Autor zdjęcia: legia.com
Zima to nie pora na napastnika – jak faworyci do mistrzostwa Polski kupowali atakujących w przerwie rozgrywek?
Po długich poszukiwaniach Legia Warszawa znalazła w końcu następcę Jarosława Niezgody. Przed Tomasem Pekhartem przy ul. Łazienkowskiej jednak trudne zadanie. I nie chodzi tu tylko o godne zastąpienie lidera klasyfikacji strzelców PKO BP Ekstraklasy.
Historia jest dla byłego reprezentanta Czech wyjątkowo niekorzystna. W ostatnim czasie „Wojskowi” nie mieli bowiem nosa do zimowych transferów napastników.
Wielkie nazwiska, jeszcze większe rozczarowania
W zasadzie ostatnimi udanymi transakcjami 13-krotnych mistrzów Polski w przerwie między rozgrywkami były transfery Orlando Sa w 2014 r. i Jarosława Niezgody w 2015 r. Portugalczyk jednak regularnie do siatki zaczął trafiać dopiero od sezonu 2014/2015 (13 goli). Z kolei Niezgoda potrzebował rocznego wypożyczenia do Ruchu Chorzów, by okrzepnąć w Ekstraklasie. Dopiero po powrocie ze Śląska w Legii zaczął być skuteczny, ale tylko wtedy gdy był zdrowy (28 goli w ciągu 2,5 roku). Gdy do siatki trafiał któryś z pozostałych napastników sprowadzonych zimą, w Warszawie ogłaszano wielkie święto.
Symbolem nieporadności legijnych władz była zima 2017. Piłkarze Jacka Magiery szykowali się do rywalizacji w 1/16 finału Ligi Europy z Ajaksem Amsterdam oraz do walki o obronę mistrzostwa Polski. Za pięć dwunasta zespół opuścili wówczas Nemanja Nikolić i Aleksandar Prijović. Węgiersko-serbski duet strzelił w sumie 79 goli w ciągu 1,5 roku, dając Legii dublet na stulecie klubu, a także wprowadził ją do Ligi Mistrzów, po 19 latach przerwy. W 2017 r. zastąpić miał ich tandem Daniel Chima-Chukwu-Tomas Necid.
Nigeryjczyk do Warszawy przybywał po całkiem przyzwoitym roku spędzonym w Chinach (11 goli w 22 meczach w barwach Shanghai Shexin). Miał co prawda również i treningowe zaległości, ale wydawało się, że jeśli sumiennie przepracuje obóz przygotowawczy, będzie gotowy już od pierwszego wiosennego meczu. Tymczasem zawodnik nie tylko nie zniwelował treningowych deficytów, ale i dołożył kolejne, bo ze względu na… używanie zbyt małego obuwia, szybko doznał kontuzji na obozie w Turcji. Poza boiskiem dał się również poznać jako osoba życiowo mało ogarnięta, kiedy jadąc na trening, zamiast na obiekt Legii, dotarł na Stadion Narodowy. GPS nie potrafił go również zaprowadzić w pole karne rywali w dwóch meczach Ekstraklasy i jednym Ligi Europy. Przyzwoicie za to spisywał się w rezerwach (trzy gole w trzech meczach). - To profesjonalista. Nie powiem złego słowa na Chukwu. Nie obrażał się, nie płakał, ani nie jęczał, że ma grać w rezerwach, a okazał się ich wzmocnieniem. Strzelił trzy gole w trzech meczach. Chciałbym, aby młodzi zawodnicy, których mam w zespole, mieli takie podejście - chwalił go na łamach „Przeglądu Sportowego”, trener Legii II Krzysztof Dębek.
Nie wiadomo na ile zadziałała sugestia Dębka, ale w sezonie 2017/2018 Chukwu dostał kolejne szanse (dwa mecze w lidze i cztery w Pucharze Polski). Znów jednak nie potrafił wpisać się na listę strzelców, więc już od początku 2018 r. ponownie był graczem Molde FK (występował tam w latach 2010-2014).
