Autor zdjęcia: Patryk Zajega Images
Taktyczna Sieczka #17: Minimalizm skrojony pod rywala. Lech poczuł, jak to jest mieć kontrolę
Trzeba przyznać otwarcie – zawodnicy z Poznania zagrali poprawny mecz, wykonali zadanie i nie popełnili rażących błędów. Problem w tym, że dla tych wszystkich wniosków punktem odniesienia jest Wisła Płock, która w znacznym stopniu ułatwiła sprawę.
Dopasowanie do warunków
Sztab szkoleniowy Kolejorza świetnie trafił ze strategią na to spotkanie. Można powiedzieć, że lechici upiekli dwie pieczenie na jednym ogniu, bo nie tylko zdobyli trzy punkty, ale przede wszystkim wypracowali sobie kontrolę, która z pewnością będzie miała pozytywny wpływ na morale drużyny. I akurat w jej przypadku są one o tyle istotne, że spora część błędów wynika z wahania i nieporozumień, a do tego trzeba jeszcze dołożyć kłopoty z decyzyjnością w kluczowych momentach konfrontacji. Akurat w sferze mentalnej powinno być lepiej – poznaniacy faktycznie kontrolowali ten mecz i byli w stanie narzucić swoje warunki gry.
Warto na chwilę zatrzymać się przy tych „warunkach”, bowiem już w tej kwestii nie jest aż tak kolorowo. Lech od samego początku starcia ustawiał się dość wysoko, w okolicach granicy połów. Tam spokojnie mógł konstruować atak pozycyjny, bo – co bardzo istotne w tym kontekście – zawodnicy Wisły Płock woleli w tym czasie skoncentrować się na zwartym ustawieniu na własnej połowie i nastawić się na ewentualne kontrataki. Trudno się dziwić, że Kolejorzowi taki układ bardzo się podobał, bo w ten sposób przynajmniej w pierwszym kwadransie o zbyt wiele nie musiał się martwić. Wszak z założenia chciał grać cierpliwie i nigdzie mu się nie spieszyło.
I to nie do końca wzięli pod uwagę płocczanie, którzy bynajmniej nie zamierzali szarżować. Nie przewidzieli, że aż tak zasiedzą się na własnej połowie, bo rywal wcale nie będzie się kwapił do posyłania każdej piłki do przodu. Ich strategia w dużej mierze opierała się na tym, żeby w odpowiednim momencie być na tyle dobrze ustawionym, żeby móc zanotować przechwyt i ruszyć z kontratakiem. A biorąc pod uwagę poprzednie mecze Kolejorza, mieli pełne prawo spodziewać się prostych błędów przy wprowadzeniu piłki.
Niebezpieczna cierpliwość
Taki rozkład sił na boisku sprawiał, że wielokrotnie w pierwszej połowie dochodziło do sytuacji patowej. Lech chciał grać cierpliwie, więc wymieniał podania między obrońcami i środkowymi pomocnikami, czym nie wciągał przeciwnika na własną połowę, bo on wcale nie miał zamiaru nakładać pressingu. A jeżeli już podchodził wyżej, to poznaniacy nie ryzykowali – najzwyczajniej w świecie wycofywali piłkę i budowali atak od nowa. Dokładnie w ten sam sposób. Wyjątkiem były sytuacje, gdy gracze trenera Sobolewskiego ustawiali się bezpośrednio przed polem karnym lechitów.
Trzeba przyznać, że taka gra była męcząca, ale skuteczna. Muhar raczej trzymał się blisko pary Rogne-Dejewski, a całym triem dowodził Norweg. Stoper bardzo dobrze się ustawiał, trzymał w ryzach cały blok defensywny i jeżeli już decydował się na przesunięcie nieco bardziej w głąb pola, to faktycznie był tego pewny i wiedział, jakie mogą być konsekwencje takiego ruchu (zanotował tylko jedną stratę w całym spotkaniu). Poznaniakom zdecydowanie brakowało takiego dyrygenta w poprzednich starciach. Dzięki niemu Muhar znacznie lepiej „czuł” swoje obowiązki, nie wyrywał się do przodu i zapewniał odpowiednią asekurację. Tylko że coś za coś – tutaj zaczynały się pierwsze schody. Owszem, defensywa funkcjonowała bardzo dobrze, ale ustawienie się rozjeżdżało właśnie na tym etapie budowania ataku pozycyjnego.
