Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki
Zatrudnienie przez zasiedzenie. O trenerach tymczasowych, co w Ekstraklasie zostali na dłużej
Po zwolnieniu Ireneusza Mamrota, władze Jagiellonii Białystok gorączkowo rozglądają się za jego następcą. Tymczasowo finalistami Pucharu Polski A.D. 2019 opiekuje się jego asystent i zasłużony gracz żółto-czerwonych, Rafał Grzyb. Pod jego wodzą białostoczanie w imponującym stylu rozprawili się z Lechią Gdańsk, wygrywając aż 3:0. Jeżeli i w rywalizacji z Górnikiem Zabrze Jaga spisze się równie dobrze, kto wie czy 36-letni trener nie dostanie możliwości dłuższej współpracy, o ile oczywiście wyrobi sobie na czas odpowiednie uprawnienia.
Najnowsza historia Ekstraklasy pełna jest bowiem przypadków, gdy szkoleniowcy tymczasowi udowadniali, że doskonale znają się na swoim fachu i zasługują na to, aby stanowisko pierwszego trenera piastować na dłużej. Ot, chociażby Aleksandar Vuković i Dariusz Żuraw, którzy w końcówce poprzedniego sezonu zapracowali sobie na zaufanie przełożonych. Ich misja jednak dalej trwa, więc póki co zostawiamy ich w spokoju. Przyglądamy się zatem innym tymczasowym opiekunom, którzy wykorzystali swoją szansę.
Wieczny asystent
Tak w 2009 r. było z Tomaszem Kafarskim, który stery w Lechii Gdańsk przejął w kwietniu od Jacka Zielińskiego, udowodniając, że na trenerce zna się nie gorzej od byłego przełożonego.
Biało-zieloni w sezonie 2008/2009 powrócili do Ekstraklasy po 20 latach przerwy. Jako beniaminek jesienią radzili sobie raz lepiej, raz gorzej, ale przez dłuższy czas trzymali strefę spadkową na dystans. Sytuacja zmieniła się w rundzie wiosennej, gdy w okresie od 14 marca od 4 kwietnia przegrali trzy kolejne spotkania (z Cracovią, Polonią Bytom i Odrą Wodzisław) i nad 14. miejscem oznaczającym baraże, mieli już tylko punkt przewagi. Zniecierpliwione władze gdańskiego klubu zdecydowały się podziękować za pracę byłemu reprezentantowi Polski. Najpoważniejszymi kandydatami do jego zastąpienia byli Jacek Grembocki i Jacie Zieliński II, ostatecznie na ławce gdańszczan w ostatnich ośmiu meczach usiadł niedoświadczony „Kafar”, który nie posiadał wówczas nawet licencji UEFA Pro. Działacze Lechii uznali jednak, że w kulminacyjnym momencie sezonu, to właśnie Kafarski, który pomagał w prowadzeniu zespołu nie tylko Zielińskiego, ale również Dariuszowi Kubickiemu i Tomaszowi Borkowskiemu, będzie idealnym kandydatem na trenera z racji dobrej znajomości potencjału podopiecznych.
- Ostatnie osiem kolejek sezonu prowadziłem na kontrakcie drugiego trenera. Nie podpisywaliśmy żadnej nowej umowy, w tamtym czasie nikt ze mną nie rozmawiał na temat zarobków itd. Dostałem bardzo dobrą możliwość pokazania się szerszej publice, ale na dzień dobry nie wiązało się to z żadną podwyżką - tak wspominał swoją nominację Kafarski w rozmowie z portalem lechiahistoria.pl. Od pierwszych dni samodzielnej pracy w Gdańsku został rzucony na głęboką wodę. Łatwo nie było, bo jego zespół o zachowanie ligowego bytu walczył do ostatniej kolejki. Biało-zieloni pod wodzą „Kafara” w siedmiu meczach wywalczyli 10 punktów (trzy zwycięstwa, remis i trzy porażki) i ostatecznie utrzymali się w Ekstraklasie.