Na podobnym, mizernym poziomie co Chukwu prezentował się również Necid. A przecież nadzieję związane z nim były ogromne. Nie każdy w końcu ponad 40 razy reprezentował barwy reprezentacji Czech i grał w Lidze Mistrzów (w barwach Slavii Praga i CSKA Moskwa). Co prawda już słaba w jego wykonaniu runda jesienna w Bursasporze mogła dawać do myślenia (sześć występów, bez goli), z drugiej strony w sezonie 2015/2016 w lidze tureckiej do bramki rywali trafiał 11-krotnie. Przy ul. Łazienkowskiej udowodnił jednak, że to nie był żaden wypadek przy pracy. Wiosną na listę strzelców wpisał się tylko raz w sześciu występach. Absencję na przełomie marca i kwietnia tłumaczy kontuzja kostki. W pozostałych miesiącach nie podnosił się z ławki rezerwowych. Latem wrócił do Turcji, skąd do Legii był tylko wypożyczony.
Legii ostatecznie udało się obronić prymat, chociaż przez rundę zmuszona została do gry bez klasycznego napastnika. Lukę na desancie wypełniali na przemian Michał Kucharczyk (3 mecze - 1 gol) i Miroslav Radović (9 meczów - 2 gole).
W tym samym czasie do Warszawy trafił również młody Vamara Sanogo, który nieźle poczynał sobie jesienią 2016 na zapleczu Ekstraklasy w Zagłębiu Sosnowiec (pięć goli w 15 meczach). Zaraz po przeprowadzce do stolicy doznał jednak kontuzji i na debiut musiał poczekać aż do lipca, kiedy Legia mierzyła się w Superpucharze Polski z Arką Gdynia. Zdążył jeszcze wystąpić także w dwóch meczach III-ligowych rezerw „Wojskowych” i wrócił do Sosnowca na dwuletnie wypożyczenie. Na ul. Łazienkowskiej ponownie pojawił się latem, ale zagrał tylko w pierwszym meczu I rundy eliminacji LE z Europa FC, w którym zerwał więzadła krzyżowe. Na razie więc to kolejny z nietrafionych transferów zimowych, niemniej Francuz będzie miał jeszcze możliwość rehabilitacji.
Zimą 2018 Legię wzmocnił sam Eduardo. Nie mamy wątpliwości, że to największy transfer w historii Ekstraklasy. 62-krotny reprezentant Chorwacji, były gracz Arsenalu i Szachtaru Donieck był już co prawda po drugiej stronie piłkarskiej rzeki, ostatnią bramkę w karierze zdobył przecież w listopadzie 2016. Niemniej, liczono, że w niezbyt mocnej lidze polskiej, i tak będzie zaliczał się do czołowych postaci. - Znam Eduardo od 15. roku życia i nie mam wątpliwości, że gdyby kontuzja w Arsenalu nie zahamowała jego kariery, to dzięki wielkiemu talentowi i brazylijskiej pasji, w połączeniu z europejską mentalnością, zostałby jednym z najlepszych napastników świata. To wciąż piłkarz o olbrzymich umiejętnościach. Wierzę, że jego doświadczenie oraz głód bramek będą ogromnym atutem dla Legii, a jako światowej klasy zawodnik stanie się wzorem dla młodych piłkarzy w pierwszej drużynie i akademii - nie posiadał się z radości ówczesny opiekun Legionistów, Romeo Jozak.
Początek miał nawet obiecujący - w dwóch pierwszych meczach wiosny z Zagłębiem Lubin i Śląskiem Wrocław zaliczył po asyście. I to cały jego dorobek w rundzie rewanżowej. A przecież, najpierw Jozak, a później Dean Klafurić korzystali z usług urodzonego w Brazylii napastnika nader często (10 gier na 16 możliwych). Nic dziwnego więc, że w sezonie 2018/2019 Eduardo zaliczył tylko dwa symboliczne występy (13 minut z F91 Dudelange w LE i 14 minut z Zagłębiem Sosnowiec w Ekstraklasie). Tym bardziej, że w Warszawie byli już wówczas Carlitos i Jose Kante. Ostatni raz na nadwiślańskich murawach Chorwat był widziany 19 sierpnia.
