Autor zdjęcia: Patryk Zajega Images
Taktyczna Sieczka #4: Cracovia przedstawia jak być o krok przed rywalem i nie korzystać ze szklanej kuli
Sztab szkoleniowy i piłkarze „Pasów” podeszli do tematu derbów pragmatycznie. Zamiast szarżowania czy ulegania emocjom, bazowali na tym, co wychodzi im zdecydowanie najlepiej: stabilnym ustawieniu. Trener Probierz w rolach głównych obsadził dwóch dyrygentów.
Wierność zasadom
Cracovia miała na to spotkanie jasny plan. Wiedziała, że najlepszym rozwiązaniem będzie obstawanie przy swojej dobrze wypracowanej strategii, a nie nagłe szukanie nowych rozwiązań typowo na to starcie.. Było to nie tylko logiczne ze względu na ogólną taktykę drużyny, która w dużej mierze układa sobie mecze, dzięki zawężaniu poszczególnych sektorów i dobrze zorganizowanemu doskokowi do odbioru, ale również z uwagi na przeciwnika. Mimo że przestoje w grze Wisły są czymś zupełnie naturalnym, to pozostawiona z nieco większym polem manewru w środku pola mogłaby się skutecznie odgryźć.
Właśnie tego chciał uniknąć trener Probierz i również to można potraktować za wyjaśnienie, czemu derby nie należały do szczególnie porywających. „Pasy” miały swoją wizję i zrobiły wszystko, co w ich mocy, żeby ją urzeczywistnić. Ani jednej, ani drugiej stronie nie zależało na tym, żeby spotkanie wyglądało estetycznie. Na pierwszy plan miały być rzucone mocne punkty obu ekip i bynajmniej nie ze względu na wynik, trzeba przyznać, że w tym pojedynku górą była Cracovia. Miała po swojej stronie wręcz bezwarunkowe odruchy i dokładnie rozpisane role. Wiadomo było, że jeżeli na przykład Savicević zabierze się za wprowadzanie piłki, to zaraz zamelduje się przy nim trzech rywali, odcinając go z trzech stron. I zrobią to na tyle dynamicznie, że albo od razu przejmą inicjatywę, albo gospodarze będą musieli od początku budować atak od tyłu.
Bo to wcale nie było tak, że Wisła wyszła na mecz kompletnie nieprzygotowana i pogrążona w chaosie. Też miała pomysł, tylko że w porównaniu z rywalem, napotkała znacznie większe trudności, żeby zrealizować go na boisku. Za dużo było prostych zgrzytów, jak problemy z przyjęciem, niedokładne prostopadłe podania. I w tym również dużą rolę odegrali goście, których taktyka idealnie nadawała się do zduszenia w zarodku ataków Białej Gwiazdy. A to wcale nie taka oczywista sprawa w Ekstraklasie, że strategia idzie w parze z tym, co pokazuje strona przeciwna.
Odruchy bezwarunkowe
Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na to, w jaki sposób piłkarze trenera Probierza organizowali się na boisku, bo właśnie ten element należy bezsprzecznie uznać za klucz do ich zwycięstwa. Cracovia przez większą część meczu była wycofana, trochę przyczajona na granicy połów, ale przy tym nigdy na dłuższy moment nie dawała się spychać w głąb własnej połowy. Zawsze starała się odbierać piłki wysoko, ograniczać przestrzeń przeciwnikowi już w kole środkowym albo i wyżej. Niech znamienne będą momenty, kiedy pierwsza linia (Wdowiak, Lopes, van Amersfoort) podchodziła pod pole karne wiślaków, gdy usiłowali wprowadzić piłkę od tyłu i również te, kiedy ponad połowa zespołu zostawała w okolicach szesnastki jeszcze na długo po stałym fragmencie gry, chcąc wycisnąć maksimum z sytuacji.