- Po meczu z Piastem czułem się tak, jak już nigdy potem się nie czułem. Tam wygraliśmy coś naprawdę. Można było podsumować tamten sezon jako udany. Tamto uczucie ciężko opisać słowami. Wiedziałem, że to może być początek pracy w klubie ekstraklasy, w klubie, który był zawsze moim wymarzonym - wyznał po latach na łamach LH. Uzyskał również licencję UEFA Pro i z Lechią związał się na dłużej.
Kurs STS na mecz Lechia vs Raków: 1 – 1.82; X – 3.73; 2 – 4.23.
W Gdańsku Kafarski pracował do listopada 2011 r. Uczynił z biało-zielonych solidny zespół środka tabeli, który coraz mocniej dobijał się do czołówki ligi polskiej. Sezony 2009/2010 i 2010/2011 Lechiści kończyli na ósmym miejscu, dwukrotnie również w tym czasie dochodzili do półfinału Pucharu Polski. W ostatecznym rozrachunku zawsze jednak czegoś brakowało. Szczęście Kafarskiego opuściło w kampanii 2011/2012, po przeprowadzce gdańszczan na PGE Arenę. Z zespół grającego futbol ofensywny i skuteczny, Lechia przeistoczyła się w ekipę, która swoją postawą wprost męczyła kibiców, mając również duży problem ze skutecznością. W momencie gdy „Kafar” opuszczał gdański pokład, jego byli już podopieczni z dorobkiem 14 punktów (trzy zwycięstwa, pięć remisów i pięć porażek) zajmowali dopiero 11. miejsce w rozgrywkach T-Mobile Ekstraklasy. Na koncie mieli zaledwie sześć strzelonych goli. Nikt na tym etapie rywalizacji w sezonie 2011/2012 nie prezentował gorszej skuteczności.
Jak trwoga, to do Kieresia
W czasie gdy w Gdańsku trwały ostatki Tomasza Kafarskiego, w Bełchatowie zwalniano Pawła Janasa, pod którego wodzą GKS przegrał aż cztery z pierwszych pięciu spotkań sezonu 2011/2012. Tymczasowo jego następcą został dotychczasowy asystent Kamil Kiereś (wcześniej pomagał również w prowadzeniu biało-zielono-czarnych Rafałowi Ulatowskiemu i Maciejowi Bartoszkowi), ale zdaniem władz bełchatowskiego klubu miało być to rozwiązanie chwilowe. Nikt jednak nie garnął się do objęcia funkcji trenera wicemistrzów Polski A.D. 2007, zatem Kiereś został na dłużej. I tak rozpoczęła się jedna z najbardziej niesamowitych trenerskich przygód w XXI wieku w Ekstraklasie.
Kurs STS na mecz ŁKS vs Wisła Kraków: 1 – 2.40; X – 3.40; 2 – 2.93.
45-latek bowiem bełchatowski zespół prowadził trzykrotnie. Za pierwszym razem swoją posadę utrzymał przez ponad rok. Pomógł „Brunatnym” w zachowaniu miejsca w elicie w rozgrywkach 2011/2012, choć gwoli prawdy trzeba przyznać, że w 25 meczach wywalczył z tym zespołem tylko 28 punktów (gorzej w okresie od września 2011 do maja 2012 wiodło się tylko Lechii Gdańsk i dwójce spadkowiczów: ŁKS-owi Łódź i Cracovii). Cel jaki postawił przed nim zarząd jednak zrealizował, więc dane mu było prowadzić zespół również w kampanii 2012/2013. Ta dla GKS-u zaczęła się jednak najgorzej jak mogła - bełchatowianie przegrali pierwszych pięć spotkań, więc nic dziwnego, że Kiereś został we wrześniu zwolniony. Nie otrzymał jednak przy ul. Sportowej 3 „wilczego biletu”, tylko powierzono mu funkcję dyrektora sportowego. Nowym szkoleniowcem mianowano z kolei Jana Złomańczuka, który wcześniej był asystentem Kieresia. Pod jego wodzą GKS nie zrobił jednak oczekiwanego postępu - do końca roku wygrał tylko jedno z dziesięciu spotkań i na koniec roku zajmował przedostatnie miejsce w tabeli, ze stratą aż dziewięciu „oczek” do bezpiecznej lokaty.
