Autor zdjęcia: Własne
To, co robi Komisja Ligi, jest prowizorką i dziadostwem
Gdy obcy ludzie dowiadują się, że pracuję w dziennikarstwie sportowym, naturalnie od razu zagajają – ale co, futbol hiszpański, angielski, może włoski? Gdy odpowiadam, iż od dłuższego czasu najbliższa memu sercu stała się Ekstraklasa, widzę te ich zmieszane miny, nawet nie próbuję przekonywać. Mają jednak nasze rozgrywki specyficzny urok, bywają zabawne oraz przerażające zarazem. O absurdach często mówimy niczym o folklorze, prawda?
Ale jest jedna rzecz, która w tym wszystkim regularnie irytuje mnie do granic, a mianowicie Komisja Ligi oraz jej decyzje co do kar dla piłkarzy.
Kilka razy czytałem bowiem wyroki dla Davida Jablonsky’ego oraz Ricardo Zalazara za ich przewinienia, przecierałem oczy i szukałem jakiejś literówki czy czegoś w tym stylu. Trudno mi bowiem uwierzyć, iż obie sytuacje praktycznie do siebie przyrównano. Urugwajczyk będzie więc pauzował 4 mecze po makabrycznym wejściu na kostkę Helika, który – przy większym pechu – mógłby z tego tytułu stracić kilka miesięcy albo całą resztę bieżącego sezonu. Z kolei Czech odpocznie przez 3 spotkania po delikatnym draśnięciu Djuranovicia, który po zaistniałym starciu (dużo powiedziane) zwijał się z bólu niczym bohaterowie horrorów z serii „Piła”.
Jakim cudem te zdarzenia zostały uznane praktycznie za tożsame pod względem wagi przewinienia – nie jestem w stanie pojąć. Zwłaszcza że za wiele, wiele gorszych wejść inni ligowy rzeźnicy nie byli karani na przestrzeni wielu ostatnich lat, lub dostawali podobne kary, co Jablonsky. Moim zdaniem, jeśli w ten sposób wyceniamy jego winę, to w tej skali Zalazara powinniśmy obejrzeć najprędzej w okolicach przełomu kwietnia i maja. A tak należy uznać raczej, iż zastosowane proporcje zostały zachwiane w sposób co najmniej absurdalny.
To się robi wręcz fascynujące w jaki sposób oceniane są poszczególne historie, które zwłaszcza zestawione wobec siebie zdają się być oderwane od rzeczywistości. Chciałbym, aby ktoś kiedyś przedstawił kulisy obrad dotyczących kar nakładanych przez komisję ligi. Póki co, kiedy patrzy się na poszczególne wyroki, można sobie wyobrazić je raczej jako nocne Polaków rozmowy niekoniecznie tylko przy soczku pomarańczowym, niż merytoryczne dyskusje w odniesieniu do przepisów piłki nożnej czy odpowiedzialnej oceny zagrożenia zdrowia zawodników.
Tu się aż prosi zapytać, czy członkowie Komisji kiedykolwiek w ogóle uprawiali ten sport? I to nie zawodowo na szczeblu centralnym, lecz chociaż gdzieś w okręgówce. Cholera, nawet w jakiejś Play Arenie! Rywalizacja potrafi przecież wymknąć się spod kontroli praktycznie na każdym poziomie, więc wydaje mi się, że rozegranie już kilku meczów wystarczyłoby na zebranie doświadczeń pozwalających racjonalnie ocenić skalę popełnianych w futbolu przewinień. W innym wypadku trudno mi nazwać to szanowne gremium inaczej niż za grupę ludzi bez absolutnie żadnego poczucia gry oraz kompetencji.
Naprawdę, polską piłkę trawi tyle patologii – od kibicowskich, po te dotyczące zarządzania klubami oraz ich finansami – że kolejna nie jest nam potrzebna. Inna sprawa, że przez ten pryzmat dostrzegamy kolejny raz jak bardzo nasz futbol leży i kwiczy już u samych podstaw.
