Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: philadelphiaunion.com

Piłkarski „american dream” - TOP 5 polskich piłkarzy w MLS

Autor: Maciej Kanczak
2020-01-12 20:30:37

Coraz więcej polskich zawodników wyrusza do Stanów Zjednoczonych, żeby kontynuować tam swoją karierę. Po Adamie Buksie czekamy na potwierdzenie Jarosława Niezgody, a może nawet i innych przedstawicieli naszej Ekstraklasy. Z tego powodu postanowiliśmy bliżej przyjrzeć się karierom polskich piłkarzy za Wielką Wodą. Sukcesy odnosili tam co prawda nieliczni gracze znad Wisły, ale piątkę zawodników utytułowanych i szanowanych wśród kibiców, udało się jednak znaleźć.

5. Kacper Przybyłko (Philadelphia Union) – 2018-?, 26 meczów – 15 goli

Były reprezentant polskiej młodzieżówki długo szukał swojego miejsca na ziemi. Nie znalazł go w Niemczech, gdzie się urodził, bo w żadnym z czterech klubów 2. Bundesligi, w których występował, nie został wielką gwiazdą. Jego strzelecki talent wypalił dopiero za wielką wodą, w Philadelphii Union. Bruce Springsteen przed laty śpiewał o swoim trudnym żywocie na parszywych i odpychających ulicach Filadelfii. O polskim atakującym na PPL Park wykonywane są tylko pochwalne pieśni. Przybyłko w debiutanckim sezonie w barwach „The U” strzelił bowiem aż 15 goli w 22 meczach. Nigdzie wcześniej nie był tak skuteczny.

O jego transferze zadecydował w zasadzie przypadek. Po tym jak Przybyłko odszedł z 1.FC Kaiserslautern, przebywał na testach w Sunderlandzie, po słowie był także z Koroną Kielce, ale ta w ostatniej chwili zmieniła warunki umowy. Wtedy dopiero na horyzoncie pojawiła się opcja z USA. Nie była to jednak, jak podawała część mediów, propozycja z gatunku „ostatnia deska ratunku”. - Po prostu tam dostałem jasną deklarację, że ktoś chce, żebym u nich grał. Nie przebywał, nie trenował, tylko grał – powiedział w rozmowie z TVP Sport. 

Nim jednak dane mu było zadebiutować w MLS, pograł chwilę na wypożyczeniu w Bethlehem Steel FC w USL Championship (druga pod względem znaczenia liga piłkarska w Stanach Zjednoczonych), aby trochę zapoznać się ze specyfiką gry za oceanem. Trzy gole w dwóch meczach były dowodem na to, że może już spróbować swoich sił w wyższej lidze. Za zaufanie odwdzięczył się najlepiej jak mógł, bo już w drugim występie wpisał się na listę strzelców. Później czynił to jeszcze 14-krotnie.

Do pełni szczęścia zabrakło mu tylko sukcesu z Union, bo ci rozgrywki MLS skończyli porażką w 1/2 finału konferencji zachodniej z Atlantą United. Przybyłko jednak, wespół z Heberem, a także mającym polskie korzenie Chrisem Wondolowskim, zajął 5. miejsce w snajperskiej klasyfikacji amerykańskiej Ekstraklasy. Okazja do poprawy, zarówno rezultatu indywidualnego, jak i klubowego już w tym roku, bo Przybyłko do końca grudnia ma ważny kontrakt z „The U”. 

4. Roman Kosecki (Chicago Fire), 1998-1999, 50 meczów - 12 goli

Po niezwykle bogatej karierze zagranicznej (Galatasaray SK, CA Osasuna, Atletico Madryt, FC Nantes, Montpellier HSC), jesienią 1997 Roman Kosecki wrócił do Legii Warszawa i wydawało się, że będzie to już jego ostatni klub w życiu. Przy ul. Łazienkowskiej jednak nie błyszczał (10 występów bez gola w pierwszej części rozgrywek 1997/1998) i podobno rozważał nawet zawieszenie butów na kołku. Zimą z Chicago Fire przyszła jednak oferta z gatunku „nie do odrzucenia” i po pół roku, „Kosa” ponownie ruszył w świat. 

