Autor zdjęcia: Własne
Wyjścia z piłkarskiego bagna
Co roku mówimy sobie, że gorzej być nie może. Tymczasem za nami trzy lata bez choćby jednego zespołu w międzynarodowej drugiej lidze, czyli Lidze Europy. Mój apel na ten rok będzie krótki: niech to się wreszcie, do cholery, zmieni.
Jedyne, co nas utrzymuje przy wierze w polską piłkę to reprezentacja. Ale nadchodzi Euro, zatem 2020 rok zweryfikuje nas i w tej kwestii. Czy faktycznie jesteśmy tak dobrzy, jak chcielibyśmy być, czy po prostu będziemy cieszyć się z samego wyjścia z grupy z Hiszpanią, Szwecją i drużyną z czwartej albo piątej dziesiątki świata. A może nawet i to nam się nie uda.
To zatem może być 12 miesięcy, które nas pogrąży i sprawi, że nie wykorzystaliśmy w pełni potencjału z Lewandowskim, Szczęsnym, Glikiem, Bednarkiem, Milikiem, Piątkiem i innymi w składzie albo w następnego Sylwestra wypijemy szampana za dobry rok naszego futbolu. To będzie czas, który skontroluje Jerzego Brzęczka, ale też samą naszą reprezentację.
Ale w zasadzie nie mniej ważne jest to, co stanie się w naszej piłce klubowej. Bo to ona jest na druzgocąco niskim poziomie, a nie (na szczęście) kadra. Można mówić o potencjale ligi, znakomitej otoczce medialno-wizerunkowej, sporych pieniądzach, ale nie ma przypadku w tym, że jesteśmy dopiero 32. najwyższą ligą świata. A gdyby dodać do tego Championship albo nawet League One, niemiecką 2. Bundesligę, hiszpańską Segunda Division, włoską Serie B czy Ligue 2, osunęlibyśmy się pod koniec tej czwartej dziesiątki, a może nawet z niej wypadli.
Bo to, że nie kwalifikujemy się trzy lata z rzędu do europejskich pucharów nie jest "nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności". Moglibyśmy tak mówić, gdyby stało się to raz czy ewentualnie dwa, ale nie trzy. W tym czasie w Europie grali Luksemburczycy, Słowacy, Węgrzy, Słoweńcy, a my się im tylko przyglądaliśmy. Odpadaliśmy, gdy najlepsze ligi kontynentu dopiero szykowały się do startu albo nawet jeszcze nie rozpoczęły zmagań.
Gdzie nam teraz do Serbii, Czech, Szwecji, Izraela czy Bułgarii, nie wspominając nawet o Cyprze czy Danii. Jeszcze do niedawna rywalizowaliśmy z nimi o lepsze miejsce w rankingu UEFA, a obecnie te kraje odjechały nam tak daleko, że ledwie dostrzegamy je na horyzoncie.
Krótko mówiąc, od trzech lat jesteśmy w bagnie. Czy pojawił się jakiś prognostyk, sugerujący, że w 2020 roku nastąpi wreszcie przełom? Szukając na siłę, można powiedzieć, że Legia Warszawa zeszłego lata odpadła "dopiero" w fazie play-off, a nie już w III rundzie. Ale nie jest to żadna logiczna przesłanka, że w sierpniu pójdzie nam znacznie lepiej niż dotychczas.
Nie możemy bowiem z ręką na sercu przyznać, że jesteśmy przygotowani na dobre klubowe lato. Że mamy działaczy, którzy gwarantują sukces międzynarodowy. Że trenerzy nie będą myśleli tylko o tym, żeby się nie skompromitować w Europie, a nie o tym, by dojść jak najwyżej. Że piłkarze nie będą popełniali prostych błędów. I tak dalej.
Ale byłoby miło, gdybyśmy mimo wszystko zostali pozytywnie zaskoczeni. Nasze oczekiwania i życzenia po ostatnich chudych latach naprawdę są minimalne. Upadliśmy na tak niski poziom wiary w naszą piłkę klubową, że sądzę, iż każdego z nas jak tutaj siedzimy zadowoliłby sam awans do fazy grupowej Ligi Europy. To, co się w niej stanie, jest mało istotne. W końcu zostałaby przerwana ta fatalna passa, i to jest najważniejsze.
Czeka nas zatem zapewne kolejny trudny rok, ale oby w końcu okazał się pięknym dla całej polskiej piłki. W zasadzie trudno nastawiać się z góry na jakiekolwiek sukcesy, prędzej na kolejne niepowodzenie. Nasza kadra gwarantuje niezłe wyniki, ale pod warunkiem, że gra ze światowymi średniakami, jak to było w eliminacjach do mistrzostw Europy. Teraz grupa jest wymagająca, bo trudno było spodziewać się, że wiecznie będzie nam sprzyjało szczęście w losowaniu. Tym samym patrzymy na czerwcowo-lipcowy turniej z pewną bojaźnią. Ale zdążyliśmy się do niej przyzwyczaić, bo przecież piłka klubowa regularnie przyprawia nas o palpitacje serca.
Chyba zatem pora, by kluby zadbały w końcu o nasze zdrowie. Wyjścia naszej piłki z bagna - tego sobie i Wam życzę. Żebyśmy mieli jak najwięcej pozytywnych zaskoczeń, przysłaniających te negatywne. Żebyśmy wreszcie z uśmiechem na ustach mogli oglądać postawę naszych drużyn na arenie międzynarodowej. Żeby Ekstraklasa przyciągała nie tylko emocjami, ale i poziomem. Po prostu żeby ten rok był znacznie lepszy niż poprzednie trzy.