Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Własne

Liga zespołów efektywnych, nie efektownych

Autor: Bartosz Adamski
2019-11-13 18:00:45

Teoretycznie każdy klub przepis na pełne trybuny zna: ładny, efektowny futbol, gra do przodu. W praktyce zaś w Ekstraklasie niemal to nie funkcjonuje. Kto tylko próbuje wychodzić ofensywnie, dostaje obuchem po łbie od ekip, które nastawione są na to, by zneutralizować ich zagrożenie. A że tych pragmatycznych jest znacznie więcej i przeważnie lepiej punktują, szybko zmiana tendencji nie nastąpi.

Chcielibyśmy mieć ligę pełną pięknej piłki, widowiskowych akcji, cudownych goli. Naturalnie wśród kibiców jest żądza efektownego futbolu. Chcemy wyjść z marazmu, w którym siedzimy w ostatnich latach. Ekstraklasa pikuje w dół, jesteśmy już nawet za Kazachstanem, Azerbejdżanem, Bułgarią, a tylko ciut przed Słowacją. Za chwilę możemy znaleźć się na 30. miejscu w krajowym rankingu UEFA.

Chciałbym móc uwierzyć w słowa, jakie choćby zawarł w swojej biografii Sebastian Mila (korzystając z okazji - bardzo dobra pozycja, polecam!), że poziom ligi się zwiększa. Weryfikuje nas jednak Europa. Gdyby takie potknięcie jak tego lata, bez choćby jednej drużyny w fazie grupowej europejskich pucharów, następowało raz na kilka sezonów, nie byłoby powodów do paniki. Ale niestety, brak polskich ekip nawet w Lidze Europy to już norma. Ba, zaskoczeniem byłoby, gdyby sytuacja zmieniła się w następnej edycji.

Podczas gdy takie ekipy jak Dudelange, FK Ołeksandrija czy FK Astana toczą boje w Lidze Europy, my emocjonujemy się ekstraklasowym dżemikiem. Jesteśmy na półmetku fazy zasadniczej, ale dalej nie wyklarował się zespół, który dałby nam cień szansy, że nie pogrąży się na arenie międzynarodowej. Znów te odległości są niewielkie. Po przerwie reprezentacyjnej ponownie może dojść do przetasowań na czele. Teraz pierwsza jest Legia, ale zaraz na szczyt może wskoczyć Piast, Pogoń, Cracovia czy nawet Śląsk.

Mamy ligę niezwykle ciekawą, wyrównaną, w której rozstrzygnięcia często zapadają na centymetry. Tylko poziomu w tym wszystkim nie ma zbyt wiele. O ostatecznym wyniku niejednokrotnie decyduje to, kto się mniej potknie w fazie finałowej, a nie to, kto będzie lepiej grał w piłkę.

Bo w Ekstraklasie w piłkę grać się po prostu nie opłaca. To, że gdzieś przez ten mur futbolu prymitywnego próbuje przebić się Jagiellonia, ŁKS czy nawet Lech, nic nie da. Drużyn myślących przede wszystkim o zneutralizowaniu siły ofensywnej przeciwnika jest po prostu za dużo. Dla wielu nie liczy się styl, ale przede wszystkim wynik. Jeśli nie masz indywidualności, świetnych na nasze warunki zawodników, zostaniesz stłamszony taktyką. Niewielu graczy w Ekstraklasie radzi sobie z pressingiem, a wiele zespołów umie tę presję na przeciwniku wywrzeć.

Stąd ci mniej wytrwalsi decydują się na zmianę nastawienia. Zamiast przejmować inicjatywę, wolą grać z kontry, bo tak jest po prostu łatwiej. Ci, którzy trwają usilnie przy swoim, są albo w strefie spadkowej (vide: Kazimierz Moskal i ŁKS), albo pozycja trenera zaraz może być zagrożona (patrz: Ireneusz Mamrot). Na szczęście coraz więcej zespołów dostrzega potrzebę posiadania piłki, rozgrywania jej po swojemu, a nie tak jak przeciwnik pozwoli. Zaczyna to wprowadzać Aleksandar Vuković i nawet mu to wychodzi, ale przede wszystkim ma do takiego stylu odpowiednich wykonawców. Aleksandar Rogić, nowy trener Arki, chce zaś nauczyć gry piłką Pavelsa Steinborsa, Adama Marciniaka czy Damiana Zbozienia. No cóż, odważne zadanie. Ale takie myślenie to właściwa droga. Zapewne jednak jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie, nim zacznie przynosić rezultaty.

W naszej lidze na ogół gra się bowiem prostymi środkami. Nastawia się na dośrodkowania, długie przerzuty, stałe fragmenty gry. Dość powiedzieć, że prawie co trzeci gol w Ekstraklasie (31,65% - dane za EkstraStats.pl) pada po rzucie wolnym, rożnym lub karnym. To zatrważająco wysoki wynik. Spójrzcie tylko, jaka jest różnica pomiędzy nami a najlepszymi ligami świata (dane za whoscored.com).

