Autor zdjęcia: Youtube
Rozdarty między Izraelem a USA. Saga Kenny’ego Saiefa, nowego zawodnika Lechii Gdańsk
Nikt się nie spodziewał, że pewna przepowiednia okaże się tak wiążąca. I bynajmniej nie dla państwa Saief, a dla ich jeszcze nienarodzonego dziecka. Być może dlatego „coś” zawsze pchało go w kierunku Ameryki – reprezentacji i kraju samego w sobie… chociaż przez bardzo długi czas nawet nie wiedział o istnieniu Cincinnati.
Kawa prawdę ci powie
Tak naprawdę Kenny mógłby się nigdy nie urodzić. Mogłoby nie być tej całej sagi, wewnętrznego konfliktu, trudnych decyzji. I ktoś by mógł powiedzieć, że przecież taki jest los, a „gdybanie” trzeba włożyć między bajki. Ale w tym jednym określonym przypadku, Kenny Saief mógł naprawdę nigdy nie istnieć.
Państwo Saief długo starali się o dziecko i tracili już wszelką nadzieję. Nic więc dziwnego, że chwytali się wszystkiego, by tylko odmienić swój los. W końcu trafili do duchowego przewodnika, który odprawił rytuał wróżenia z kawy. – Kształt, który powstał na dnie filiżanki, symbolizował konieczność opuszczenia kraju – czytamy na portalu „U.S. Soccer”. Nie potrzebowali mocniejszego impulsu, by rozpocząć nowe życie w Panama City, w stanie Floryda.
A co z przepowiednią? Po trzech latach na świat przyszedł chłopiec, którego sobie wymarzyli.
Amerykański sen nie potrwał zbyt długo. – Kenny musiał porzucić swoje dotychczasowe życie po zaledwie trzech latach, kiedy jego rodzice zdecydowali się wrócić do Izraela – relacjonuje redaktor tego samego portalu. Odszedł jeden z dziadków chłopca, a oni nie byli w stanie zostawić rodziny w żałobie. I choć początkowo nikt nie przewidywał powrotu na stałe, to w krótkim czasie odszedł jego drugi dziadek.
Zostali na dłużej. Nie mogli porzucić bliskich w podwójnie trudnej sytuacji. Druzowie tak nie robią, są lojalni i biorą czynny udział w życiu społecznym swojej wspólnoty. A przecież ojciec piłkarza był głęboko wierzący. Zresztą, gdyby nie był, nie powierzałby przyszłości swojej i najbliższych duchowemu przewodnikowi.
Wówczas nikt się nie zastanawiał co z przepowiednią. No bo przecież wyjazd był potrzebny tylko po to, żeby spłodzić syna – nikt nie mówił o tym, że muszą go tam wychować. Nie spodziewali się, że proroctwo przejdzie na małego chłopca i na zawsze zmieni jego życie.
Amerykańska saga
Bo Kenny zawsze czuł, że coś go ciągnie do kraju, w którym się urodził. Nawet pomimo tego, że praktycznie całe dzieciństwo spędził w Izraelu. No bo nie oszukujmy się – wspomnienia z pierwszych trzech lat życia są raczej mgliste. A jednak u niego było inaczej.
Przez lata grał w izraelskiej młodzieżówce i nawet dostał szansę w dwóch towarzyskich meczach seniorskiej kadry. Ale nie zamknął sobie tej drugiej drogi. – Trenerzy zawiedli. Nie dali mu poważnej okazji, żeby pokazał swoje możliwości, więc kiedy pojawiło się zainteresowanie ze strony USA, nie wahał się – podsumował temat Uri Levy z portalu „The New Arab”. Ale to wcale nie było takie proste. Zanim udało mu się dopełnić wszelkich formalności, mówili o nim wszyscy. – Media obciążyły go potężną presją, kibice błagali go, żeby z nimi został – kontynuował dziennikarz. Sprawa została rozdmuchana do takiego stopnia, że niektórzy zastanawiali się, czy Kenny był lojalny wobec nie tylko kraju, ale także swojej religii.
Nie do końca wiadomo, czy był lojalny wobec siebie. Jeszcze w lutym 2015 roku, kiedy jego ojciec był bliski śmierci, piłkarz ogłosił na łamach izraelskiego portalu „One”, że kiedy pojawiło się zainteresowanie ze strony USA, tata nalegał, żeby czekał cierpliwie aż dostanie powołanie z Izraela. – Powiedział, że to jest moje miejsce, więc mu zaufałem. I nie żałuję – zaakcentował dość dobitnie, ale szybko okazało się, że jednak pożałował. Albo po prostu znudziło mu się czekanie, jak sugerowały amerykańskie media. Później tylko wyjaśnił, że szanuje plany, jakie miał dla niego ojciec, ale być może będzie w stanie je zrealizować w innych barwach.
Wyświetl ten post na Instagramie.#Debut#usmnt🇺🇸#isiphotos#proud @ussoccer
Rozmowy z reprezentacją Stanów Zjednoczonych rozpoczęły się wczesną wiosną 2017 roku, a cały proces nie trwał zbyt długo, bo już w lipcu Kenny wystąpił w nowych barwach. No, nie tak do końca oficjalnie, bo w meczu towarzyskim z Ghaną, ale i tak było to dla niego przełomowe wydarzenie. – Nie oszukujmy się, to znacznie lepsza ekipa niż Izrael. Dostaje się na praktycznie wszystkie Mistrzostwa Świata, a przecież marzeniem każdego piłkarza jest gra na takiej imprezie – powiedział jeszcze przed debiutem, a jego słowa bardzo szybko zostały zacytowane przez większość mediów związanych z zarówno jedną, jak i drugą reprezentacją. Zaraz za cytatem podążyło selfie, które Kenny zrobił sobie zaraz po tym, jak przymierzył nowy trykot. – Od razu zadzwoniłem do mamy, a ona poprosiła mnie, żebym zrobił zdjęcie i jej wysłał. Moja rodzina jest niesamowicie dumna. Stoją murem za moją decyzją, więc to także szczególny moment dla nich – piłkarz nie miał powodu, żeby kryć emocje. Czekał na ten moment praktycznie całe swoje dotychczasowe życie.
