego chłopaka, to po prostu kupiło. I powiem ci, że nawet jak dzisiaj oglądam archiwalne mecze, to to, jak robili je Amerykanie w końcówce lat dziewięćdziesiątych było tak dobre, że wiele stacji wciąż do takiego poziomu nie doszło.
Z Wizji TV transmisje w końcu zniknęły. Jak radziłeś sobie później?
Prężnie rozwijał się Internet, ale że nie miałem jeszcze swojego komputera, to byłem stałym bywalcem kawiarenki internetowej. Siedziałem tam i chłonąłem wszystko co się dało. W kafejce wydawałem tyle, że pewnie kupiłbym sobie za to własny komputer! Ale był też w tym element edukacji, bo siedzenie na stronach o MLS pomagało mi się poduczyć języka.
Nie miałeś wyjścia, bo po polsku raczej za dużo o MLS do poczytania nie było.
W Polsce o MLS nie było zbyt wiele, pomimo tego, że mamy fajne tradycje, bo w lidze grało sporo Polaków. Było polskie trio w Chicago: Nowak, Kosecki i Podbrożny, zrobili mistrzostwo w pierwszym roku istnienia Chicago Fire, co do dziś nie udało się żadnej „expansion team”, czyli nowej drużynie w MLS w debiutanckim sezonie. W Polsce, gdy pojawiały się jakieś wzmianki o MLS, to najczęściej był to przedruk zagranicznego artykułu. O skrótach, meczach czy wywiadach nie było mowy, musiałem sobie wszystko ściągać z jakiegoś eMule czy innej Kaazy.
To były czasy, w których nie mogłeś wykupić sobie subskrypcji i mieć wszystko podane na tacy, na dwa kliknięcia.
Teraz to my mamy magię. Możemy oglądać każdy mecz, jaki ma tylko kamerę na boisku. Ale trzeba było sobie radzić.
A w kawiarence zamiast grać z kumplami w Call of Duty, wolałeś wertować zagraniczne strony.
Gry, w które naprawdę chwilę pograłem, mógłbym ci wyliczyć z użyciem placów jednej dłoni. Pograłem trochę w „FIFĘ 99” i kilka kolejnych edycji, był „Tony Hawk 2” z kapitalnym soundtrackiem, no i jeszcze „Liga Polska Manager”, może chwilę w Counter Strike’a z kumplami w tej kawiarence. Przy grach nie przesiedziałem dzieciństwa, ale dzisiaj się z tego cieszę, bo miałem czas, żeby robić coś innego.
Później pojawił się ktoś, kto mówił bądź pisał o MLS? Miałeś od kogo się uczyć?
W Polsce? Regularnie? Nie ma szans. Albo ja do niego nie dotarłem.
Czyli jesteś prekursorem?
Prekursor brzmi jakbym był nie wiadomo kim. Ja po prostu znalazłem coś, co mnie zaciekawiło i pogłębiałem wiedzę na ten temat, tyle. Nawet jeśli znalazłem coś po polsku, to wiedziałem, że będzie to przepisanie z jakiejś amerykańskiej strony. Lubię słuchać anglojęzycznych komentatorów. Adrian Healey, Taylor Twellman, Ian Darke znają się na tej robocie. Z kanałów sportowych najczęściej u mnie zobaczysz ESPN albo FOX Sports. ESPN nawet jak pokazują baseball, to z ciekawości tego jak oni to realizują, zostaję i oglądam.
Wiem, że w swoim portfolio masz także własne strony internetowe poświęcone MLS. Co to były za projekty i dlaczego umarły?
Na początku założyłem swojego bloga, pisałem też dla paru stron, gdzie na dziennikarstwie zarobiłem swoje pierwsze pieniądze. Kupiłem za nie bilet miesięczny na komunikację, ale zawsze coś (śmiech). Był jeszcze jeden projekt u jednego gościa, któremu odwaliłem kawał roboty, materiału nazbierałem na pierwsze miesiące istnienia strony, ale oczywiście później „zapomniał”, że trzeba zapłacić za robotę i ostatecznie zablokowałem start tego. Były też pojedyncze strzały, freelancerka. Ale generalnie w tym kraju na samym pisaniu nie zarobisz kokosów.
