Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Własne

Mowa-trawa. Jak można nie stać po stronie Tymoteusza Puchacza?!

Autor: Mariusz Bielski
2019-12-05 17:00:39

Momentami jestem autentycznie przerażony poziomem dyskusji o polskim futbolu. I to zwłaszcza ze strony tych, którzy na jego kształt mają realny wpływ lub są opiniotwórczy. Nie potrafię bowiem zrozumieć jak w ostatniej aferze murawowej można nie stać po stronie Tymoteusza Puchacza?

Lech mierzył się wczoraj ze Stalą Stalowa Wola w ramach Pucharu Polski, aczkolwiek na obiekcie zastępczym – w Boguchwale. Zakładam, że nie ominęły was obrazki z tego wydarzenia, ale żeby nikt nie był poszkodowany, podrzucam jeszcze raz.

 

 

Po meczu do mediów wyszedł zawodnik Kolejorza i nie omieszkał ponarzekać na warunki, w jakich przyszło mu wczoraj grać. – Boisko było, jakie było. To jest dramat dla mnie, nie dało się grać w piłkę. Kiepsko, to bardzo miękkie określenie. Za młodu grywałem na lepszych boiskach, nie dało się pograć w piłkę. Wywozimy awans z trudnego terenu i tylko to nas interesowało. Do pierwszego gwizdka tak naprawdę nie wiedzieliśmy czy w ogóle rozegramy ten mecz. Nie wiem, kto do tego dopuścił, ale dla mnie jest to skandal. Gdyby boisko pozwoliło, miałbym asystę – opowiadał Puchacz.

Kto oglądał spotkanie, ten przyzna mu rację. Posłanie płaskiego podania graniczyło z cudem, żeby futbolówka nie zaczęła kozłować niczym kaczka puszczona kamieniem po stawie. Albo szykował się któryś zawodnik do przyjęcia i tuż przed nogą szmacianka odbijała mu się w sposób, którego nie dało rady przewidzieć. Ba, momentami przecież tam jednostajne prowadzenie piłki urastało do nie lada wyzwania!

W ogóle więc nie dziwię się zawodnikowi Lecha, że narzekał na murawę, a raczej pastwisko. Sam co prawda nigdy nie grałem profesjonalnie w piłkę – w sensie: jako dzieciak tylko przez chwilę trenowałem w jednym z łódzkich klubów – ale sądzę, iż w to jest taki przypadek, gdy nie potrzeba wielkiego doświadczenia, by przekonać się o racji młodzieżowego reprezentanta Polski. Powiem więcej – parę razy zdarzyło mi się pohasać po boiskach klubów z łódzkiej okręgówki, a-klasy i było z tym jak z całowaniem tygrysa w tyłek – przyjemność żadna, a ryzyko duże. Cyk, noga ucieka i za chwilę człowiek ląduje w szpitalu.

Mając w pamięci świeżą wciąż aferę dotyczącą trawy na Stadionie Narodowym, sądziłem raczej, iż wpływowi ludzie polskiej piłki podtrzymają narrację, aby podkreślić problem w skali makro. Tymczasem wychodzi na to, że niektórzy widzą go tylko wtedy, gdy polski futbol może stracić głównie wizerunkowo. A że na zapleczu dzieje się równie źle lub jeszcze gorzej? Pff, praca u podstaw to przeżytek z literackiej epoki pozytywizmu! 

Nie rozumiem zatem na przykład reakcji redaktora Borka, który do tych sytuacji odnosi się w skrajnie różny sposób. Od razu po meczu, jeszcze na antenie, odniósł się on do słów Puchacza w dosadny sposób. – Tymku drogi, posłuchaj wujka Mateusza. Grało się kiedyś na gorszych boiskach, grało się w błocie, grało na żużlu i nikt nie narzekał. Ja wiem, że się młode pokolenia przyzwyczaiły do sztucznej trawy, do perfekcyjnych muraw. Natomiast prawda jest jedna – im lepszą ma się technikę użytkową, tym prędzej poradzi sobie z graniem w trudniejszych warunkach. Nawet na takiej murawie dysproporcja na korzyść drużyny z Ekstraklasy powinna być widoczna gołym okiem. W przyjęciu, w podaniu, w szybkości reakcji, we wszystkim – mówił dziennikarz, któremu wtórował Roman Kołtoń. – Odleciał Puchacz w tym wywiadzie. To jest budowanie sobie alibi.

Do tego jeszcze reakcja Zbigniewa Bońka, równie kuriozalna.

 

 

Zwłaszcza od prezesa PZPN wieje ignorancją na kilometr. Jeśli najbardziej wpływowy człowiek w polskiej piłce macha ręką na takie rzeczy, to dlaczego działacze z niższych szczebli mieliby się przejmować fatalnymi murawami w drugiej czy trzeciej lidze? Być może pan Boniek nie zdaje sobie sprawy jak zły przykład daje.

Z kolei sprzeciwiający się dziennikarze tak naprawdę też nie mają ku swym tezom wielu argumentów, brzmiąc mniej więcej tak:

Skoro tak ważni ludzie nie dostrzegają skali problemu, a więc też nie dbają o polską piłkę, to czy powinniśmy dziwić się, że pod wieloma względami jesteśmy 30 lat za zachodnią częścią Europy? Przecież wychodząc z takiego założenia równie dobrze dałoby się powiedzieć: Po co komu nowy stadion np. w Płocku? W 1985 roku ludzie też przychodzili na Łukasiewicza i jakoś dało się oglądać mecze! Albo: Czemu mamy rozbudowywać akademie? 40 lat temu jakoś nie mieliśmy wielkich baz, a 3. miejsce na mundialu w Hiszpanii wywalczyliśmy!

