Autor zdjęcia: Własne
Polskie drużyny w pucharach? Absurdalnie bywa nie tylko na boisku, ale i na konferencjach prasowych
Wydawało mi się, że w kwestii polskich drużyn w europejskich pucharach nic mnie już nie zaskoczy. Nie ruszył mnie specjalnie blamaż Piasta Gliwice na Łotwie i to, że mistrz Polski nie był w stanie wyeliminować choćby jednego przeciwnika. Nie zdziwiło odpadnięcie Lechii Gdańsk po bardzo dobrym pierwszym meczu z Broendby. Nie zaskoczyła indolencja Legii Warszawa w Finlandii. Wcześniej również nie zdumiała toporna gra Cracovii z Dunajską Stredą i w konsekwencji brak awansu.
Robiłem jednak wielkie oczy, gdy słyszałem wypowiedzi trenerów na konferencjach prasowych po tych spotkaniach. Jest takie młodzieżowe słowo zapożyczone z angielszczyzny: cringe. I ono doskonale pasuje do tego, co czułem, wsłuchując się w tłumaczenia tych niepowodzeń.
Ja doskonale rozumiem, że trener musi być dla drużyny autorytetem i często za nic w świecie nie chce przyznać się przed zawodnikami, że popełnił poważny błąd, bo jego podopieczni wówczas mogliby zacząć kwestionować wszelkie decyzje. Rozumiem, że niekiedy lepiej jest brnąć w zaparte, nawet gdy nie masz racji. Ale powinna w tym wszystkim istnieć również uczciwość wobec kibiców. Trener powinien być czasami populistą. Przyjść na konferencję, powiedzieć ze smutkiem, że on i zawodnicy zawalili, że odpadnięcie na takim etapie to wstyd albo że powinni zagrać po prostu znacznie lepiej mimo awansu. Pokusić się o zachowanie pod publikę i uspokoić ludzi, że potrafi trzeźwo (ich zdaniem) spojrzeć na sytuację, nawet jeśli w głębi ducha myśli co innego.
Tę karuzelę absurdalnych wypowiedzi rozpoczął (a któż by inny?) Michał Probierz, narzekając po rewanżu z DAC Dunajska Streda, że żaden polski dziennikarz nie zauważył, iż w pierwszym meczu należał się im rzut karny. Chwila, ale co to by zmieniło? W zasadzie nawet nie trzeba tego tłumaczyć, bo przecież to oczywiste, że większą siłę sprawczą miał sam szkoleniowiec, który w Słowacji mógł interweniować u sędziów. Dziennikarze odnotowaliby błąd sędziego do kronik i tyle. Nie pisaliby petycji do UEFA o powtórzenie spotkania, nie wnioskowaliby o odsunięcie sędziego. Odwrócenie kota ogonem w wykonaniu szkoleniowca Cracovii na poziomie absolutnie najwyższym. Na szczęście Probierz po chwili się ocknął i przyznał, że odpadli, bo nie wykorzystali swoich sytuacji.
Swoją drogą, Probierz głupotę jednak od czasu do czasu lubi palnąć, czego najlepszy przykład był przed sobotnim meczem z Rakowem Częstochowa. Zacytuję: - Piłka to są emocje i to normalne, że padają słowa na "ch" i "k". Od głaskania to wiadomo, co staje...- powiedział szkoleniowiec, cytowany przez Sport.pl. Chwilę później dostrzegł na sali dziennikarkę i dodał z uśmiechem: - No jak pani może nie wiedzieć, co od głaskania staje?
Co bardziej wnikliwi połączyli tę wypowiedź z komentarzem wiceministra sportu z lat 50. Pawła Procka, który takimi słowami przekonywał, że dobra atmosfera i głaskanie pomaga zdecydowanie bardziej w innych okolicznościach niż w podniesieniu poziomu piłki nożnej. No cóż, chyba jednak nie każdy cytat wypada odświeżać...
No ale wracając do głównego tematu – nędznych wymówek szukał też Waldemar Fornalik, którego ceniłem za dyplomatyczne, ale często także trafne wypowiedzi. Tymczasem po odpadnięciu z Rygą stwierdził, że: - Widać było po mojej drużynie niesamowite tempo rozgrywek, w które weszliśmy już 10 lipca. Od początku miesiąca rozegraliśmy siedem spotkań. Było widać, że zawodnicy odczuwają ich trudy. Pewnie inaczej by to wyglądało gdybyśmy rozegrali trzy mecze w siedem-osiem dni, a później mieli tydzień na przygotowania do kolejnego starcia.
