Autor zdjęcia: Patryk Zajega
Stary niedźwiedź mocno śpi, a Lech bierze z niego przykład
Na pewno pamiętacie taką zabawę dla przedszkolaków „Stary niedźwiedź mocno śpi”, w której dzieci, śpiewając cichutko, na palcach chodzą wokół wybranego spośród nich niedźwiedzia. Można jednak potraktować ją także metaforycznie, a wtedy idealnie pasuje ona do zachowania Lecha na rynku transferowym.
Za chwilę minie trzeci tydzień stycznia, okienko pozostaje otwarte od dawna, a przy Bułgarskiej jest mniej więcej taki ruch, co w galerii Avenida w niehandlową niedzielę. Niby kogoś tam przedstawiciele Kolejorza obserwują, niby pojawiają się kolejne ploteczki, niby interesują się innymi ligowcami, ale konkretów nie ma z tego praktycznie wcale. Nie dziwota, że kibice coraz bardziej niecierpliwią się, wypisując na twitterze kultowe już pytanie – „Gdzie są, k***a, transfery?!”
Lepsze to niż słynny transparent o tym, iż mają dosyć, ale ile cierpliwości jeszcze w nich pozostało, tego nie wie nikt. Przedstawiciele klubu bardziej powinni martwić się, że z podobnego założenia od dawna zdaje się wychodzić Dariusz Żuraw, wszak wielokrotnie w rozmowach z mediami między wierszami przemycał swoje niezadowolenie ze stanu kadrowego. Swego czasu na pytanie o ocenę letnich nabytków odparł tylko „są jakie są, a do zimy innych nie będzie”. Później narzekał też na konieczność zastępowania liderów samymi młodzieżowcami, ponieważ głównie takich zawodników ma w odwodzie. I że ten brak doświadczenia odbija się potem na grze i wynikach zespołu.
Tu nawet nie za bardzo jest miejsce na luźną interpretację słów szkoleniowca. Przekaz brzmi wyraźnie – albo znacznie wzmocnimy drużynę, albo powinniśmy pogodzić się z popadnięciem w przeciętność. Jak powszechnie wiadomo tej drugiej opcji nie biorą pod uwagę ani fani, ani zarządcy Lecha. Jednocześnie też aktualnie nie da się powiedzieć, by ci drudzy czynili coś w przeciwnym kierunku. Zrobiło się z tego coś w rodzaju wegetacji.
Jedynym większym ruchem poczynionym w styczniu przez Kolejorza jest pozyskanie Alana Czerwińskiego, aczkolwiek pamiętajmy, iż opuści on Zagłębie Lubin dopiero latem. I o ile co do wątpliwości samego tego zawodnika nie należy zgłaszać żadnych wątpliwości, o tyle pod względem timingu już tak różowo nie jest. Jakkolwiek spojrzeć bowiem, poznaniacy najpilniej potrzebują prawego obrońcy właśnie teraz, kiedy praktycznie do końca sezonu nie zagra Robert Gumny. Zdrowie Tomasza Cywki również jest bardzo kruche, więc póki co po flance biega Lubomir Satka, nominalny obrońca. Radzi sobie całkiem nieźle – szczęście w nieszczęściu – aczkolwiek nie ma wątpliwości, iż mówimy o rozwiązaniu doraźnym. Latem pierwszy z wymienionych już wróci do zdrowia, więc wtedy z kolei na prawej obronie powstanie kłopot bogactwa. No chyba, że sternicy klubu wierzą w rychłe sprzedanie Gumnego tuż po kontuzji? Z żadnej strony nie byłoby to racjonalnie ani sportowo, ani finansowo.
Co poza tym? Gdzieś pomiędzy beletrystykę a dział fantasy możemy wrzucić kilka nazwisk:
- Dusan Jovanović z Crvenej Zvezdy, środkowy pomocnik, któremu zdarzało pokopać futbolówkę nawet w Lidze Mistrzów. Wyceniany na 2,5 miliona euro;
- Jan Sykora ze Slavii Praga, skrzydłowy. Rzekomo wart połowę tego co kolega z podpunktu wyżej, ale i tak Czechów nie zadowoliła rzekoma propozycja ze stolicy Wielkopolski;
- Dani Ramirez, przedstawiać nie musimy, w świecie plotek transferowych uchodzący już niemal za klasyk. Tomasz Salski, prezes ŁKS-u twardo ostaje przy swoim – żadnej oferty za Hiszpana nie było;
- Temat Niki Kaczarawy też już zdążył upaść
Kacharava zostaje na Cyprze. https://t.co/2VDsck6HnZ
— Dominik Grygiel (@DominikGrygiel) January 20, 2020
Każdy kolejny temat zdaje się zwyczajnie nie być kontynuowany przez Kolejorza. Aż się człowiekowi przypominają dawne czasy, kiedy na szkolnej dyskotece chciał zatańczyć z ładną koleżanką, ale kompletnie nie wiedział jak ma do niej zagadać.
