Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki
PATOekstraklasa – w Polsce nie tylko poziom sportowy to ogromny problem
Od lat psioczymy i narzekamy na nędzny poziom sportowy naszej Ekstraklasy, ale przecież nie tylko nasi kopacze są temu winni. Miniony tydzień pokazał, że większość klubów to praktycznie wydmuszki, które w cywilizowanych piłkarsko krajach z hukiem zleciałyby z najwyższej klasy rozgrywkowej za organizacyjny burdel i chaos.
Arka Gdynia właśnie została odłączona od finansowego respiratora ze strony miasta. Nie jest to decyzja ostateczna, prezydent Gdyni Wojciech Szczurek może jeszcze zmienić zdanie, gdy zobaczy dobrą wolę ze strony właścicieli. Ci jednak sprawy nie komentują, nie wiadomo jaki mają pomysł na poprawę sytuacji przy ul. Olimpijskiej, a tymczasem z klubu odchodzą kolejne osoby. Udało się co prawda zatrzymać dwóch najważniejszych piłkarzy żółto-niebieskich w rundzie jesiennej, a więc Michała Nalepę i Pavelsa Steinborsa, ale pytanie czy za przedłużeniem kontraktów nie stało jedynie to, aby latem sprzedać ich z niemałym zyskiem. Zdobywcy Pucharu Polski w 2017 r. i Superpucharu Polski w 2017 i 2018 r. na razie są w 100% wypłacalni, ale jak poinformował „Przegląd Sportowy”, już w lutym mogą stracić płynność finansową. Miasto Gdynia bowiem wspierało Arkę kwotą ok. 6 mln złotych brutto. Spadek byłby dla gdynian prawdziwą tragedią. Już raz przecież przekonali się boleśnie na własnej skórze, jak ciężko wydostać się z I-ligowych odmętów. Arka z Ekstraklasy ostatni raz została zdegradowana w sezonie 2010/2011, wróciła zaś do niej dopiero w kampanii 2018/2019.
Lechia Gdańsk rywala zza miedzy leje w Ekstraklasie od lat. Od sezonu 2008/2009 w derbach Trójmiasta gdańszczanie wygrywali 10 razy. Dla gdynian szczytem możliwości były trzy remisy. Ale patrząc na gospodarowanie środkami, włodarze Lechii mogliby się uczyć od działaczy Arki. W styczniu w Gdańsku szambo wylało i niemal codziennie na światło dzienne wychodzą nowe informacje o finansowych zaległościach. Brak regularnych wypłat, niewypłacone premie za zdobycie Pucharu i Superpucharu Polski oraz brązowy medal mistrzostw Polski. Gdy ktoś upomni się o zaległości, wraz z otrzymaniem przelewu otrzymuje i wilczy bilet o czym w styczniu przekonało się paru czołowych zawodników. Jednocześnie w tym samym czasie gdański klub, jak gdyby nigdy nic, startuje do walki o kolejnych piłkarzy. Ci jednak głupi nie są i wiedzą co na Energa Arena piszczy. A piszczy tam bieda, stąd też Alan Czerwiński zdecydował się przenieść do Lecha Poznań, a kuszony od pół roku Filip Starzyński, przedłużył umowę z Zagłębiem Lubin. Mimo fatalnej końcówki roku piłkarzy Piotra Stokowca, można było przypuszczać, że wiosną Lechiści rozpoczną szturm na ligowe podium. Patrząc jednak co w Gdańsku dzieje się zimą, absolutnie nie zdziwi nas widok Lechii w dolnej ósemce. Żaden samochód nie pojedzie, jak w baku pusto.
Beniaminek Raków Częstochowa dzielnie poczyna sobie w Ekstraklasie. Trochę trwało, zanim częstochowianie odnaleźli się w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale jeśli w skali szkolnej mielibyśmy oceniać ich postawę jesienią, postawilibyśmy solidną i zasłużoną trójkę. Dwie wygrane z Jagiellonią Białystok i Lechią Gdańsk najbardziej utkwiły nam w pamięci. Po 20 kolejkach podopieczni Marka Papszuna zajmują 11. miejsce w tabeli, do ósmej Wisły Płock tracąc ledwie dwa „oczka”, zaś nad pierwszą w strefie spadkowej Koroną Kielce mają siedem punktów przewagi. „Medaliki” są zatem w dobrej pozycji wyjściowej przed rundą wiosenną, ale mogłoby się tak zdarzyć, że Raków zapewniając sobie utrzymanie, w sezonie 2020/2021 i tak nie grałby już w Ekstraklasie. Wszystko przez telenowelę z nowym stadionem, który jest niezbędny, aby częstochowianie w dalszym ciągu zaliczali się do 16 najlepszych zespołów w Polsce.
Zbigniew Boniek już nie grozi sternikom Rakowa palcem. On grzecznie, ale i stanowczo informuje, że jeżeli sytuacja z obiektem przy ul. Limanowskiego się nie poprawi, czerwono-niebiescy z Ekstraklasy zostaną zdegradowani nawet do II ligi! W listopadzie wystosował w tej sprawie specjalny list do prezydenta Częstochowy, Krzysztofa Matyjaszczyka. W podobnym tonie wypowiadał się również w ostatnim wydaniu programu „Stan Futbolu”. Pod Jasną Górą niby zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, ale nie widać tego w czynach. Najpierw okazało się, że dwie oferty na budowę nowego stadionu zdecydowanie przekraczają finansowe możliwości miasta. Później uznano, że obiekt zostanie po prostu zmodernizowany. Wyniki przetargu znane będą jednak dopiero 10 lutego. Jak donosi „Gazeta Wyborcza Częstochowa”, wykonawca będzie miał 12 miesięcy na modernizację, ale wszelkie prace umożliwiające rozgrywanie spotkań mają być gotowe w przeciągu 5-8 miesięcy od momentu podpisania umowy, tak aby Raków mógł już gościć rywali od początku sezonu 2020/2021. W mieście świętej wieży rozpoczyna się zatem walka z czasem. Przychylność Matki Boskiej Częstochowskiej będzie niezbędna.