Jedyną kwestią, która działa na korzyść byłego selekcjonera, jest ta, że dotychczas chwalony (i słusznie) dyrektor sportowy Bogdan Wilk może być w pełni zasłużenie krytykowany za letnie okno transferowe. Gdyby miał jaja, to odpadnięcie z Rygą wziąłby na swoje barki. Na papierze te jego ruchy początkowo nie wyglądały jeszcze źle. Pisałem w jednym z wcześniejszych tekstów, że bardzo dobrze, iż Piast nie zdecydował się na skok na kasę, tylko dalej systematycznie budował zespół, ale mowa w tym wszystkim była wyłącznie o zawodnikach defensywnych. Ofensywa praktycznie nie została wzmocniona wartościowymi graczami, gotowymi do występów od zaraz. Na domiar wszystkiego jeszcze dzień przed meczem z Riga FC postanowiono sprzedać Joela Valencię, mimo zapewnień, że do końca przygody w europejskich pucharach nikt nie odejdzie. Mistrzowie Polski w przypadku pokonania Łotyszy mogli mieć praktycznie autostradę do fazy grupowej Ligi Europy, bo HJK Helsinki w normalnych warunkach byłoby jak najbardziej w zasięgu, a w fazie play-off także mogli wylosować przyjemnego przeciwnika. Tymczasem postanowiono połakomić się na szybki zysk kosztem potencjalnego sukcesu w Lidze Europy i mnóstwa, jak na ten klub, pieniędzy. Jeśli Bogdan Wilk chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, to zaliczył spektakularną klęskę. Jeśli zaś z góry zakładał możliwość, że gliwiczanie mogą odpaść z mistrzem Łotwy, to dzień po tej porażce nie powinno już go być przy Okrzei.
Inną sprawą, i to już personalnie uderzającą w Fornalika, jest, że doskonale wiedział przecież walcząc o mistrzostwo Polski co go będzie czekać latem. Zdawał sobie sprawę, że musi przygotować się na początku sezonu na grę co trzy dni. Mógł podejrzewać – bo przecież doskonale zna polskie warunki – że nie będzie miał wartościowych wzmocnień już na starcie rozgrywek. Wiedział, że pewnie pogubi punkty w pierwszych ligowych kolejkach. Tymczasem po takim obrocie spraw wyglądał na gościa, który pojechał w kieleckie i zdziwił się, że tam piździ.
Oczywiście wszystkie te wypowiedzi przebił Aleksandar Vuković. Praktycznie na każdej konferencji prasowej padają zdania, które na stałe zapiszą się w annałach polskiej piłki:
• Europa to nie jest słaba drużyna.
• Rywale pokazali już w Warszawie, że potrafią grać w piłkę. Na sztucznej nawierzchni w Kuopio czuli się jeszcze lepiej.
• Jeżeli ktoś dzisiaj uważa, że Legia zagrała słabo, to obawiam się, że nigdy nie zagra dobrze.
• Nie dosyć, że mamy taką częstotliwość meczów, to jeszcze mamy pecha, że graliśmy w taki dzień, w taką pogodę i to na pewno dużo kosztuje.
Tego, niestety, jest dużo więcej. Wybrałem tylko kilka przykładowych z pamięci, a nie wykluczam, że było jeszcze kilka lepszych. Serbski szkoleniowiec z wymówek mógłby śmiało obronić doktorat. Problem w tym, że póki co nie wyszedł z podstawówki pod względem gry, choć pokuszę się o stwierdzenie, że z każdym meczem i tak dyspozycja legionistów wygląda minimalnie lepiej. Ze Śląskiem ta Legia wyglądała w miarę przyzwoicie, choć w porównaniu ze wszystkimi meczami w tym roku poprzeczka zawieszona była bardzo nisko. Jak wyliczył Tygodnik Kibica, optymalna forma w takim tempie powinna nadejść na przełomie 2021 i 2022 roku.
Obecną sytuację polskich drużyn w pucharach najlepiej zobrazowała decyzja Ekstraklasy SA, która zdecydowała się przełożyć mecz Legii tylko po to, by ta miała więcej czasu na przygotowania do rewanżu z Atromitosem. Czyli mówiąc wprost: aby nie zwieńczyła kolejnej kompromitacji naszych ekip na arenie międzynarodowej. Coroczny blamaż już nastąpił, bo w III rundzie eliminacji do LE mamy tylko jeden zespół, ale wciąż możemy wyśrubować nowy rekord w najszybszym odpadnięciu z pucharów: już 14 sierpnia. Dlatego ja tę decyzję Spółki rozumiem i nie krytykuję, bo chcą ratować co się da, aby ten produkt, jakim jest polska piłka klubowa, ciągle mógł być jakoś sprzedawany. Oglądalność ligi i tak już leci na łeb na szyję. Ludzie chyba mają po prostu dość tych beznadziejnych wyników i rekordowy kontrakt telewizyjny może okazać się dla Canal+ i TVP wielką finansową wpadką. Ale to już temat na inny artykuł.
Tymczasem jutro kolejny mecz, po którym (zapewne) Aleksandar Vuković będzie szukał wymówek. Ech, aż strach się bać...