
Autor zdjęcia: Własne
Takich piłkarzy jak Tony Adams nie ma i już nie będzie
Życie Tony'ego Adamsa nie było usłane różami, ale z tego powodu zawodnik jest idealnym przykładem na to, że takich piłkarzy dziś raczej już nie spotykamy. Oddany jednemu klubowi, z tak wielkim problemem, który miał olbrzymi wpływ na jego karierę. Był też przykładem i wręcz wzorem na to, że z każdej nawet najgorszej sytuacji można wyjść obronną ręką.
Na wstępie zacznę może od tego, skąd w ogóle pomysł na ten felieton. A muszę przyznać, że narodził on się dosyć spontanicznie, może ktoś powiedziałby że przypadkiem. Ja w takowe nie wierzę, ale tutaj zostawiam Wam wielkie pole do interpretacji.
Idea poruszania tej tematyki pojawiła się w moim umyśle którejś nocy między poniedziałkiem i wtorkiem lub wtorkiem i środą. Nie jestem tutaj tak do końca pewny, bo czekałem wtedy na odcinek serialu „07 zgłoś się”, a jest on emitowany od poniedziałku do środku po północy. I właśnie któregoś takiego dnia miałem grubo ponad 30 minut do rozpoczęcia przygód o poruczniku Borewiczu, leżałem na kanapie w salonie i wpatrywałem się w swoją szafkę z książkami. I wtedy mój wzrok zatrzymał się na grzbiecie pozycji „Uzależniony” autorstwa Tonego Adamsa i Iana Ridley’a.
Autobiografię legendarnego angielskiego obrońcy darzę sporym sentymentem, bo pamiętam jeszcze czasy jego gry w Arsenalu i narodowej reprezentacji, a jako fan Premier League po prostu interesuje mnie każdy ciekawy temat, który dotyczy najlepszej ligi świata. I chociaż sam Adams nie grał w Manchesterze United – chociaż za młodu miał od nich propozycję – a jako trener nie prowadził żadnej ciekawej drużyny, ten były już stoper budzi moją sympatię.
Z tegoż powodu „Uzależnionego” przeczytałem dwukrotnie, choć zdaję sobie sprawę, że taka skrupulatna lektura była mi potrzebna trzy lata temu do napisania tekstu o naszym bohaterze. Niemniej jednak jak spojrzałem ostatnio na grzbiet tej książki, to znowu się uśmiechnąłem, a na myśl o kolejnym przeczytaniu jego autobiografii oblizałem się jak kot po zjedzeniu ulubionego przysmaku. A że dosyć szybko dotarło do mnie, że szkoda tracić czas na czytanie trzeci raz tej samej (świetnej) historii, dlatego postanowiłem napisać tekst.
Życie Tony'ego Adamsa nie było bowiem usłane różami, chociaż na pewno pracownicy fizyczni lub każdy, kto para się wymagającym zawodem lub zwyczajnie przechodzi obecnie kryzys, mógłby popukać się w czoło. Bo owszem, większość chłopaków na świecie marzy o byciu piłkarzem, a młody Tony już od najmłodszych lat mógł trenować w jednym z najlepszych klubów na świecie. Anglik trafił jednak na ten okres w swoim rodzinnym futbolu, kiedy w każdej drużynie za kołnierz się nie wylewało, dlatego też i on w wieku 17 lat zaczął od niewinnej mieszanki jasnego piwa i lemoniady. Ten kto zna losy Adamsa wie, że przerodziło się to chorobę alkoholową, która trawiła piłkarza przez 13 lat.
Jak widać historia Tony'ego Adamsa wcale nie należy do łatwych, bo 52-latek jak mało który piłkarz został mocno poobijany przez życie. W głównej mierze na własne życzenie, ale łatwo się mówi, kiedy problem alkoholizmu dotyka nas przelotnie właśnie podczas lektury książek czy oglądania programu w telewizji. Moim zdaniem przykład Anglika jest wyjątkowy, bo był on zawodnikiem, których dziś raczej nie spotykamy. Oddany jednemu klubowi (popatrzcie ilu piłkarzom postawiono dziś pomnik przed stadionem? Na palcach jednej ręki wymienimy tych, którzy na niego w ogóle zasługują), z tak wielkim problemem, który miał olbrzymi wpływ na jego życie i karierę.
Wyobrażacie sobie w ogóle, że dziś Harry Kane lub Raheem Sterling każdy wieczór spędzają w angielskich pubach, pijąc na umór? W dodatku biją się w miejscach publicznych i z prędkością 120 kilometrów na godzinę po pijaku uderzają w słup telegraficzny? W dobie dzisiejszych mediów i przy takich obciążeniach fizycznych opisane funkcjonowanie jest niemożliwe. A już wtedy Arsene Wenger dziwił się Adamsowi, jak mimo swoich problemów potrafi zawodowo utrzymać się na poziomie Premier League.
Wieloletni kapitan Arsenalu jest wyjątkiem również z tego powodu, że potrafił on w pewnym momencie dobrze odczytać sygnały wysyłane mu przez jego otoczenie i organizm. Zdołał zdiagnozować problem i dzięki temu mógł kopać piłkę aż do 2002 roku (Adams zawiesił buty na korku w wieku 36 lat), stając się tym samym klubową legendą. Moim zdaniem był też przykładem i wręcz wzorem na to, że z każdej nawet najgorszej sytuacji można wyjść obronną ręką.