Autor zdjęcia: philadelphiaunion.com
Piłkarski „american dream” - TOP 5 polskich piłkarzy w MLS
Coraz więcej polskich zawodników wyrusza do Stanów Zjednoczonych, żeby kontynuować tam swoją karierę. Po Adamie Buksie czekamy na potwierdzenie Jarosława Niezgody, a może nawet i innych przedstawicieli naszej Ekstraklasy. Z tego powodu postanowiliśmy bliżej przyjrzeć się karierom polskich piłkarzy za Wielką Wodą. Sukcesy odnosili tam co prawda nieliczni gracze znad Wisły, ale piątkę zawodników utytułowanych i szanowanych wśród kibiców, udało się jednak znaleźć.
5. Kacper Przybyłko (Philadelphia Union) – 2018-?, 26 meczów – 15 goli
Były reprezentant polskiej młodzieżówki długo szukał swojego miejsca na ziemi. Nie znalazł go w Niemczech, gdzie się urodził, bo w żadnym z czterech klubów 2. Bundesligi, w których występował, nie został wielką gwiazdą. Jego strzelecki talent wypalił dopiero za wielką wodą, w Philadelphii Union. Bruce Springsteen przed laty śpiewał o swoim trudnym żywocie na parszywych i odpychających ulicach Filadelfii. O polskim atakującym na PPL Park wykonywane są tylko pochwalne pieśni. Przybyłko w debiutanckim sezonie w barwach „The U” strzelił bowiem aż 15 goli w 22 meczach. Nigdzie wcześniej nie był tak skuteczny.
O jego transferze zadecydował w zasadzie przypadek. Po tym jak Przybyłko odszedł z 1.FC Kaiserslautern, przebywał na testach w Sunderlandzie, po słowie był także z Koroną Kielce, ale ta w ostatniej chwili zmieniła warunki umowy. Wtedy dopiero na horyzoncie pojawiła się opcja z USA. Nie była to jednak, jak podawała część mediów, propozycja z gatunku „ostatnia deska ratunku”. - Po prostu tam dostałem jasną deklarację, że ktoś chce, żebym u nich grał. Nie przebywał, nie trenował, tylko grał – powiedział w rozmowie z TVP Sport.
Nim jednak dane mu było zadebiutować w MLS, pograł chwilę na wypożyczeniu w Bethlehem Steel FC w USL Championship (druga pod względem znaczenia liga piłkarska w Stanach Zjednoczonych), aby trochę zapoznać się ze specyfiką gry za oceanem. Trzy gole w dwóch meczach były dowodem na to, że może już spróbować swoich sił w wyższej lidze. Za zaufanie odwdzięczył się najlepiej jak mógł, bo już w drugim występie wpisał się na listę strzelców. Później czynił to jeszcze 14-krotnie.
Do pełni szczęścia zabrakło mu tylko sukcesu z Union, bo ci rozgrywki MLS skończyli porażką w 1/2 finału konferencji zachodniej z Atlantą United. Przybyłko jednak, wespół z Heberem, a także mającym polskie korzenie Chrisem Wondolowskim, zajął 5. miejsce w snajperskiej klasyfikacji amerykańskiej Ekstraklasy. Okazja do poprawy, zarówno rezultatu indywidualnego, jak i klubowego już w tym roku, bo Przybyłko do końca grudnia ma ważny kontrakt z „The U”.
4. Roman Kosecki (Chicago Fire), 1998-1999, 50 meczów - 12 goli
Po niezwykle bogatej karierze zagranicznej (Galatasaray SK, CA Osasuna, Atletico Madryt, FC Nantes, Montpellier HSC), jesienią 1997 Roman Kosecki wrócił do Legii Warszawa i wydawało się, że będzie to już jego ostatni klub w życiu. Przy ul. Łazienkowskiej jednak nie błyszczał (10 występów bez gola w pierwszej części rozgrywek 1997/1998) i podobno rozważał nawet zawieszenie butów na kołku. Zimą z Chicago Fire przyszła jednak oferta z gatunku „nie do odrzucenia” i po pół roku, „Kosa” ponownie ruszył w świat.