Może ktoś myśli sobie teraz, że nie ma co panikować, ponieważ transferów nie ma co załatwiać na hurra. W porządku, trudno odmówić racji w tej kwestii, ale też nie oszukujmy się, że w w dobie trwającego zimowego marazmu Lecha jego kibice nie mają prawa czuć się zaniepokojeni. Po pierwsze ze względu na kiepską jakość letnich transferów, wśród których wyraźnie na plus da się ocenić tylko wcześniej wspomnianego Satkę. Muhar, Dejewski czy van der Hart są raczej przeciętni, z kolei Crnomarković ma w sobie coś z kalectwa Vujadinovicia. Z wypożyczonych zaś Tomczyk wciąż pozostaje głębokim rezerwowym, Mleczko nie podnosi się z ławki, Moderowi co prawda się zdarza, ale jeszcze wiele nauki przed nim. Tylko Puchacz naprawdę daje sobie radę i to na kilku pozycjach.
Tak samo teraz wzmocnieniami mają być młodzi zawodnicy, których wycofano z wypożyczeń – Skóraś (do niedawna Raków) oraz w nieco mniejszym stopniu Sobol (do niedawna Odra Opole). I to jest drugi powód do zmartwień wśród fanów. Fajnie, iż przy Bułgarskiej chcą tak ochoczo stawiać na młodzież – na obecnym zgrupowaniu z 26 zawodników połowa to młodzieżowcy – ale skoro tak, wielkie sukcesy nawet w skali Ekstraklasy można dla tej ekipy wykluczyć, przynajmniej w najbliższym czasie.
Nie ma też co ukrywać, że takie ruchy dotyczące wychowanków oraz ogólna opieszałość na rynku transferowym wynikają z kiepskiej sytuacji finansowej Kolejorza. – Jesteśmy w jednym z najtrudniejszych sezonów w ostatnich latach – mówił Tomasz Kacprzyki, dyrektor finansowy klubu. – Nie udało się nam sprzedać żadnego młodego gracza przez ostatnie 2,5 roku, dlatego teraz nie stać nas na gotowych piłkarzy w ramach transferów. Postawiliśmy na zawodników na dorobku, sprowadzanych z mniejszych drużyn – opowiadał z kolei Tomasz Rząsa podczas listopadowej debaty. Te argumenty są zasadne, lecz tylko do momentu, w którym zwrócimy uwagę na to, kto do takiej sytuacji doprowadził. Wina ewidentnie leży po stronie właścicieli oraz działaczy Lecha, więc tak naprawdę powołując się na nie wrzucają kamyczki do własnych ogródków. Pytanie, czy są tego świadomi?
Po trzecie, ostatnie i najważniejsze, niebawem drużynę czeka kolejna porządna przebudowa i potencjalnych następców na horyzoncie nie widać, a zatem mamy do czynienia ze strachem przed późniejszym doraźnym łataniem składu. Jevtić już zapowiedział, że latem odejdzie i podobnie zapewne postąpi Gytkjaer. Nie wiadomo też co z umową dla Kostewycza, z kolei jeszcze zimą może odejść Jóźwiak, a rozstania nastąpią pewnie także z paroma mniej ważnymi postaciami typu Makuszewski, który nawet nie poleciał z zespołem na zimowe zgrupowanie.
Nie wygląda to wszystko za dobrze. Jeśli potencjalni kontrahenci rozeznają się w kadrowych zawiłościach Kolejorza, znajdzie się on w jeszcze gorszych pozycjach negocjacyjnych, które i tak od dłuższego czasu nie zdecydowanie nie są największymi atutami jego przedstawicieli. Jak tak dalej pójdzie sam Tomasz Rząsa będzie musiał ponownie przywdziać piłkarski trykot i zdjąć korki z kołka, bo inaczej w Lechu niedługo nie będzie komu grać. No chyba, że w przyszłym sezonie zamierza on wystartować tylko w Centralnej Lidze Juniorów...