Bełchatowscy decydenci uznali zatem, że jak trwoga to do Kieresia i od stycznia ponownie powierzyli mu posadę pierwszego trenera. Ten robił co mógł, aby tonący okręt bezpiecznie dotarł do bezpiecznego brzegu w Ekstraklasie. W rundzie rewanżowej GKS uzbierał aż 25 punktów, co w tabeli za wiosenne występy dawałoby mu 4. miejsce w tabeli. Utrzymanie było naprawdę blisko, bo „Brunatni” mieli na koncie tylko samo „oczek”, co piętnasty Ruch Chorzów (z Ekstraklasy „sportowo” spadał tylko jeden zespół, gdyż licencji na sezon 2013/2014 nie otrzymała wtedy Polonia Warszawa). „Niebiescy” mieli jednak korzystniejszy bilans bezpośrednich spotkań (wygrali 2:1 u siebie i 3:0 na wyjeździe), przez co biało-zielono-czarni musieli pożegnać się z Ekstraklasą po ośmiu latach nieprzerwanych w niej występów.
Kurs STS na mecz Cracovia vs Śląsk: 1 – 2.25; X – 3.30; 2 – 3.28.
Dzielna i ambitna postawa wiosną sprawiła jednak, że Kiereś otrzymał zadanie jak najszybszego powrotu z zespołem do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Misję tę zakończył z powodzeniem, bo GKS w wielkim stylu wygrał rozgrywki I ligi. Również w Ekstraklasie bełchatowianie od początku sezonu 2014/2015 prezentowali się wyśmienicie. Rok 2014 zakończyli w czołowej „ósemce”, z nieznaczną stratą do lokat oznaczających grę w europejskich pucharach. Wiosną coś się jednak zaczęło psuć - w pierwszych sześciu kolejkach GKS zwyciężył tylko raz i osuwał się coraz niż w ligowej tabeli. Tym razem władze klubu niespecjalnie wierzyły, że Kiereś ma pomysł na ratunek bełchatowian i 25 marca podziękowały mu za współpracę. Gdy wydawało się, że już na dobre, działacze znów uśmiechnęli się do Kieresia w potrzebie, gdyż GKS pod wodzą Marka Zuba niebezpiecznie zbliżał się ku I-ligowej przepaści. Ten oczywiście zgodził się wrócić na stare śmieci, ale nie był w stanie ani uratować bełchatowian przed degradacją, więc po raz trzeci w karierze otrzymał przy ul. Sportowej wypowiedzenie. Tym razem już na dobre.
Na Rumaku do Europy
Zdecydowanie najciekawszy był jednak casus Mariusza Rumaka, który na stanowisku pierwszego trenera Lecha Poznań zastąpił w lutym 2012 r. Jose Mari Bakero. „Kolejorz” tkwił wówczas w środku ligowej stawki. Do lidera stratę miał znaczną (10 punktów), ale już do miejsc gwarantujących występy w europejskich pucharach niespecjalnie, zatem było o co walczyć. Niemniej w kuluarach najwięcej mówiło się, że następcą Bakero ma być Michał Probierz. Nominacja dla nieopierzonego i niedoświadczonego Rumaka była więc ogromną sensacją. Owszem, urodzony w Drawsku Pomorskim szkoleniowiec w Poznaniu pracował od dawna. Od 2011 r. pomagał w prowadzeniu pierwszej drużyny Bakero, wcześniej zaś święcił niemałe triumfy z młodymi Lechitami (mistrzostwo Polski U-17 w 2009 r. i wicemistrzostwo Polski U-19 w 2010 r.) i można było przypuszczać, że działacze 7-krotnych mistrzów Polski szykują go w przyszłości na pierwszego szkoleniowca. Nikt się jednak nie spodziewał, że Rumak obejmie poznaniaków w takich okolicznościach.