- Trzepaliśmy tam wszystkich, łatwo było. Historia fajnie się napisała, bo Bob Bradley został później selekcjonerem, Piotrek Nowak jego asystentem. Mistrzostwo, Puchar, Superpuchar, niesamowity czas – tak wspominał okres spędzony na Solider Field na łamach „Magazynu Futbolu”. W debiutanckim sezonie w MLS Kosecki zdobył dziewięć bramek i jego wkład w historyczne mistrzostwo dla „Strażaków” był niepodważalny. W następnym roku jego skuteczność była już dużo gorsza (trzy trafienia), ale nikt też Koseckiego z Chicago nie wyganiał. Sam chciał już wracać do ojczyzny. - Mogłem zostać w Stanach, był nawet taki plan, żeby tam osiąść, ale mnie ciągnęło do Polski, strasznie tęskniłem. Był taki moment, że przychodziłem do szatni i nie widziałem radości z piłki, a to już jest niepokojące – wyznał w rozmowie z „MF”.
3. Jerzy Podbrożny (Chicago Fire), 1998-1999, 55 meczów – 10 goli
Po dwóch latach spędzonych w niższych klasach rozgrywkowych w Hiszpanii (UD Merida, CD Toledo), popularny „Gumiś” był o krok od powrotu do Polski. Jego usługami poważnie była bowiem zainteresowana Polonia Warszawa. W tym samym czasie pojawiła się jednak oferta z Chicago Fire, zatem klub z ul. Konwiktorskiej musiał obejść się smakiem.
W swoim pierwszym sezonie jako „Strażak”, zapał rywali do gry gasił nader często. Zdobył w sumie sześć bramek, w tym tą najważniejszą, w wygranym finale play-off na Rose Bowl Pasadena z D.C. United. To właśnie Podbrożny otworzył w 29. minucie wynik tego spotkania. W końcówce pierwszej połowy zaś rezultat rywalizacji ustalił Diego Guitierrez.
Strzelanie przychodziło mu zatem z łatwością, ale jeszcze lepsze liczby Podbrożny notował jako asystent (miał na koncie aż 22 ostatnie podania). W rozmowie z naszym portalem w 2011 r. tak opisywał swoją rolę w ekipie „Firemen”. - Na początku trener Bob Bradley miał o mnie zupełnie inne wyobrażenie. Chyba podobne do trenera z Toledo – myślał, że jestem takim egzekutorem, który będzie tylko wykańczał akcje. Tak też mnie wystawiał. Zagrałem jeden, drugi, trzeci mecz i nic z tego nie wychodziło. Poprosiłem go wtedy o rozmowę i wytłumaczyłem, że lubię i chcę grać inaczej. Na szczęście poskutkowało, bo szkoleniowiec zrobił ze mnie ofensywnego pomocnika. Od razu zaczęło to wyglądać lepiej. W pierwszym spotkaniu na nowej pozycji strzeliłem bramkę, zaliczyłem asystę i wygraliśmy – mówił wówczas.
W 1999 r., jak reszta klubowych kolegów, mocno spuścił z tonu (cztery gole). Niemniej, ze swojej postawy wcale nie musiał się też wstydzić.
2. Robert Warzycha (Columbus Crew), 1996-2002, 160 meczów – 19 goli
Z „The Crew” przez siedem lat nie było mu dane triumfować w MLS (największe osiągnięcie żółto-czarnych w tym okresie to udział w trzech finałach konferencji wschodniej). Mimo to Warzycha w USA może czuć się piłkarzem spełnionym, gdyż przez prawie dekadę w klubie z Ohio pełnił niezwykle istotną rolę.