Toksyczny Duńczyk i zagubiony Rosjanin
Nie róbmy jednak z działaczy Legii niemot, którym świecą się oczy, gdy tylko zobaczą markowy towar będący przeceniony o ponad połowę. W Lechu Poznań przecież też zimą dokonywano kontrowersyjnych i dyskusyjnych zakupów napastników. Pierwszy z brzegu przykład to oczywiście Nickie Bille Nielsen. W ojczyźnie uchodził kiedyś za wielki talent, ale brawura i jazda bez trzymanki charakteryzowały go nie tylko na boisku. W stolicy Wielkopolski uznano jednak, że w „Kolejorzu” znajdą receptę na okiełznanie jego niepokornego charakteru. Duńczyk dostał w styczniu 2016 2,5-letni kontrakt i zadanie pomocy z wyjścia z dołka, w jakim Lech był jesienią (na koniec roku mistrzowie Polski byli co prawda na 6. miejscu, ale wcześniej przez dłuższy znajdowali się w strefie spadkowej). Już na wstępie swojej przygody z poznańskim klubem, Bille Nielsen bez ogródek wypalił w rozmowie z Lech TV: - Rano wstaję, robię kawę i przypominam sobie jak bardzo nienawidzę Legii. To był pierwszy raz, kiedy zaplusował u kibiców. I zarazem ostatni.
Wiosną piłkarze Jana Urbana nie byli w stanie włączyć się do walki o podium. Nielsen w tym czasie strzelił tylko trzy gole, ale biorąc pod uwagę, że przez miesiąc zmagał się z kontuzją uda, można było te pierwsze pół roku potraktować ulgowo.
W kolejnych dwóch sezonach Lech był już na poważnie zaangażowany walkę o mistrzostwo Polski (ostatecznie dwa razy kończył rozgrywki na najniższym stopniu podium), ale z Nielsena pożytku było niewiele. Niemal cały sezon 2016/2017 stracił z powodu kontuzji pachwiny (wystąpił tylko w ośmiu meczach). Z kolei w kampanii 2017/2018 przy ul. Bułgarskiej grał tylko jesienią (14 spotkań i 1 gol), po czym przeniósł się do Grecji. W międzyczasie pił, imprezował, odżywiał się niewłaściwie. Jego odejście niespecjalnie zasmuciło fanów „Kolejorza”. „Nareszcie”, „Do widzenia księciu”, „Info dnia, Bóg z Tobą chłopie” - pisali pod oficjalną informacją o jego odejściu na portalu kkslech.pl.
Nadzieje jakie wiązano z Nielsenem można jednak jeszcze zrozumieć. W końcu Duńczyk w przeszłości występował (inna sprawa, że bez powodzenia) w LaLiga2, Ligue 1 czy Serie A. Czym się jednak kierowano, zimą 2018 sprowadzając Ołeksija Choblenkę czy Elvira Koljicia? Pierwszy co prawda występował w ukraińskiej młodzieżówce, ale przed wypożyczeniem do Lecha ani razu nie przekroczył bariery 10 goli. Dla niebiesko-białych wiosną trafił dwukrotnie, po czym „Kolejorz” nie zdecydował się na transfer definitywny. To i tak pozytywny bilans, bo taki Koljic, do siatki rywala nie trafił ani razu. Przez niemal całą rundę rewanżową sezonu 2017/2018 Bośniak był jednak niedysponowany, bo w marcu zerwał więzadło zewnętrzne w kolanie. Koszulkę Lecha w tym czasie zakładał pięciokrotnie.
Rok później zimą, do Wielkopolski zawitał Timur Zhamaletdinov. To wypożyczenie było ogromnym zaskoczeniem, bo jeszcze jesienią, 21-latek wraz z CSKA Moskwa grał w Lidze Mistrzów (łącznie w tych elitarnych rozgrywkach wystąpił siedem razy). Przed laty, Rosjanin znalazł się również na prestiżowej liście najbardziej perspektywicznych piłkarzy urodzonych w 1997 r. według dziennika „The Guardian”. - Jestem zadowolony, że trafiłem do Lecha, bo tworzy się tutaj duży projekt. Chcę pokazać wszystkie swoje umiejętności i sprawić, że kibice tego klubu będą szczęśliwi. Wiem, że Kolejorz to bardzo utytułowany zespół, który walczy o mistrzostwo swojego kraju każdego roku. Przychodzę do Poznania po to, by mu w tym pomóc – zapowiadał. Lech jednak w ubiegłym sezonie w ogóle nie załapał się do europejskich pucharów, a młody Rosjanin, grając po raz pierwszy poza swoją ojczyzną, kompletnie nie mógł się na polskich boiskach odnaleźć. Jego bilans w debiutanckiej rundzie w Ekstraklasie to siedem meczów i jeden gol. Mimo tak fatalnego dorobku, dostał od władz poznańskiego klubu drugą szansę.