- Lech Poznań to 90 lat tradycji i ogromne oczekiwania kibiców, z którymi wspólnie musimy się zmierzyć. Chcę jak najszybciej zmotywować drużynę do walki o najwyższe cele i do wzmożonej pracy. Miejsce Lecha w tabeli nie odzwierciedla naszych możliwości i moim zadaniem jest spełnienie pokładanych w drużynie oczekiwań - powiedział zaraz po podpisaniu umowy z niebiesko-białymi.
W stolicy Wielkopolski Rumak pracował w sumie 2,5 roku i trudno ten okres ocenić jednoznacznie. Z jednej strony spełnił pierwszy cel, jaki postawił przed nim zarząd, a więc w sezonie 2011/2012 poprowadził Lecha do europejskich pucharów („Kolejorz” na mecie rozgrywek był czwarty). W kolejnych dwóch latach także najmocniej deptał po piętach Legii Warszawa, dwukrotnie zostając wicemistrzem Polski. Poznański zespół pod jego wodzą grał futbol ofensywny i atrakcyjny.
- Jeśli chodzi o Lecha, to największym sukcesem było to, że ludzie chcieli nas oglądać. Nasz sposób grania i wynik, a przecież w tamtym momencie co roku byliśmy wicemistrzem. Nie udało nam się zdobyć mistrzostwa, ale goniliśmy się z Legią, a mieliśmy wówczas 61 punktów i to nie dało tytułu. Ludzie chcieli przychodzić i oglądać Lecha - podkreślał po latach w rozmowie z „Głosem Wielkopolski”. To również u Rumaka w Ekstraklasie debiutowali tacy zawodnicy jak Jan Bednarek, Bartosz Bereszyński, Tomasz Kędziora, Dawid Kownacki czy Karol Linetty.
Kurs STS na mecz Lech vs Arka: 1 – 1.57; X – 4.15; 2 – 5.72.
Z drugiej strony w tym czasie gablota poznańskiego klubu nie została wzbogacona o żadne nowe trofea. Lech również w tamtym czasie wyspecjalizował się w kompromitacjach na arenie międzynarodowej. Za rządów Rumaka, poznaniaków z Ligi Europy wyrzucały kolejno: AIK Fotboll (0:3 i 1:1), Żalgiris Wilno (1:0 i 1:2) oraz Stjarnan FC (0:1 i 0:0). Po tej ostatniej wpadce z pół-amatorami z Islandii, a także po słabym początku rozgrywek ligowych (cztery punkty w trzech meczach) kredyt zaufania Rumaka u włodarzy Lecha się wyczerpał. Sam Rumak również przez ten czas sprawiał wrażenie osoby antypatycznej, zapatrzonej w siebie i święcie przekonanej o swojej wyższości, chociaż niczym w zasadzie do tej pory niepotwierdzonej. Upodobał sobie również wbijanie szpilek w Legię Warszawa, sugerując, że wszystko i wszyscy sprzyjają w walce o mistrzowski tytuł warszawskiemu klubowi.
Gdy trzeba jednak było, także potrafił posypać głowę popiołem. Tak w rozmowie z „Głosem Wielkopolski” mówił czego brakowało jego Lechowi do osiągnięcia jakichkolwiek sukcesów: - Uważam, że przede wszystkim doświadczenia. My je zdobywaliśmy, ale przypominam sobie mecze, które można było zagrać inaczej. Szczególnie te w pucharach i tego zabrakło. Po czasie można tak to skwitować. Nie mówię tylko o sobie, ale o całym sztabie. Mieliśmy niesamowitą pasję do pracy i miałem fantastycznych współpracowników, ale wtedy nikt z nas nigdy nie przeżył pucharowej przygody. Mowa też o większości piłkarzy.