Za oceanem wylądował w 1996 r. Trochę zaczynał już odcinać kupony od dawnej sławy, bo po trzech owocnych latach spędzonych w Evertonie (1991-1993), kolejne trzy sezony Warzycha spędził na Węgrzech (w Pesci MSC i Kispest-Honved FC). Jak zatem trafił do USA? - Miałem kolegę w Evertonie, który w USA grał w lidze indoor. Miała powstać już w 1991 roku, zaraz po mistrzostwach świata, ale ostatecznie powstała dopiero w 1995. Ciekawiła mnie, starałem się do niej dostać, a później już tak się wszystko potoczyło – wyjaśniał w rozmowie z weszło.com w 2014 r.
Warzycha, mimo 33 lat na karku, szybko w Columbus wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. Dał się poznać przede wszystkim jako mistrz ostatnich podań, bo łącznie dla „Crew” zanotował aż 61 asyst. Z kolei większość z jego 19 goli padło po strzałach z rzutów wolnych, stąd też przydomek „The polish rifle” (polski karabin). Jego znakomite występy, doceniali także eksperci, dwukrotnie (w 1997 i 1999 r.) powołując go do drużyny wschodu na mecz gwiazd z ekipą z konferencji zachodniej. W 1997 r. Warzycha zdobył nawet bramkę w jednych z tych starć „all stars”.
1. Piotr Nowak (Chicago Fire, New England Revolution) – 1998-2003, 114 meczów – 26 goli
Zimą 1998 r. wylatywał za ocena jako misjonarz, który wespół z takimi zawodnikami jak Jorge Campos czy Carlos Valderrama, miał uczyć Amerykanów wielkiego futbolu. Ze swojej misji wywiązał się wzorowo, bo w debiutanckim sezonie (zarówno swoim, jak i „Strażaków” w MLS), w wielkim stylu wygrał amerykańską ligę. W tamtym roku czerwono-biali triumfowali również w rozgrywkach U.S. Open Cup. Do pomocy miał wówczas dwójkę rodaków: Romana Koseckiego i Jerzego Podbrożnego, ale nie oszukujmy się – nad jeziorem Michigan wszystko kręciło się wokół czarnowłosego pomocnika (w 1998 r. zdobył sześć bramek i zaliczył 12 asyst).
W kolejnych latach „Firemen” nie udało się już powtórzyć tego osiągnięcia, ale polski rozgrywający w dalszym ciągu grał na wysokim poziomie. Najlepiej świadczą o tym o jego statystyki z lat 1999-2002:
1999 – 6 goli, 8 asyst
2000 – 5 goli, 14 asyst
2001 – 6 goli, 10 asyst
2002 – 3 gole, 4 asysty
Mimo braku osiągnięć drużynowych, i tak jeszcze dwukrotnie trafiał do jedenastki roku MLS (a w zwycięskim 1998 r. nie tylko był w drużynie sezonu, ale wybrano go również MVP całych rozgrywek). A warto pamiętać, że w tamtym czasie zbliżał się już do czterdziestki. Z laurów indywidualnych, może mniej istotnych, ale niewątpliwie również bardzo przyjemnych, warto także wspomnieć, że amerykański portal „yahoo! sports” w 2015 r. umieścił go na liście 20 najwybitniejszych piłkarzy, którzy kiedykolwiek biegali po amerykańskich boiskach.
W 2002 r. pożegnał się z Soldier Field, ale na moment trafił jeszcze do New England Revolution. W Massachusetts nie rozegrał jednak choćby jednak spotkania, bo „Strażacy” oddali go tam, aby zejść z ograniczeń płacowych i dzięki temu móc wybrać zawodnika z draftu. Już po oficjalnym zawieszeniu butów na kołku, Chicago Fire w 2003 r. otworzyło swoją galerię sław o nazwie „Ring of Fire” (do tej pory znajduje się w nim ośmiu zasłużonych dla klubów piłkarzy, trenerów czy działaczy). Nikogo pewnie nie dziwi fakt, że jako pierwszego, ten zaszczyt spotkał właśnie Nowaka.