Autor zdjęcia: Własne
Dlaczego Zmarzlik nad Lewandowskim nie dziwi
Choć od wyników plebiscytu na najlepszego sportowca Polski w 2019 roku minęło już kilka dni, to dalej się o jego rozstrzygnięciach dyskutuje. Konkretnie o tym, czy powinien wygrać Bartosz Zmarzlik, czy Robert Lewandowski. W zasadzie mógłbym pisać rozprawkę na zawarty w tytule temat, podać trzy argumenty za, potem je poprzeć konkretnymi rozważaniami. Ale to chyba nie ma sensu, bo wytłumaczenie jest dosyć proste.
Konkretnie to Bartosz Zmarzlik osiągnął na arenie międzynarodowej więcej niż Robert Lewandowski. Został mistrzem świata. Tyle wystarczyło.
I nie ma tu najmniejszego znaczenia, że żużel elektryzuje na dobrą sprawę tylko nas. W zdecydowanej większości krajów świata mogą nie kojarzyć nawet, co to jest za dyscyplina sportowa. No ale przecież właśnie mówimy o polskim plebiscycie, a nie ogólnoświatowym... Na pytanie o Zmarzlika ludzie z innych krajów najpewniej wzruszyliby ramionami albo nadstawili ucha. Ale w Polsce żużel nie jest sportem niszowym. Miniony sezon Ekstraligi zgromadził na stadionach blisko 700 tysięcy widzów, przed telewizorami ponad dwa miliony. Niezłe wyniki notuje też Grand Prix w Canal+. Osób, które pasjonuje żużel jest naprawdę wiele.
Dlatego tak jak w Holandii wygrał kolarz górski przed Virgilem van Dijkiem, tak i u nas zwycięstwo Zmarzlika ani trochę mnie nie dziwi. Indywidualne mistrzostwo świata zdarzyło się nam przecież dopiero po raz trzeci w historii. A skoro plebiscyt Przeglądu Sportowego mógł wygrać w 1999 roku Tomasz Gollob, mimo że był wówczas drugim żużlowcem globu, to tym bardziej był w stanie to teraz uczynić Zmarzlik. Byłbym zszokowany, gdyby zwyciężył, jeślibyśmy tylko zdobyli Speedway of Nations. To nie jest szczególnie istotne wydarzenie, mimo że pierwsze w historii. Ale triumf w cyklu Grand Prix już za takie należy uznać.
W zasadzie, gdybym miał ułożyć swój ranking, pierwsza trójka wyglądałaby identycznie. Lewandowski nie był bowiem najbardziej utytułowanym polskim sportowcem w minionym roku. Uważam, że jego miejsce i tak jest wysokie. Wyprzedził przecież choćby niedoścignionego w swoim fachu Pawła Fajdka, który czwarty raz z rzędu został mistrzem świata.
Takie wyniki po raz kolejny udowodniły, że to na pewno nie jest plebiscyt doskonałości. Nawet nie popularności, bo przecież tę Lewandowski ma nieporównywalnie większą od chłopaka, który podczas gali zwracał się do niego per Pan. To plebiscyt, w którym przede wszystkim liczą się sukcesy, najlepiej niespodziewane. A w tej kategorii Zmarzlik wypadł lepiej od Lewego.
Argumenty Lewy miał: był najlepszym strzelcem w 2019 roku spośród wszystkich najlepszych lig świata, trafiał wręcz z niesamowitą skutecznością, średnio praktycznie w każdym spotkaniu. Należy do największych gwiazd światowego futbolu. Ale sam ten fakt nie wystarczy na triumfy w plebiscytach. Z klubem wypadł przeciętnie - nie wygrał z Bayernem Monachium Ligi Mistrzów, nie grał nawet w finale tych rozgrywek. Z reprezentacją też nie osiągnął nic szczególnie spektakularnego – w zasadzie spadliśmy z dywizji A w Lidze Narodów. Wprawdzie na jego barkach awansowaliśmy na mistrzostwa Europy, ale przecież zgodnie z przekazem medialnym, jaki obowiązywał przez miniony rok, był to obowiązek, a nie wyczyn.
Nie ma zatem porównania do 2015 roku, gdy Lewy królował w plebiscycie. Wówczas zdobył z Bayernem podwójną koronę, został królem strzelców Bundesligi, a przede wszystkim najlepszym strzelcem eliminacji mistrzostw Europy 2016. W dodatku awans na Euro we Francji okrzyknięty został wielką sprawą podobnie jak wynik Biało-Czerwonych na nim. Wtedy prawdziwie objawił się i został doceniony geniusz Lewandowskiego.
Można było spodziewać się, że Robert i tym razem znajdzie się w czołówce, ale brak sukcesów międzynarodowych mógł okazać się kluczowy. Warto zauważyć, że oprócz Lewego tylko Zbigniew Boniek z piłkarzy sięgnął po Czempiona (Marka Citki z 1996 roku nie liczę – wygrał w plebiscycie TVP, w "PS" był dziesiąty). Zdobył wówczas srebrny medal mistrzostw świata.
Jak przypomniał użytkownik znanej i lubianej Awangardy Piłkarskiej, Marcin Grudziąż, zdobycie Czempiona nie udało się nawet żadnemu "Orłowi Górskiego" z 1974 roku. Grzegorz Lato (król strzelców MŚ) i Kazimierz Deyna (3. miejsce w plebiscycie Złotej Piłki) musieli uznać wyższość Ireny Szewińskiej, która na mistrzostwach Europy w Rzymie zdobyła dwa złote medale indywidualnie i brąz w sztafecie. Nie triumfował także nikt z drużyny, która zdobyła srebrny medal na igrzyskach w Barcelonie w 1992, włącznie z królem strzelców turnieju Andrzejem Juskowiakem. Piłkarze musieli wówczas uznać wyższość złotego medalisty olimpijskiego, judoki Waldemara Legienia. Indywidualne popisy Jerzego Dudka w 2005 roku czy Józefa Młynarczyka 1987 także przeszły bez większego echa.
W zasadzie mogę zatem sparafrazować to, co pisałem przy okazji wyników plebiscytu Złotej Piłki: Lewandowski bez sukcesu międzynarodowego nie był faworytem do wygranej. A i nawet sam sukces, jak pokazuje historia, nie gwarantuje pewnego triumfu. Jest jednak warunkiem sine qua non, by po Czempiona sięgnąć.
A w 2020, olimpijskim roku, Lewemu o triumf będzie jeszcze trudniej. Na mocnego kandydata już wyrósł Dawid Kubacki dzięki wygranej w Turnieju Czterech Skoczni, a przecież na pewno z Tokio nasi sportowcy nie wrócą z pustymi rękami. Wszystko zależeć będzie od wyniku reprezentacji na Euro. Grupę mamy bardzo trudną, samo wyjście z niej będzie sukcesem. Ale kapitan naszej kadry będzie musiał dołożyć coś ekstra, zagrać wreszcie perfekcyjny turniej, bo nawet ćwierćfinał mistrzostw Europy – jak pokazały wyniki plebiscytu z 2016 roku – może nie dać pierwszego miejsca. O ile faktycznie mu na nim zależy, bo chyba czasem przeceniamy znaczenie tych plebiscytów.