Dublet nie pomógł
Historia uczy jednak, że sukces trenera tymczasowego wcale nie musi gwarantować utrzymania zwycięskiego kursu, gdy ten zespół obejmie na stałe. Tak było z Deanem Klafuriciem, który po zwolnieniu Romeo Jozaka, poprowadził Legię Warszawa w sześciu ostatnich spotkaniach ligowych, a także w boju o Puchar Polski. Sytuacji na starcie nie miał najgorszej - „Wojskowi” w tabeli Ekstraklasy po 31. kolejkach byli na trzecim miejscu, zaś do lidera Lecha tracili tylko „oczko”. Pod wodzą Klafuricia wygrali pięć meczów i zremisowali jeden i kampanię 2017/2018 skończyli z przewagą trzech punktów nad Jagiellonią Białystok i aż dziesięciu nad „Kolejorzem”. W finale PP z kolei pokonali Arkę Gdynia 2:1.
W czasie końcówki sezonu, włodarze Legii rozglądali się jednak już za trenerem o uznanym nazwisku i dorobku. Osoba Klafuricia kompletnie nie była brana pod uwagę, ale Chorwat ostatecznie przekonał Dariusza Mioduskiego do siebie serią dobrych wyników. Pomógł mu też niewątpliwie fakt, że nie udało się „Wojskowym” zakontraktować innych szkoleniowców, którzy byli w ich orbicie zainteresowań (Jerzy Brzęczek, Adrian Gula). Cel jaki postawiono przed Klafuriciem na sezon 2018/2019 był jasny - poza obroną mistrzostwa Polski, awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów (choć i fazą grupową Ligi Europy nikt w stolicy by nie pogardził).
Kurs STS na mecz Zagłębie vs Legia: 1 – 4.52; X – 3.85; 2 – 1.75.
Sęk w tym, że Legia na arenie międzynarodowej skompromitowała się już w II rundzie eliminacji Champions League, przegrywając w dwumeczu ze słowackim Spartakiem Trnava. W międzyczasie musieli również uznać wyższość Arki Gdynia 2:3 w rywalizacji o Superpuchar Polski. Pierwotnie jednak Mioduski wcale nie był skory do zwolnienia chorwackiego szkoleniowca. - W tym momencie nie jestem w stanie myśleć o zmianie trenera, potrzebna jest stabilizacja. Latem wzmocniliśmy zespół i nie powinniśmy być w tym miejscu, w którym jesteśmy - powiedział po odpadnięciu swojego klubu z LM. Ostatecznie jednak kilka dni później zmienił zdanie i podziękował Chorwatowi za pracę.
Za główny powód niepowodzeń Legii uznawano fakt, że Klafurić jak „rzep psiego ogona” uczepił się systemu 3-5-2, w którym jego podopieczni kompletnie sobie nie radzili. „Mam takie smutne wrażenie, że trener Legii nadal nie wie jakim systemem powinna grać drużyna, na co stać ją i poszczególnych zawodników” - komentował grę mistrzów Polski w rewanżu w Trnawie, na łamach „Rzeczpospolitej” Stefan Szczepłek. Sam Klafurić nie miał jednak w tym temacie sobie nic do zarzucenia. Niecały rok po zwolnieniu, tak o kwestiach taktycznych wypowiadał się na łamach portalu legia.net: - Trzeba też zauważyć, że pod koniec mistrzowskiego sezonu, w ofensywie stosowaliśmy rozwiązania z tego systemu. Nikt jednak tego nie odnotował ani nie zauważył. Mieliśmy jednak jeden, konkretny problem: złą reakcję. Nie rozumieliśmy, czemu tracimy piłkę. Mam na myśli przede wszystkim kwestię przejścia z ataku do defensywy w środku pola. Straciliśmy wiele bramek, mimo że w naszym polu karnym mieliśmy przewagę liczebną.
***
KURSY STS NA WSZYSTKIE MECZE 20. KOLEJKI EKSTRAKLASY: