Autor zdjęcia: Własne
Fantasy, mój nałóg... To co, zobaczymy kto lepiej zna się na Ekstraklasie?
Nie palę fajek, alkohol piję tylko okazyjnie – a że okazje trafiają się często to inna sprawa! – i generalnie nie uważam się za człowieka oddanego nałogom. Ale jeden mam i wygląda na to, że póki co się go nie wyzbędę. Gry piłkarskie typu „fantasy”.
Co roku to samo. Powtarzam sobie, iż po ostatnich paru miesiącach nerwów odpuszczę. Że nie zrobię składu, nie będę przejmował się głupotami, a czas poświęcany na rozkminianie kogo wystawić w najbliższej kolejce zainwestuję jakoś lepiej. Chociażby na dodatkowe 30 minut joggingu czy innego rodzaju relaksu. A potem przychodzi początek sezonu i jest tak samo jak z postanowieniami noworocznymi – szlag trafia te plany.
Chociaż i tak jest już ze mną ciut lepiej. Swego czasu, w latach studenckich, zdarzało mi się nawet wziąć udział w Fantasy ligi meksykańskiej, kiedy jeszcze sen uważałem za rzecz dla słabych i zarywałem nocki dla latinofutbolu. A oprócz tego były podobne gierki dotyczące Premier League, Ekstraklasy, potem doszedł jeszcze LaLigowy draft utworzony przez kumpla w docsach… Wariactwo.
Wygląda na to, że tym razem nie będzie inaczej, bo skoro start Esy już za pasem, to oczywiście nie mogłem się oprzeć i utworzyłem skład. Na czwartek, godzinę 16:14, kiedy piszę ten tekst, wygląda on następująco:
Chociaż wiadomo też – początek sezonu oznacza przesadne dłubanie, mieszanie poszczególnymi zawodnikami jakbym bawił się kalejdoskopem i tak dalej. Jakkolwiek spojrzeć ta gra przecież polega głównie na posiadaniu farta. To znaczy – wiadomo, szczątkowa wiedza też się przydaje, aby wiedzieć na przykład, że dany pomocnik ostatnio występuje w ataku, więc zwiększa się jego szansa na skasowanie dodatkowych punktów. Ale wciąż, gdybym miał przyłożyć proporcje, gdzieś w 80% chodzi o szczęście.
Dlatego też mówię o grach typu Fantasy jak o nałogu, wszak zgadzałoby się to negatywne nacechowanie określenia. Z nałogów nie ma bowiem nic dobrego. W Fantasy satysfakcja bardzo często i szybko ustępuje frustracji, bo przecież zawsze znajdzie się od ciebie ktoś lepszy. Szczególnie, gdy mowa o kumplu, z którym właśnie rywalizujesz o fortunę w wysokości 100 zł na flaszkę na koniec sezonu. Bierze sobie taki jakiegoś cudaka z drużyny z końca tabeli, ten mu nagle wykręca 20 oczek w jednym meczu, a kumpel mija cię w rankingu jak S-Klasa moją Skodę na autostradzie. I rzuca człowiek mięsem, chociaż do wegetarianizmu mu daleko.
Znacie to? Jeśli choć raz zaczęliście grać „na poważnie” w tego typu rzeczy, to na pewno znacie. A jeżeli nie – naprawdę zazdroszczę wam stoickiego spokoju.
Tylko błagam, jeśli znajdziemy się w jednej lidze Fantasy, nie wołajcie w moim kierunku rzeczy typu „hej, to tylko zabawa!” Niestety jestem tego rodzaju człowiekiem, że radochę sprawia mi wyłącznie wygrywanie, a nie przyjmowanie batów. Graliśmy ze znajomymi w „taboo” podczas domówki i potrafiłem się kłócić o anulowanie punktu w sytuacji, kiedy jeden ziomek postanowił podpowiedzieć swojej drużynie hasło za pomocą angielskiego zamiennika. Makao? Lepiej ustalić bardzo sztywne zasady przed rozdaniem kart. Eurobiznes? Postaw hotel na Wiedniu, a podłożę pod niego ogień, jeśli tylko postanie tam mój pionek!
Oczywiście celowo hiperbolizuję, nie zapinajcie mnie w kaftan. Da się z tego zaangażowania w Fantasy wyciągnąć także pozytywy. Według mnie tym najważniejszym i najbardziej wartościowym jest po prostu jeszcze większe pozostawanie na bieżąco z ligowymi wydarzeniami. Czasem nie chce się obejrzeć meczu typu Arka vs Korona, ale skoro w składzie ma się Janotę lub innego Arweładze, to mimochodem włączy się to spotkanie zamiast jakiegoś Netflixa czy czegoś w tym stylu. Obejrzysz więcej, wiesz więcej, pamiętasz więcej, prosta kalkulacja. Przydatne, czy to w gronie znajomych przy piwku, czy nawet w pracy dziennikarskiej, żeby szybciej skojarzyć kto w lutym lub kwietniu był w lepszej formie – Merebaszwili czy Pich? Parzyszek czy Gytkjaer?
A swoją drogą, ile da się o tym przegadać… Niejedno piwko zeszło przy podobnych dywagacjach z kolegami. Teraz też się zaczęło, gdy podrzuciłem jednemu mój skład. Ten może być rotowany, tamten kiepsko spisywał się w sparingach, a może weź tego ziomka stamtąd? No tak czemu nie…
Ja póki co stwierdziłem, że będę bazował na piłkarzach sprawdzonych, a jedynymi wyjątkami są:
- Janza, bo za 1,80 nie miałem lepszego pomysłu;
- Kołba, trochę ze względu na lokalny patriotyzm i dobrą cenę zarazem,
- Dani Ramirez, ponieważ naprawdę sądzę, że gość może pozamiatać Ekstraklasę. Może nie tak
bardzo jak pierwszą ligę, ale wciąż…
Moim zdaniem nie ma co się napalać na nowych. Jasne, niektóre transfery wyglądają naprawdę ciekawie – na przykład Prikryl, Luković, Sirk – lecz już nie takich asów Esa weryfikowała negatywnie, także gdy nie miało to żadnego sensu. Powiedzmy zatem, że w moich wyborach kierowałem się przede wszystkim bezpieczeństwem. Bazując na tym, iż praktycznie żaden z moich piłkarzy nie zawodził nawet w kilku poprzednich sezonach z rzędu. Może nie ryzykuję, a w związku z tym szampan mnie ominie, ale jeśli wy chcecie, to śmiało, co mi do tego?
Kombinujcie, a ja też chyba jeszcze rzucę okiem, coby upewnić się, że na pewno nie przegapiłem żadnej interesującej i w miarę taniej opcji.
Natomiast kiedy już skompletujecie ekipę – wbijajcie do ligi 2x45. Oto kod: 1eba594e
Powodzenia!