Jak oceniasz wpływ studiów na Twoją karierę? Warto studiować dziennikarstwo?
Wszyscy moi znajomi, z którymi studiowałem mówili, że im te studia nic nie dały. Ja mówię, że mi dały bardzo, bardzo dużo. Nauczyłem się tam wielu rzeczy.
Ktoś z tamtych znajomych pracuje teraz w mediach?
Są pojedyncze osoby, które w mediach pracują, lecz raczej są to media lokalne, a nie ogólnokrajowe. Jedna koleżanka pracuje w radiu w Opolu, a inny kolega jest rzecznikiem Gwardii Wrocław, a ponadto pisze trochę dla TVP Sport. I to byłoby chyba na tyle. Tak jak mówię – na pisaniu nie zarabia się dużo, można się przebranżowić i mieć lepsze pieniądze, niż z dziennikarki.
Co na studiach lubiłeś najbardziej?
Oczywiście zajęcia z komentarza. 5 lat to wałkowaliśmy. Pamiętam pierwsze warsztaty, na których ktoś miał skomentować mecz. Spóźniłem się na te zajęcia, wpadłem do sali, a koledzy z roku powiedzieli: „no, będziesz komentował, bo się spóźniłeś”. A ja, że „Zero problemu. Dajcie mi jakiś mecz”. Wszyscy w szoku, bo myśleli, że to będzie jakaś kara. A dla mnie to była najlepsza część studiów. Dostałem mecz Polaków z mundialu 2002 i od tego się zaczęło. Na tych zajęciach miałem najlepsze oceny, lubiłem to. Zresztą nawet jak byłem dzieciakiem i rozwaliłem sobie kostkę, przez co nie mogłem grać w piłkę, to stałem przy boisku i komentowałem mecz moich kumpli, oczywiście tak, żeby słyszeli. Spodobało im się i nawet jak byłem zdrowy, to chcieli żebym komentował, więc zdarzało się, że biegałem z nimi i oprócz bycia piłkarzem, byłem też komentatorem (śmiech). Komentowanie stało się dla mnie naturalne.
Podczas studiów miałeś już możliwość zdobywania doświadczenia w tym zakresie?
Pamiętam, że po któryś zajęciach z komentarza przyszedł do mnie wykładowca i zapytał, czy zechciałbym skomentować jakieś zawody w koszykówkę. Nie pamiętam, co to było, ale był to jakiś spory turniej, który odbywał się cyklicznie, więc całkiem fajna szansa. Ale ja głupi wtedy zapytałem, ile za to płacą. Wykładowca warknął, że nic, że będę miał praktykę, na co ja odpowiedziałem: „OK, to nie idę”. Później trochę żałowałem, no ale byłem młody, buntownik, to gdzie tam komentować koszykówkę i to jeszcze za darmo. A wtedy poza tą szansą, nie miałem za bardzo możliwości. Nikt nie weźmie do siebie praktykanta i nie powie „masz, komentuj mecz”.
Skończyłeś studia i co dalej?
Skomentowałem parę meczów MLS i reprezentacji Australii w internetowym radiu „TakSięGra FM”. Polecił mi to jakiś znajomy, zastanowiłem się i stwierdziłem, że skoro i tak siedzę w nocy i oglądam te mecze, to czemu by nie spróbować. To było jesienią 2014 roku, a kilka miesięcy później rozpocząłem współpracę z Eurosportem.
Zanim jednak Eurosport, był jeszcze kanał na YouTube.