- W poprzedniej rundzie borykał się z kontuzjami, co nie pozwoliło mu rozwinąć skrzydeł. Liczymy na to, że teraz będzie ważnym elementem składu na nowy sezon - wyjaśnił dyrektor sportowy Lecha, Tomasz Rząsa. Bieżące rozgrywki nie zmieniły jednak sytuacji Timura w zespole. Dalej odstawał piłkarsko od kolegów, w sumie rozgrywając tylko dwa mecze (z Piastem Gliwice i Arką Gdynia). Zimą 2020 trzeciej szansy już nie dostał. Sam zresztą też bardzo chciał zmienić otoczenie.
Co z tym Sheridanem?
W Jagiellonii Białystok z zimowych transferów napastników kompletnie nie sprawdził się (choć też nie ze swojej winy) Stefan Scepović. Serb na Podlasie trafił w ubiegłym roku i miał zastąpić sprzedanego do PAOK FC, Karola Świderskiego. Zdążył jednak wystąpić jedynie w sześciu meczach rundy wiosennej poprzedniego sezonu, po czym zerwał więzadła krzyżowe. Trudno też jednoznacznie ocenić przygodę z żółto-czerwonymi, Irlandczyka Cilliana Sheridana. Niby zanotował dla „Dumy Podlasia” 20 trafień, ale w sumie na ten bilans pracował dwa lata. Najlepsza w jego wykonaniu była runda wiosenna sezonu 2016/2017, kiedy to w 14 meczach 8 razy wpisywał się na listę strzelców. W kolejnych rozgrywkach zanotował sześć trafień, ale rozegrał już pełen sezon. Z kolei w rundzie jesiennej kampanii 2018/2019, która była jego ostatnią spędzoną w Polsce, już tylko trzy razy wpisywał się na listę strzelców. A przecież w tamtym czasie było najlepiej opłacanym graczem wicemistrzów Polski.
Zupełnie inne doświadczenia w omawianym przez nas temacie ma Lechia Gdańsk. Biało-zieloni od 2014 r. pieniądze wydawali na prawo i lewo, chyba nawet sami nie wiedząc kogo w zasadzie kupują. Zimą 2016 trafili jednak z napastnikami w „dziesiątkę”. To właśnie wówczas ściągnęli nad morze braci Paixao, którzy w sumie dali gdańskiemu zespołowi 89 goli! (Marco 34, a Flavio 55). Z zimowego zaciągu nie sprawdził się tylko Zaur Sadajew. Czeczen, którego ponoć bali się nawet jego klubowi koledzy, zdążył rozegrać 18 spotkań i zdobyć 3 bramki. W sierpniu 2014 opuścił Gdańsk i przeniósł się do Poznania.
Bilans napastników sprowadzonych zimą przez czołowe polskie kluby od 2014 r.
Legia Warszawa
Orlando Sa - 42 mecze - 15 goli
Jarosław Niezgoda - 60 meczów-29 goli
Daniel Chima Chukwu - 9 meczów
Tomas Necid - 8 meczów - 1 gol
Vamara Sanogo - 2 mecze
Eduardo - 14 mecze
Lech Poznań
Nickie Bille Nielsen - 43 mecze - 8 goli
Ołeksij Chobłenko - 11 meczów - 2 gole
Elvir Koljic - 5 meczów
Timur Zhamaletdinov – 9 meczów – 1 gol
Jagiellonia Białystok
Stefan Scepović – 6 meczów
Cillian Sheridan – 62 mecze – 20 goli
Lechia Gdańsk
Zaur Sadajew – 18 meczów – 3 gole
Flavio Paixao – 153 mecze – 55 goli
Marko Paixao – 68 meczów – 34 gole