Naprawdę to jest narracja, wzdłuż której chcemy funkcjonować w futbolu? Jestem załamany.

Cholera, mamy przecież 2019 rok i technologicznie jesteśmy w stanie zrobić cuda. Okej, może nie w Boguchwale, aczkolwiek mam już na myśli szerszą perspektywę. Chociaż wierzę, iż nawet w takich miejscach dałoby się lepiej zadbać o boisko, skoro szczegółowość wiedzy także w zakresie greenkeeperstwa niebotycznie poszła do przodu. Skoro więc cały świat pędzi pod każdym względem, uważam, iż wypadałoby chociaż spróbować dotrzymać mu kroku. Właśnie po to wprowadza się w futbolu różne standardy – przykładowo coraz bardziej wymagające licencje ligowe – aby w ten sposób niejako wymuszać rozwój. Nie ma też nic złego w przyzwyczajeniu do równiutkich muraw i innych wygód dla juniorów. Jeśli nie o to walczymy od lat, by młodzież miała lepsze i bezpieczniejsze warunki do rozwoju, to ja już nic nie rozumiem… 

Jeżeli więc gdzieś widzę REALNY problem w poruszanym temacie, to zdecydowanie bardziej w olewczym podejściu do niego, a nie w rzekomo roszczeniowej/rozpieszczonej postawie piłkarza. Moim zdaniem to pierwsze po prostu przeczy rozwojowi. Stawianie sprawy tak, jak zrobili to dziennikarze Polsatu oraz Zbigniew Boniek wygląda mi na zamiatanie kłopotu pod dywan albo wręcz przyzwolenie na najgorszego rodzaju prowizorkę.

Z kolei jestem w stanie sobie wyobrazić, jak wszyscy krytycy Puchacza milkną, gdyby na czymś takim przyszło grać powiedzmy ich dzieciom. Punkt widzenia zależy tu od punktu siedzenia. I wtedy ci sami ludzie na pewno podnosili by larum o skandalu, żałosnej organizacji czy też zagrożeniu dla zdrowia. Nie oszukujmy się, w takich warunkach o ciężką kontuzję jest dużo łatwiej. 

Czemu więc nikt nie bierze pod uwagę, jak tragiczne mogą być konsekwencję gry na murawie tak fatalnej jak w Boguchwale? Wysiadające stawy to jedno, bardziej chodzi na przykład o prawdopodobnieństwo zerwania więzadeł i tym podobne. Wystarczyłoby źle stąpnąć, co przy zachowaniu wysokiego tempa gry nie jawi się zbyt abstrakcyjnie. A ci ludzie właśnie tak przecież zarabiają na życie – kopiąc piłkę. Jak nam potrzeba powiedzmy odpowiednio bezpiecznych warunków na przykład w biurze czy w fabryce, tak dla zawodników Lecha czy Stali miejscem pracy jest boisko i w ogóle nie dziwi mnie, iż nie w smak było im ryzykować zdrowie na takim kartoflisku. Oni też, zwłaszcza ci młodsi jak Puchacz właśnie, mają swoje ambicje dotyczące turniejów międzynarodowych, transferów zagranicznych, które przez taką prowizorkę jak ta w Boguchwale przy odrobinie pecha mogliby pogrzebać. Co miałby zrobić ze sobą człowiek, który po odniesieniu urazu na takiej nawierzchni musiałby niespodziewanie zakończyć karierę? Wyrazy współczucia zwłaszcza dla drugoligowców, którzy ze względu na mniejsze zarobki wcale nie muszą być zabezpieczeni życiowo na kilka lat...

Zresztą, jak w ogóle chcemy mówić o efektownej grze, gdy ta ze względu na nawierzchnię przestaje się słuchać nóg zawodników? Nie skupiasz się wówczas na piłce, lecz na tym, by nie wyrżnąć orła i przy tym niczego sobie nie zrobić. Odnosząc się do słów redaktora Borka – zgadzam się raczej z tezą postawioną przez Filipa Modrzejewskiego z „Prawdy futbolu”.

 

 

Jeśli ktoś wpływowy dotrze więc do tego tekstu i w tym momencie nadal to czyta, mam do niego apel – niech spróbuje zrobić coś, dzięki czemu rozgrywanie meczów na takich murawach przestanie mieć miejsce. Wachlarz możliwości jest spory. Dałoby się zastosować lepszą logistykę, czyli przenieść mecz w bardziej przystosowane do niego miejsce. Dałoby się lepiej zadbać o nawierzchnię. W końcu dałoby tak ustawić terminarz rozgrywek, aby unikać grudniowych kopanin na prowincjach, które nijak mają się do wysokich standardów poważnego futbolu.

Inaczej nigdy nie wyjdziemy z zaścianka. Co jednak jest cholernie trudne, gdy wszyscy – od wpływowych dziennikarzy, po najwyżej postawionych działaczy – są zbyt leniwi, by stawiać te najmniejsze kroczki w pracy organicznej.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się