Tak, założyłem kanał o MLS. Miałem o tyle duże szczęście, że jak ludzie słyszeli o mojej zajawce na punkcie MLS, to zapalała im się lampka: kurczę, jaki oryginał, trzeba mu jakoś pomóc! (śmiech) Jeden ze znajomych powiedział mi, że ma kumpla w USA, Polaka, który pracuje w mediach i też bardzo interesuje się MLS. Dostałem do niego kontakt i tak się zaczęło. Odcinki na zasadzie: nasza gadka o wydarzeniach z minionego tygodnia w amerykańskiej piłce, dodatkowo on załatwiał na miejscu piłkarzy do wywiadów. Słuchało nas kilkaset osób, co i tak nie było złym wynikiem jak na taką niszę. I tu znowu miałem dużo szczęścia, bo nasz podcast zbiegł się w czasie z zakupieniem praw do transmitowania MLS przez Eurosport. My wystartowaliśmy w styczniu, a w marcu poszły pierwsze mecze na ich antenie. Okazało się, że komentatorzy za dużo o tej lidze nie wiedzieli, bo i nie mieli skąd. Wiedzę czerpali z naszych podcastów. Ja wpadłem na pomysł, żeby w jednym z odcinków zrobić wywiad z Tomkiem Lachem, którego zawsze ceniłem. Chciałem zapytać jak mu się podoba MLS, przy okazji spotkać komentatora, którego lubiłem słuchać.
Zgodził się?
Trochę się zdziwił, że chce mi się jechać z Białegostoku, gdzie wtedy mieszkałem, do Warszawy specjalnie po to, żeby zrobić z nim wywiad. Dla mnie to nie był żaden problem. Oddzwonił do mnie następnego dnia i powiedział, żebym przyjechał, ale skoro już będę, to mam skomentować z nim mecz.
Jaka była twoja reakcja?
Jak to jaka? „Dobra, nie ma problemu” – odpowiedziałem. Chciałem z nim pogadać, a on mi zaproponował spełnienie największego z marzeń, które miałem w tamtym momencie.
Jak zapamiętałeś swój debiut na antenie Eurosportu?
To był mecz Portland Timbers vs. Montreal Impact. Pamiętam, że przed meczem zrobiliśmy sobie tę rozmowę do MLS Po Polsku. Gadka fajnie idzie, łapiemy dobry flow i dopiero po 10 minutach zorientowałem się, że z kamerą jest coś nie tak. Chyba jej nie włączyłem! (śmiech). Czasu do meczu było coraz mniej, a ja zaliczyłem już pierwszą wpadkę, nieźle. Ale ostatecznie nagraliśmy fajną rozmowę i za chwilę rozpoczynał się mecz.
Nerwy wiązały gardło?
Mecz skomentowałem na niesamowitym luzie. Denerwowałem się przed samym przyjazdem. Całą drogę do Warszawy przypomniałem sobie wymowę nazwisk, mimo że doskonale ją znałem. Bałem się pomyłki. Kiedy wszedłem do kabiny, cały stres odszedł jak ręką odjął. Minął mi ten mecz jak pstryknięcie palcami.
Co czułeś po swoim pierwszym profesjonalnym występie jako komentator?
Byłem mega zadowolony, że mogłem to zrobić. Czułem niedosyt, że mecz już się skończył. Mógłbym tam siedzieć całą noc, tym bardziej, że wiedziałem, że zaraz zaczną się kolejne spotkania. Tomek mi powiedział, że fajnie wyszło, ale że nie może mi niczego obiecać. Ja wiedziałem to od początku, więc bez rozczarowania pojechałem do domu.
A jednak telefon się odezwał.
Odezwał się już po dwóch dniach. Poproszono mnie, żebym komentował kolejne mecze, bo spodobał się mój styl, był pozytywny odzew, widzowie też się zaciekawili. Od tamtej pory skomentowałem grubo ponad 200 meczów samej MLS, a w międzyczasie były też inne ligi i magazyny. Świetny okres.
To był pierwszy konkretny kopniak rozpędzający twoją dziennikarską karierę?