Boniek: Gwarantuje, że jak Raków nie będzie miał stadionu gotowego lub na wykończeniu w lipcu, to nie dostaną możliwości gry w Ekstraklasie.
— Weszło! (@WeszloCom) January 18, 2020
Stanowski: Nie będą mieli w lipcu stadionu na wykończeniu.
Boniek: Odsyłam do przepisów. Spadną do I ligi. #StanFutbolu
Wciąż niewesoło jest także w Wiśle Kraków. Co prawda przez ostatni rok, krakowianom udało się zmniejszyć zadłużenie o 14 mln złotych, o czym w listopadzie na specjalnej konferencji prasowej poinformował p.o. prezesa „Białej Gwiazdy”, Piotr Obidziński, prezentując dokładne zestawienia finansowe, ale wciąż przy ul. Reymonta sytuacja jest daleka od optymalnej. Do spłaty pozostało ok. 25 mln złotych, zatem kolejnym wyzwaniem na ten rok jest systematycznie zmniejszanie salda zadłużenia. Do tego w dalszym ciągu nie jest uregulowany szereg spornych kwestii między spółką Wisła Kraków S.A., a Towarzystwem Sportowym Wisła. Obie strony do porozumienia miały dojść do końca roku, ale do kompromisu wciąż daleko. Dalej nie ma konsensu w sprawie klubowej akademii, praw do znaków towarowych, uregulowania handlu pamiątkami, a także kwestii długu. W tle jest sportowy los 13-krotnych mistrzów Polski, którzy niemal całą jesień spędzili w strefie spadkowej. Co prawda dwoma zwycięstwami na koniec roku, Wiślacy nieco poprawili swoją sytuację w tabeli, ale wiosna A.D. 2020 dalej zapowiada się jako gra o życie. Nie brak bowiem głosów z samej góry (choćby Obidzińskiego), że spadek Wisły do I ligi będzie równoznaczny z końcem istnienia krakowskiego klubu. Zupełnie innego zdania jest jednak Jarosław Królewski, który w wywiadzie dla onet.pl przyznał, że przy ul. Reymonta także są przygotowani na wariant spadkowy. W Krakowie zrobią jednak tej wiosny wszystko, aby nie musieć sprawdzać, czy „Biała Gwiazda” świecić będzie także po spadku z Ekstraklasy.
Za wzór właściwej organizacji nie uchodzi także Legia Warszawa. Jak wynika z czerwcowego raportu Deloitte podsumowującego wydatki polskich klubów, 2018 r. stołeczni skończyli mając na minusie aż 40 mln złotych, w porównaniu z rokiem 2017. Powody takiego stanu rzeczy były dwa. Po pierwsze, horrendalne wydatki przeznaczane na wypłaty piłkarzy (stanowiące aż 90% budżetu, podczas gdy optymalny wskaźnik powinien wynosić ok. 60%). Drugi to brak sukcesów w europejskich pucharach. Za sam awans do fazy pucharowej Ligi Europy, „Wojskowi” otrzymaliby od UEFA 3 mln euro. Do tego dochodzą premie za poszczególne punkty, środki za prawa telewizyjne i przychody z dnia meczowego. Łącznie więc z tytułu gry jesienią w Europa League, Legia mogłaby zarobić 20 mln złotych. Tymczasem wicemistrzowie Polski już trzeci sezon z rzędu, z tych rozgrywek odpadli w eliminacjach. Dziura w budżecie będzie zatem i w raporcie za 2019 r.
Warszawianie zresztą w ostatnim czasie aż dwukrotnie byli objęci nadzorem finansowym. Przy ul. Łazienkowskiej nikt nie robił jednak tragedii z tego powodu. Ów nadzór wynikał z faktu, że Legia składając wniosek o przyznanie licencji na występy w kolejnym sezonie Ekstraklasy, za każdym razem zakładała, że jesienią będzie występować w fazie grupowej LE. Brakującą kwotę wynikającą z braku awansu musiał zatem dokładać właściciel Dariusz Mioduski. Mając to wszystko na uwadze, nie dziwi fakt, że Legia już zimą sprzedała Jarosława Niezgodę, a i pewnie poważnie rozważyłaby inne oferty dla swoich młodych i perspektywicznych zawodników. Dopóki aktualne wydatki nie będą szły w parze z sukcesami na arenie międzynarodowej, dziura budżetowa będzie w Legii nieodłącznym elementem krajobrazu.
I tak to właśnie nad Wisłą wygląda. Denerwujemy się obserwując poczynania naszych ligowców, mniejszą wagę przykładając do tego, że sami grają w niepoważnym otoczeniu. Oczekujmy zatem od działaczy tyle co od zawodników. Bo inaczej zawsze będziemy pośmiewiskiem piłkarskiej Europy.