Tylko że nie sposób nie odnieść wrażenia, że gdyby nie dwóch architektów, to ta struktura dość łatwo mogłaby legnąć w gruzach. Dwóch zawodników nadawało tempo akcjom i wydawało polecenia poszczególnym częściom ustawienia. Mowa o Sergiu Hance i Januszu Golu. Jest to o tyle ciekawa kwestia, że jeden bardziej dyrygował frontem, drugi tyłem, ale w żadnym wypadku nie było w tym ani grama samowoli. Ten duet spajał zespół i w dużej mierze to właśnie on odpowiadał za konsekwentne ustawienie.
Dobrze widać to m.in. na przykładzie wysokiego pressingu nakładanego na linię obrony Wisły. Kiedy wyżej wspomniane ofensywne trio podchodziło w okolice 16.-20. metra, Hanca zwykle zostawał nieco niżej, ale widać było, że to właśnie on instruuje pressingiem – nadaje mu rytm, pokazuje, w którym momencie należy doskoczyć. Jednocześnie sam znajdował się na przecięciu możliwego podania, w gotowości do kontrataku. Również dzięki temu, że zostawał niżej, ustawienie się nie rozjeżdżało. Warto również zwrócić uwagę na jego grę w odbiorze. Rumuński pomocnik pracował na praktycznie całej szerokości i długości boiska. Podłączał się do obrony, wspomagając Rapę w podwajaniu krycia Maka, by za chwilę wziąć czynny udział w zagęszczaniu pola gry w środku pola, przesuwając się obok Lusiusza. Tymczasem Gol spajał defensywę z druga linią, sprawiając, że w odpowiednim momencie odległości między nimi się zmniejszały, co umożliwiało szybki i sprawny odbiór piłki. Dlatego ich równoczesne działania umożliwiały zarówno natychmiastowe zawężenie pola gry, jak i gotowość do kontrataku.
Wyuczone przewidywanie
W dużej mierze dzięki tym dwóm dyrygentom, którzy działali ze sobą w ścisłej współpracy, Cracovia była w stanie urzeczywistnić swoją wizję tego meczu. Wystarczyła „tylko” dobra komunikacja pomiędzy poszczególnymi strefami. Warto zwrócić uwagę, że spora część ataków Wisły była gaszona już w środkowym sektorze – albo na granicy połów, albo kilka metrów dalej, już po stronie Cracovii. Dość wyraźnie było to widoczne na przykładzie wymiany krótkich podań na linii Basha-Savicević. Chociaż zwykle udawało im się utrzymać przy piłce przez kilka sekund, to po takiej namiastce rozegrania albo prostopadłe podanie kończyło się stratą, albo pod naporem od razu wycofywano do defensywy. Mimo wszystko jednak trudno przypisać wszystkie zasługi sztabowi szkoleniowemu „Pasów”.
Piłkarze trenera Stolarczyka sporo dołożyli od siebie. Zwlekali z zagraniami, podaniom brakowało jakości, rzadko kiedy piłka trafiała w pole karne i ogólnie można było odnieść wrażenie, że cierpliwość zostawili w domu. Jednak ich zdecydowanie największą bolączką było to, że z jednej strony cała strategia jest wyraźnie ułożona pod szybką wymianę piłek na jeden kontakt, a z drugiej… rzadko kiedy zdarzało się, że faktycznie tak grano. Stosunkowo często, zanim w ogóle doszło do podania, futbolówka została poprawiona kilka razy, wiślakom w tym czasie uciekły cenne sekundy, a Cracovia – co oczywiste – mogła na tym skorzystać. Bo nie dość, że ogólnie jest w stanie szybko zorganizować się na boisku i przejść z dwóch odmierzonych linii do maksymalnego zawężenia przestrzeni z potrojonym kryciem, to jeszcze jej zadanie zostało wyraźnie ułatwione.
Dlatego „Pasy” wcale nie musiały używać szklanej kuli, żeby być o krok, dwa lub czasami nawet trzy przed przeciwnikiem. Jedyne, czego potrzebowały, to dobrej komunikacji pomiędzy poszczególnymi częściami formacji i jeszcze lepszej między Sergiu Hanką a Januszem Golem. Gdyby nie ich dyrygentura, to może faktycznie trener Probierz musiałby zainwestować w osprzęt do przewidywania przyszłości.