Zdecydowanie. Zanim podjąłem współpracę z Eurosportem, pracowałem jeszcze w lokalnym białostockim radiu, bardziej muzycznym niż sportowym. Nie kręciła mnie specjalnie ta robota, bo nie mogłem grać swojej muzyki tylko jakieś hity z lat sześćdziesiątych. Trochę mi to dało, bo poznałem elementy muzycznej klasyki, ale nie czułem, żeby to było to, co faktycznie chcę robić. Jak zobaczyłem, że jest szansa, żeby żyć z komentowania, to bez zastanowienia stwierdziłem, że wchodzę w to. Wtedy byłem w takiej euforii, że nawet jakby mi Tomek Lach napisał, że za godzinę mam wsiadać w pociąg i przyjechać komentować, to bym wsiadł i pojechał.
Ten okres otworzył przed twoją karierą kolejne drzwi. Jak trafiłeś do Weszło FM?
Ktoś mi dał cynk, że otwiera się radio sportowe, trzeba było podesłać próbkę swoich możliwości. Radio mnie zawsze mega jarało. Od tego zaczynałem jako dziecko. Stwierdziłem, że może to być fajna okazja, żeby sprawdzić się w radiu sportowym. Od razu zapaliło mi się w głowie pięćdziesiąt pomysłów na audycję. Nagrałem próbkę i wysłałem.
Znowu telefon zawibrował.
Któregoś dnia zadzwonił do mnie Krzysiek Stanowski, poprosił żebym przyjechał do Warszawy. To była niezwykle krótka rozmowa. Zadzwonił do mnie w niedzielę lub sobotę wieczorem i zapytał, kiedy mogę przyjechać, a ja bez zawahania powiedziałem, że jutro. Spodobała mu się szybkość podejmowania decyzji. Pojechałem do Warszawy, przedstawiłem mu swoje pomysły, był zadowolony, więc przystąpiliśmy do działania.
Powiedz mi, jak można przygotować się do audycji o lidze Kirgistanu i skąd, cholera, wziąć gościa, która w studiu coś o tej lidze opowie?
Mam tę przewagę, że zawsze interesowałem się egzotycznymi ligami. W Polsce, kiedy powstał Facebook, ludzie zaczęli zakładać przedziwne strony, np. „Piłka nożna na Bałkanach”, czy „Piłka nożna na Bliskim Wschodzie”. Pojawiło się tego sporo. Ja dawałem „like” i śledziłem, bo zawsze ciągnęło mnie do egzotycznych lig. Jak widziałem piętnasty fanpage o lidze angielskiej, taki sam jak wszystkie inne, obchodziłem to szerokim łukiem. W pewnym momencie europejska piłka zaczęła mnie trochę nudzić, bo bywa przewidywalna. Ligę Mistrzów wygrywa drużyna z określonego grona, co roku w najsilniejszych ligach w zasadzie triumfują te same zespoły, zdarzają się tylko wyjątki potwierdzające regułę. A ja lubię różnorodność. W MLS jest tak, że drużyna, która w jednym sezonie dołowała, w kolejnym może wystrzelić i zdobyć mistrzostwo. Przez to, że sam interesuję się egzotyką, znam także ludzi, którzy w jakimś zakresie się tym interesują. To ułatwia pracę nad magazynami, bo wiem kogo zaprosić, kiedy planuję audycję na przykład o Kirgistanie.
Jest jakaś audycja, która przeszła ci przez gardło najciężej? Do której nie byłeś w stanie zebrać wystarczająco dużo informacji?
Nie. Jakby szło mi to ciężko, to bym jej po prostu nie robił. Mam zasadę, żeby nie robić czegoś na siłę. Nie szukam najdziwniejszej ligi świata, byleby fajnie brzmiało. O każdych rozgrywkach, o których opowiadam, muszę coś wiedzieć albo przynajmniej znaleźć wiarygodne źródła i móc się do niej odpowiednio przygotować.
MLE prowadziłeś już prawie sześćdziesiąt razy, ale chyba jakiś sufit jest? Lig na świecie jest multum, ale kiedyś mogą ci się skończyć.