- Trzepaliśmy tam wszystkich, łatwo było. Historia fajnie się napisała, bo Bob Bradley został później selekcjonerem, Piotrek Nowak jego asystentem. Mistrzostwo, Puchar, Superpuchar, niesamowity czas – tak wspominał okres spędzony na Solider Field na łamach „Magazynu Futbolu”. W debiutanckim sezonie w MLS Kosecki zdobył dziewięć bramek i jego wkład w historyczne mistrzostwo dla „Strażaków” był niepodważalny. W następnym roku jego skuteczność była już dużo gorsza (trzy trafienia), ale nikt też Koseckiego z Chicago nie wyganiał. Sam chciał już wracać do ojczyzny. - Mogłem zostać w Stanach, był nawet taki plan, żeby tam osiąść, ale mnie ciągnęło do Polski, strasznie tęskniłem. Był taki moment, że przychodziłem do szatni i nie widziałem radości z piłki, a to już jest niepokojące – wyznał w rozmowie z „MF”.

3. Jerzy Podbrożny (Chicago Fire), 1998-1999, 55 meczów – 10 goli

Po dwóch latach spędzonych w niższych klasach rozgrywkowych w Hiszpanii (UD Merida, CD Toledo), popularny „Gumiś” był o krok od powrotu do Polski. Jego usługami poważnie była bowiem zainteresowana Polonia Warszawa. W tym samym czasie pojawiła się jednak oferta z Chicago Fire, zatem klub z ul. Konwiktorskiej musiał obejść się smakiem.

W swoim pierwszym sezonie jako „Strażak”, zapał rywali do gry gasił nader często. Zdobył w sumie sześć bramek, w tym tą najważniejszą, w wygranym finale play-off na Rose Bowl Pasadena z D.C. United. To właśnie Podbrożny otworzył w 29. minucie wynik tego spotkania. W końcówce pierwszej połowy zaś rezultat rywalizacji ustalił Diego Guitierrez. 

Strzelanie przychodziło mu zatem z łatwością, ale jeszcze lepsze liczby Podbrożny notował jako asystent (miał na koncie aż 22 ostatnie podania). W rozmowie z naszym portalem w 2011 r. tak opisywał swoją rolę w ekipie „Firemen”. - Na początku trener Bob Bradley miał o mnie zupełnie inne wyobrażenie. Chyba podobne do trenera z Toledo – myślał, że jestem takim egzekutorem, który będzie tylko wykańczał akcje. Tak też mnie wystawiał. Zagrałem jeden, drugi, trzeci mecz i nic z tego nie wychodziło. Poprosiłem go wtedy o rozmowę i wytłumaczyłem, że lubię i chcę grać inaczej. Na szczęście poskutkowało, bo szkoleniowiec zrobił ze mnie ofensywnego pomocnika. Od razu zaczęło to wyglądać lepiej. W pierwszym spotkaniu na nowej pozycji strzeliłem bramkę, zaliczyłem asystę i wygraliśmy – mówił wówczas.

W 1999 r., jak reszta klubowych kolegów, mocno spuścił z tonu (cztery gole). Niemniej, ze swojej postawy wcale nie musiał się też wstydzić.

2. Robert Warzycha (Columbus Crew), 1996-2002, 160 meczów – 19 goli

Z „The Crew” przez siedem lat nie było mu dane triumfować w MLS (największe osiągnięcie żółto-czarnych w tym okresie to udział w trzech finałach konferencji wschodniej). Mimo to Warzycha w USA może czuć się piłkarzem spełnionym, gdyż przez prawie dekadę w klubie z Ohio pełnił niezwykle istotną rolę.