A był już taki moment, gdy myślałem, iż coś się w tej zgnuśniałej instytucji ruszyło. A konkretnie ktoś wreszcie ruszył głową. Gdy Cristovao w zeszłym sezonie zmasakrował Walukiewicza, Komisja złożyła mu propozycję nie do odrzucenia w wysokości 10 meczów Zagłębia Sosnowiec do obejrzenia na trybunach lub w telewizji. Zdroworozsądkowe zdawało się także dowalenie Sito Rierze za naruszenie nietykalności arbitra, chociaż nie uczyniono tego „w pierwszej instancji”. Peszkin jako recydywista także zasłużył na długaśną pauzę w poprzednim sezonie.
No ale niestety ostatnio wracamy raczej do klasyki, czyli decyzji, które miały tyle wspólnego z logiką, co Zbigniew Myć (to on był rozjemcą starcia Korony z Cracovią), z dobrym sędziowaniem. To znaczy do czasów, gdy debilizm w wymierzaniu kar osiągał zatrważającą regularność.
No właśnie, bo czy tak naprawdę ja nie wymagam za dużo? Przez lata Komisja próbowała nieskutecznie przyzwyczaić nas wszystkich do kolejnych absurdalnych decyzji, więc może nie powinienem się dziwić? W kwestii proporcji, tak jak teraz między Jablonskym i Zalarazem, na myśl przychodzi mi chociażby porównanie niedawnych kar dla Jakuba Szmatuły oraz Cezarego Stefańczyka. Za niemal identyczne zachowanie, to jest przyłożenie czoła do czoła arbitra pierwszy pauzował 4 mecze, drugi aż pół roku.
A tego typu bzdur było przecież mnóstwo na przestrzeni lat. Abdul Aziz Tetteh dopuścił się potrójnej recydywy (Akahoshi, Cernych, Reca, Guilherme) i wobec niego nawet nie wszczęto dodatkowego postępowania, gdy zdeptał brzuch oraz krocze ostatniego z wymienionych. Cafu, który próbował opluć przeciwnika odpoczywał przez 3 spotkania. Podtrzymanie żółtka dla Głowackiego chociaż to jego faulował Jurado, a nie odwrotnie. Albo sprawa Ziajki oraz Gigołajewa – pierwszy zaatakował drugiego, obaj dostali po czerwonej kartce, a potem razem dostali dodatkowe 3 mecze kary. Bożok rzucający się z impetem obiema nogami na Fryca – 4 spotkania bez gry. Burliga brutalnie wjeżdżający w Mazka, a potem przyznający otwarcie, iż chciał go utemperować, czyli de facto po prostu zrobić krzywdę – brak postępowania.
A to tylko rzeczy, których odkopanie zajęło mi dosłownie kilka sekund. Strach grzebać głębiej, bo ma w sobie ten zbiór decyzji coś z szamba. Generalnie żadna przyjemność, ponieważ pokazuje z jakimi absurdami stykamy się w Ekstraklasie z zatrważającą regularnością. A perspektyw na poprawę nie widać.
Wystarczy tych głupot oraz ludzi, którzy wprowadzają je w życie. Albo wykonują swoje zadania na „odwal się”, albo po prostu pracują w czymś, o czym nie mają pojęcia. Tak źle i tak niedobrze, więc chyba wypadałoby się nad kwestią Komisji ligi dokładniej pochylić. Mało która instytucja potrzebuje poważnego odświeżenia – pod względem zmian personalnych, a także regulaminu, według którego nakładane są kary. Nie chce mi się wierzyć, że w 38-milionowym kraju nie znalazłoby się 5 sensownych gości, którzy naprawdę nie mieliby w dupie cudzego zdrowia, własnych obowiązków, a także byliby konsekwentni w swych decyzjach. Póki co jest zupełnie odwrotnie.
Dość już tej prowizorki i dziadostwa.