To samo mówili mi wszyscy na początku. Pytali, co zrobię, jak skończą mi się ligi. Teoretycznie ligi mogą mi się skończyć, ale do tego jeszcze daleka droga. Mam wiele pomysłów na odcinki specjalne, na przykład takie jak odcinek o derbach Sydney. Można wracać do tych lig, bo w nich ciągle coś się dzieje, ciągle pojawią się historie, których w mainstreamowych mediach nie znajdziesz. W tym momencie w głowie mam plan na co najmniej dwadzieścia audycji do przodu. O brak pomysłów się nie martwię.
Jak wyglądają twoje przygotowywania do audycji?
W dobie Internetu jesteśmy w stanie obejrzeć praktycznie każdą ligę świata. Jeżeli gdzieś jest transmisja telewizyjna, to na pewno znajdzie się ona w Internecie i jak dobrze poszukasz, to ją znajdziesz. Mam też swoje sprawdzone strony i fora z informacjami, więc jest mi łatwiej. Jakiś czas temu odpaliłem mecz 2. ligi jamajskiej i dobrze się przy tym bawię. Traktuję mecz piłkarski jak film. Nie zawsze muszę oglądać tylko poważne filmy z cyklu „klasyka gatunku”, choć takie trzeba znać. Ale czasami odpalę jakiś horror klasy B i też się mogę przy tym dobrze bawić. Kwestia podejścia i tego, na co masz w danej chwili ochotę.
Dużo lig widziałeś w życiu?
Wymyśliłem sobie kiedyś takie zadanie, żeby obejrzeć każdą ligę świata. Przynajmniej jeden mecz. Ułożyłem listę alfabetyczną i w zasadzie mi się udało. Obejrzałem wszystkie, poza paroma afrykańskimi krajami i jakimiś małymi azjatyckimi, których nie mogłem nigdzie znaleźć. Przy niektórych wkręcałem się i oglądałem je dłużej, inne niczym mnie nie kupiły. Na tyle, ile dało się technicznie to ogarnąć, ten plan się udało zrealizować.
Po przyjściu do Weszło pojawiły się kolejne możliwości. Rok temu zostałeś zaproszony do współpracy z TVP jako ekspert przy okazji mundialu w Rosji.
To była bardzo fajna sprawa, nie ukrywam, że udało się tam trafić dzięki Weszło. Dowiedziałem się o tym dość krótko przed pierwszą wizytą w studiu. I znowu – tak jak za pierwszym komentowanym meczem w Eurosporcie – zero stresu, tylko podekscytowanie. Cieszyłem się, że po raz kolejny mogę poszerzyć grono odbiorców, tym bardziej przy okazji mundialu, największej piłkarskiej imprezy z możliwych.
Czyli nie jesteś wyznawcą teorii, że piłka reprezentacyjna to nuda i jedynie wadzi interesującym rozgrywkom klubowym?
Absolutnie. Jeśli miałbym wybrać tylko jeden turniej piłkarski do oglądania w życiu, to zawsze będzie to mundial. Serio, ktoś naprawdę mówi, że piłka reprezentacyjna jest nudna?
Oczywiście. Wystarczy poczytać komentarze w Internecie podczas przerw reprezentacyjnych.
Nie czytam komentarzy w Internecie (śmiech). Ale ich sprawa. Dla mnie piłka reprezentacyjna jest najciekawsza.
Wizyta w TVP dała ci całkiem sporo.
Widz, gdy obserwuje na żywo eksperta w TV pierwszy raz, bardzo szybko wyrabia sobie o nim zdanie. Wiedziałem, że albo im pokaże, że coś o tej piłce jednak wiem, albo nikt nie będzie pamiętał, kto to jest Kotleszka. Do każdego meczu przygotowywałem się bardzo sumiennie. Przez ten mundialowy miesiąc schudłem chyba z osiem kilogramów, bo żyłem tylko piłką. Nawet treningi swoje i z podopiecznym odwołałem na ten czas. Wiedziałem, że to szansa, którą muszę wykorzystać.