Za oceanem wylądował w 1996 r. Trochę zaczynał już odcinać kupony od dawnej sławy, bo po trzech owocnych latach spędzonych w Evertonie (1991-1993), kolejne trzy sezony Warzycha spędził na Węgrzech (w Pesci MSC i Kispest-Honved FC). Jak zatem trafił do USA? - Miałem kolegę w Evertonie, który w USA grał w lidze indoor. Miała powstać już w 1991 roku, zaraz po mistrzostwach świata, ale ostatecznie powstała dopiero w 1995. Ciekawiła mnie, starałem się do niej dostać, a później już tak się wszystko potoczyło – wyjaśniał w rozmowie z weszło.com w 2014 r. 

Warzycha, mimo 33 lat na karku, szybko w Columbus wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. Dał się poznać przede wszystkim jako mistrz ostatnich podań, bo łącznie dla „Crew” zanotował aż 61 asyst. Z kolei większość z jego 19 goli padło po strzałach z rzutów wolnych, stąd też przydomek „The polish rifle” (polski karabin). Jego znakomite występy, doceniali także eksperci, dwukrotnie (w 1997 i 1999 r.) powołując go do drużyny wschodu na mecz gwiazd z ekipą z konferencji zachodniej. W 1997 r. Warzycha zdobył nawet bramkę w jednych z tych starć „all stars”.

1. Piotr Nowak (Chicago Fire, New England Revolution) – 1998-2003, 114 meczów – 26 goli

Zimą 1998 r. wylatywał za ocena jako misjonarz, który wespół z takimi zawodnikami jak Jorge Campos czy Carlos Valderrama, miał uczyć Amerykanów wielkiego futbolu. Ze swojej misji wywiązał się wzorowo, bo w debiutanckim sezonie (zarówno swoim, jak i „Strażaków” w MLS), w wielkim stylu wygrał amerykańską ligę. W tamtym roku czerwono-biali triumfowali również w rozgrywkach U.S. Open Cup. Do pomocy miał wówczas dwójkę rodaków: Romana Koseckiego i Jerzego Podbrożnego, ale nie oszukujmy się – nad jeziorem Michigan wszystko kręciło się wokół czarnowłosego pomocnika (w 1998 r. zdobył sześć bramek i zaliczył 12 asyst).

W kolejnych latach „Firemen” nie udało się już powtórzyć tego osiągnięcia, ale polski rozgrywający w dalszym ciągu grał na wysokim poziomie. Najlepiej świadczą o tym o jego statystyki z lat 1999-2002:

1999 – 6 goli, 8 asyst

2000 – 5 goli, 14 asyst

2001 – 6 goli, 10 asyst

2002 – 3 gole, 4 asysty

Mimo braku osiągnięć drużynowych, i tak jeszcze dwukrotnie trafiał do jedenastki roku MLS (a w zwycięskim 1998 r. nie tylko był w drużynie sezonu, ale wybrano go również MVP całych rozgrywek). A warto pamiętać, że w tamtym czasie zbliżał się już do czterdziestki. Z laurów indywidualnych, może mniej istotnych, ale niewątpliwie również bardzo przyjemnych, warto także wspomnieć, że amerykański portal „yahoo! sports” w 2015 r. umieścił go na liście 20 najwybitniejszych piłkarzy, którzy kiedykolwiek biegali po amerykańskich boiskach.

W 2002 r. pożegnał się z Soldier Field, ale na moment trafił jeszcze do New England Revolution. W Massachusetts nie rozegrał jednak choćby jednak spotkania, bo „Strażacy” oddali go tam, aby zejść z ograniczeń płacowych i dzięki temu móc wybrać zawodnika z draftu. Już po oficjalnym zawieszeniu butów na kołku, Chicago Fire w 2003 r. otworzyło swoją galerię sław o nazwie „Ring of Fire” (do tej pory znajduje się w nim ośmiu zasłużonych dla klubów piłkarzy, trenerów czy działaczy). Nikogo pewnie nie dziwi fakt, że jako pierwszego, ten zaszczyt spotkał właśnie Nowaka.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się