Lech cały czas podkreśla, że chce grać cierpliwie. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby inne elementy strategii z tym współgrały. Ten rozdźwięk był najwyraźniej widoczny we wstępnej fazie rozegrania. Były głównie dwie opcje: albo Tiba i Muhar ustawiali się bezpośrednio przed stoperami, albo ten drugi schodził między nich. Problem w tym, że jednocześnie boczni obrońcy ustawiali się wysoko, już na połowie przeciwnika, a Jevtić i Gytkjaer też nie mieli powodów do zejścia niżej.
Dlatego z jednej strony chcieli mieć inicjatywę po swojej stronie, a z drugiej robili wszystko, żeby zakończyć ją na wymianie kilku podań w kwadracie Rogne-Dejewski-Tiba-Muhar. Z tego powodu w pierwszej połowie kilkakrotnie zamiast kontynuowania spokojnej gry, Tiba nagle szukał bezpośrednich podań na 20. metr, w kierunku Kostewycza. Można by było to zrozumieć, gdyby ten element był dopracowany – ale niestety dla Kolejorza, takie piłki kończyły się stratą. Innym razem, kiedy Muhar zostawał sam na tyłach, Tiba mógł wcielić się w rolę łącznika między częściami ustawienia. I robił to, ale tylko na chwilę. Dawał sygnał do zawężenia ustawienia (często towarzyszył mu Puchacz) i gdy pojawiała się szansa na zdynamizowanie akcji… wracał na połowę rywala bez piłki, zostawiając grę na takim etapie, na jakim była wcześniej.
Indywidualności i pressing
Trudno jednak mieć pretensje do portugalskiego pomocnika po tym meczu, bo jeżeli już któryś zawodnik brał na siebie odpowiedzialność za rozegranie, to właśnie on. Tylko że to uwidacznia kolejny problem: Lech w dużym stopniu bazuje na indywidualnych umiejętnościach, mało z tego wpisane jest w większą strategię. Tiba owszem, był w stanie utrzymać się przy piłce nawet pod presją przeciwnika, ale mimo wszystko przydałoby się, żeby inni gracze w tym czasie wyszli do podania. Zwłaszcza w następnych spotkaniach, w których rywale będą w stanie w większym stopniu wyłączyć z gry filary zespołu. Wciąż zdarzają się przeciągłe, statyczne momenty, które tak naprawdę do niczego nie prowadzą. Bo umówmy się – chyba nie o to chodzi, żeby wymienić kilka podań na tyłach, a potem posyłać długie zagranie na 30. metr.
Należy jednak pochwalić sztab szkoleniowy Kolejorza za konsekwentną pracę nad organizacją gry w pressingu. Lech w Płocku nie tylko był w stanie poradzić sobie w sytuacjach, gdy gospodarze ustawiali się w okolicach jego pola karnego, ale i potrafił odgryźć się tym samym. No prawie, bo w przypadku poznaniaków faktycznie można było powiedzieć, że zawodnicy z bloku ofensywnego doskonale wiedzą, w którym momencie mają doskoczyć i do kogo. I akurat w tym elemencie gry nie mają żadnego problemu z utrzymaniem odpowiednich odległości w obrębie danej części ustawienia. Doskonale pokazuje to grafika powyżej, na której widać moment odbioru przed bramką Puchacza.
Nie ma co ukrywać, że chociaż taki minimalizm sprawdził się w Płocku, to wcale nie musi w kolejnych starciach. Ale dzięki niemu, drużyna z Poznania poczuła coś nowego – kontrolę. I akurat ona faktycznie może podziałać mobilizująco. Może nawet bardziej niż samo zwycięstwo.