Masz takie poczucie, że Magazyn Lig Egzotycznych poszerza twoje horyzonty na tyle, że stajesz się bezkonkurencyjny w byciu ekspertem, szczególnie podczas mundialu, kiedy trzeba powiedzieć coś o piłce w krajach egzotycznych?
Na pewno będę miał przewagę czasu, bo zajmuję się tymi krajami dłużej. Sądzę, że z czasem zaczną się pojawiać osoby, które będą w tym dobre. Nie boję się konkurencji. Jeśli ktoś będzie lepszy ode mnie, to trudno, będzie lepszy. Ja jestem jednak pewny, że swój poziom będę trzymał.
Perspektywy masz przed sobą całkiem niezłe, bo patrząc na rynek, jesteś jeszcze młodym komentatorem.
Mam dopiero 30 lat, a regularnie komentuje mecze dla 3 różnych stacji telewizyjnych i dla radia WeszłoFM, wcześniej dla paru innych, lokalnych stacji. Zatrudniają mnie więc różni ludzie, niezwiązani ze sobą, a jednak każdemu widocznie podoba się moje przygotowanie i styl, bo mogliby te pieniądze przecież płacić komuś innemu. Mnóstwo chłopaków marzy o pracy komentatora. I mają rację, bo to świetna robota. Wymagająca, ale jest 100 innych, bardziej wymagających zawodów, więc nawet jak zrobiłem swój rekord 5 meczów w jeden dzień (nie polecam), to nie narzekałem, tylko siedziałem parę dni wcześniej w notatkach i się do każdego na full przygotowywałem. Mam nadzieję, że zostanę zrozumiany, nie chcę, żeby ludzie nie pomyśleli, że jestem zadufany w sobie, bo…
…wierzysz we własne umiejętności.
W Polsce jest z tym problem. Ludzie nie potrafią odróżnić pewności siebie od pychy. Dla wielu jest to równoznaczne. To błąd.
No i trzeba uważać z celebrowaniem własnych sukcesów.
Trzeba, bo jak zaczniesz się cieszyć, to usłyszysz, że ci sodówa odwaliła. Pewność siebie to zupełnie coś innego niż pycha. Pycha jest wstrętną cechą, jedną z gorszych, a pewność siebie przeciwnie – jest bardzo dobra i bardzo ważna.
Pewność siebie to elementarz, szczególnie w pracy dziennikarza.
To prawda i oczywiście ja nie jestem taki w każdej sferze życia. Jakbyś mi wyjął tu test z chemii i kazał go rozwiązać, to bym wlepił w niego wzrok i się zamknął w sobie. Ale rozmawiamy o piłce, a w tej dziedzinie znam swoją wiedzę i wiem, że poświęciłem temu całe, krótkie życie. Mam prawo być pewny siebie. Zależy mi, żeby ludzie to zrozumieli. Niestety w Polsce często wolimy ludzi mało przebojowych i kojarzymy to ze skromnością. Podobny błąd jak z pychą i pewnością siebie – ktoś mało przebojowy nie równa się skromny. Można być i pewnym siebie, i skromnym.
Aktualnie sporo pracujesz przy Mistrzostwach Świata Kobiet. Powiedz mi, jak to jest z tą piłką kobiecą? Budzi ona sporo kontrowersji i generuje skrajne opinie. Jedni mówią – fajnie, trzeba promować, inni pytają po co, skoro najlepsze kobiety przegrywają z nastoletnimi chłopakami?
Ludzie podchodzą do kobiecej piłki nożnej z bardzo złej strony. Nie wiem czemu, ale porównują ją z męską, co jest dużym błędem. Zauważ, że w żadnym innym sporcie kobiet nie porównuje się do mężczyzn. Jak kobiety grają w tenisa, to oglądasz te mecze i nie przeszkadza ci to, że najlepsza tenisistka świata nie zaserwuje tak dobrze, jak zawodnik z drugiej pięćdziesiątki rankingu mężczyzn. Jak oglądasz bieg na 100 metrów, to nie drażni cię, że najszybsza kobieta świata pobiegła kilka sekund wolniej od Usaina Bolta. Doceniasz to, że jest mistrzynią. Tak jest w każdej dziedzinie sportu, tylko nie w piłce.