Premier League – 17,5% goli po SFG

Bundesliga – 18,2% goli po SFG

La Liga – 16,6% goli po SFG

Serie A – 16,9% goli po SFG

Ligue 1 – 16,8% goli po SFG

W zasadzie wszędzie tam, gdzie gra się w piłkę, rola stałych fragmentów gry nie jest aż tak istotna jak w Polsce. U nas trenerzy chwalą się tym, że mają „140 schematów rzutów rożnych i niewiele mniej rzutów wolnych” (jak mówił w rozmowie ze „Sportem” Maciej Kędziorek, drugi trener Rakowa Częstochowa). Mamy do czynienia wręcz z adoracją dośrodkowań, wiele zespołów opiera na nich swoją siłę ofensywną. Nie możemy się jednak pochwalić najważniejszym: efektowną grą.

W naszej lidze ten prymitywny, archaiczny futbol może przynosić sukcesy. Ale najczęściej są one krótkotrwałe i nie przekładają się ani na wymierny zysk finansowy, ani na dobry wynik na arenie międzynarodowej. Potrzebę atrakcyjnej piłki nożnej dostrzegają nawet na Słowacji, którą jeszcze niedawno regularnie laliśmy w europejskich pucharach, a teraz ona leje nas. - Z doświadczenia wiemy, że jak grasz catenaccio, kontratak, długie piłki to wychowasz zawodników, którzy nie są interesujący dla większych rynków. Dla nas ważne, by mieć swój styl gry, który pomoże naszym piłkarzom w drodze do większych klubów – mówił Jan van Daele, dyrektor sportowy DAC Dunajska Streda w rozmowie z Mateuszem Migą z TVP Sport.

Czy Piast Gliwice wygrał w zeszłym roku ligę, grając atrakcyjnie dla oka? Nie. Był po prostu skuteczny, zdyscyplinowany, świetnie ustawiony taktycznie. Chwała za to trenerowi Waldemarowi Fornalikowi. Ale zarazem zawodnicy, którzy stanowili o sile zespołu, odbijają się od mocniejszych lig. Zbyt duży okazał się przeskok Joela Valencii, najlepszego zawodnika ligi w poprzednim sezonie, który po transferze do Brentford z drugiej ligi angielskiej uzbierał do tej pory zawrotne 131 minut. Nie wspominając już o naszym talencie, Patryku Dziczku, który jeszcze nie zadebiutował w Serie B i szybko ta sztuka mu się nie uda, bo na domiar złego leczy kontuzję.

Tymczasem tego lata mieliśmy też transfer na linii Ekstraklasa - Championship, ale w przeciwnym kierunku. Paweł Wszołek przeszedł z Queens Park Rangers do Legii Warszawa. I co? I wejście ma doskonałe. Przeciętny zawodnik angielskiego zaplecza z miejsca robi furorę w Ekstraklasie, tak jak wcześniej czynił Vadis Odjidja-Ofoe.

W Ekstraklasie zdarza się sporo kiepskich starć, w których jakości piłkarskiej można szukać ze świecą. Przykłady są w zasadzie co weekend. Z minionej kolejki można wyróżnić spotkanie (bo przecież nie mecz) Wisły Płock z Cracovią. Doskonałym podsumowaniem tego „widowiska” jest akcja, którą wyróżniono mianem najlepszej podczas tych 90 minut.

 

 

Jednocześnie jednak w tym zalewie wątpliwej jakości, liga jest... przystępna. Bo dostarcza to, co w futbolu najważniejsze, czyli emocje. Możemy narzekać na jej poziom, ale nie możemy powiedzieć, że nie jest atrakcyjna. Wystarczy tylko rzut oka na tabelę, by zobaczyć, że tu pół ligi do ostatnich kolejek może drżeć o utrzymanie, a drugie pół będzie się biło o europejskie puchary. Odległości punktowe są minimalne, sytuacja zmienia się nieustannie i dzięki temu warto ją śledzić uważnie.

Ale mimo wszystko wielu z nas, postronnych obserwatorów, chętnie zgodziłoby się na deal, w którym mamy dwie-trzy drużyny rywalizujące zawzięcie o tytuł, wywyższające się ponad te rozgrywki oraz resztę ekip, które są gdzieś dalej, ale próbują je doścignąć. Bo to, że w Legii pojawił się zalążek dobrej gry, daje jakąś nadzieję, że to nie będzie kolejne zmarnowane lato w Europie. Ale przecież taką nadzieją żyjemy już od trzech sezonów. Zresztą dla naszych drużyn forma nawet z maja, a forma z lipca to dwie różne formy.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się