Z czego to wynika?
W Polsce każdy zna się na piłce nożnej. Każdy – co objawia się na przykład przy meczach reprezentacji – jest ekspertem i czuję potrzebę wypowiedzenia się na ten temat. Jak widzi piłkę nożną kobiet, to automatycznie musi to skomentować, na zasadzie „nie znam się, ale się wypowiem”. Nie możemy porównywać piłki nożnej kobiet do mężczyzn. Kropka. Kobieta jest inaczej zbudowana i pewnych rzeczy nie przeskoczy. Panie nie będą tak zwrotne jak mężczyźni, nie będą tak techniczne, choć i to się powoli zmienia. Piłka nożna kobiet to coś zupełnie innego niż piłka nożna mężczyzn, więc przestańmy to porównywać.
Myślisz, że to podejście się zmieni?
Na pewno. W krajach bardziej rozwiniętych niż Polska spojrzenie na kobiecą piłkę jest już zupełnie inne. Tam piłkarki zarabiają dobre pieniądze, a frekwencja jest świetna. Na przykład w Hiszpanii na mecz kobiet Atletico vs Barcelona przyszło 60 tys. osób. Podczas trwających właśnie mistrzostw świata, na meczu otwarcia było 45 tys. widzów. Prędzej czy później, nawet ci najbardziej sceptyczni będą musieli pogodzić się z tym, że kobieca piłka nożna wejdzie do mainstreamu.
Za nami mundial U-20, którego Polska była gospodarzem. Pracowałeś przy tym wydarzeniu dla TVP jako komentator i ekspert w studiu. Kto wpadł ci piłkarsko w oko najbardziej?
Na pewno zapamiętam Lee Kang-Ina z Korei Południowej, MVP turnieju. O nim mówiło się już dużo przed turniejem, ale to jak grał, szczególnie w decydujących meczach sprawia, że zostanie w głowach na dłużej. Pokazał, co to znaczy lider.
Sporo najeździłeś się po kraju, mogłeś na własne oczy przyjrzeć się organizacji tego wydarzenia. Jak ją oceniasz?
Myślę, że każdy piłkarski turniej, jaki zorganizuje Polska, będzie sukcesem. U nas jest łaknienie piłki i sukcesów. Jak gra polska reprezentacja, to potrafimy się tak spiąć i dopiąć wszystko na ostatni guzik, że wszystko jest jak należy. Euro było w Polsce zorganizowane bardzo dobrze. Euro młodzieżowe, podobnie jak i te mistrzostwa, także okazały się sukcesem. Zobacz, z tego turnieju Polacy odpadli bardzo szybko i po kiepskiej grze, a dalej na mecze przychodziła porównywalna liczba kibiców. Nie było tak, że po odpadnięciu gospodarza turniej przestał ludzi interesować. Byłem w różnych miastach-gospodarzach i kibice tam bawili się świetnie. Polacy robili doping na przykład reprezentacjom Nowej Zelandii, Kolumbii czy Korei Południowej. Jestem bardzo zadowolony z tego jak podeszliśmy do tego wydarzenia i myślę, że u nas każdy turniej piłkarski zakończy się sukcesem. My Polacy potrafimy kibicować.
Muszę jeszcze zadać pytanie, które zawsze pojawia się na końcu takich wywiadów. Marzenia zawodowe. O czym marzy komentator Kotleszka?
Moje marzenia to moje cele. Są trzy: skomentowanie finału mundialu, finału MLS i finału ligi australijskiej – każdego ze stadionu. I nawet niekoniecznie w tej kolejności (śmiech).
www.2x45.info