Chociaż zawodnik nie spotkał się z jakąś straszną krytyką za swoją decyzję, to izraelskie media były rozgoryczone, a w samej federacji nie do końca wiedzieli, co zrobić i czy w ogóle powinni reagować. Kiedy już było jasne, że Kenny rozpoczął rozmowy z amerykańską stroną, zaczęto się zastanawiać, czy nie powołać go na najbliższy mecz z Hiszpanią (marzec 2017 roku) i wpuścić go na kilka minut, żeby już go „zaklepać”. Tym samym zamknęliby mu drogę do USA. – Weźcie go, dajcie mu kilka minut i będzie po temacie – pisał Oren Josipovich z „Walla Sports”. Przewidywał, że jeżeli teraz tego nie zrobią, a za dwa lub trzy lata będzie gwiazdą w reprezentacji Stanów Zjednoczonych, to będzie najgłupsza rzecz, jaką zrobił Izrael. – A już zrobił mnóstwo głupich rzeczy – podsumował dziennikarz.
On jest „nasz”, a nie „wasz”
Nie był to jedyny moment, kiedy Izrael dopominał się o swoje. Drugi temat rozgorzał niemal równocześnie, kiedy pojawiły się pierwsze głosy o tym, że Kenny jest rozdarty między dwoma krajami. Tym razem chodziło jednak nie o reprezentację, a o… przeprowadzkę do Belgii. Po spadku drużyny Ramat ha-Szaron, Saief stał się łakomym kąskiem dla sporego grona klubów.
Problem w tym, że jednocześnie rozgorzał konflikt między wyżej wspomnianą ekipą, a Beitarem Tubruk, czyli akademią, w której Kenny stawiał pierwsze piłkarskie kroki. – Rozwiązywanie sprawy na drodze sądowej zajęło znacznie dłużej niż przewidywano, ale ostatecznie Gent musiał zapłacić 210 tys. euro Beitarowi Tubruk za pozyskanie zawodnika – relacjonowano na łamach portalu „American Soccer Now”. Sam zainteresowany również nie krył frustracji, bowiem przez to zamieszanie transfer przesuwał się w czasie. – Eric Izikovich zrobił wszystko, żeby pokrzyżować mi plany i nigdy mu tego nie wybaczę – podkreślił w mocnych słowach piłkarz w obszernym wywiadzie, którego udzielił portalowi „Makorrishon”. Dodał, że już wtedy jego tata był bardzo chory, było wiadomo, że zostało mu kilka miesięcy życia. – To, co zrobił, pogorszyło jego stan. Nawet kiedy leżał w szpitalu, Eric nie dawał mi spokoju i nalegał, żebym go zostawił i stawił się w sądzie – wyjaśnił pełen rozgoryczenia.
Kiedy Farag Saief umarł, Kenny był już graczem Gentu. Nie mógł wyjść spod wrażenia, kiedy zobaczył w telewizji, że wszyscy na trybunach stali bezruchu, żeby uczcić minutą ciszy pamięć jego ojca. – Klaskali i wykrzykiwali moje imię i mojego taty, a to wszystko w czasie meczu na poziomie najwyższej klasy rozgrywkowej w Belgii – wspominał w rozmowie z portalem „American Soccer Now”. Zawodnik był bardzo blisko związany z ojcem, którego uznawał za wielką część swojego sukcesu. Opowiadał, że był z nim od początku, wszędzie i zawsze. – Kiedy przygotowuję się do meczu, zakładam korki, zawsze jego twarz staje mi przed oczami. Prosił, żebym przed każdym meczem brał głęboki oddech. Dlatego dedykuję mu bramki patrząc w niebo – przywoływał trudne wspomnienia.
Wyświetl ten post na Instagramie.@kaagent thanks for everybody for this special moment and for the great win!
Podróż w „nieznane”
Decyzje, które podejmował Kenny, nie zawsze były trafione. Dlatego, gdy nie wiodło mu się w Belgii, a pojawiło się zainteresowanie ze strony amerykańskiego klubu, nie wahał się. Tak samo, jak długo się nie zastanawiał, gdy rozmowy z federacją Stanów Zjednoczonych stały się poważne. Przecież chodziło o marzenia, które od tak dawna kłębiły się w jego głowie.
- Tak szczerze mówiąc, to nawet nie wiedziałem, że jest coś takiego jak Cincinnati! – wybuchnął śmiechem w rozmowie, która ukazała się na łamach portalu „MLSsoccer.com”. Szybko jednak dodał, że wszyscy są bardzo mili, a w mieście czuje się bardzo dobrze. O tym, że Cincinnati naprawdę istnieje, poinformował go Luke Sassano, dyrektor techniczny klubu. – Przyleciał do mnie, pogadaliśmy i jakiś głos w środku podpowiedział mi, że właśnie tam powinienem się udać. Kiedy Luke ze mną rozmawiał, po prostu czułem się dobrze, zaufałem mu – wyjawił w tym samym wywiadzie.
Rzeczywistość nie była jednak aż tak kolorowa. Kenny zagrał pierwszy mecz w marcu 2019 roku, a już w maju mówiło się o tym, że jest sfrustrowany sytuacją, w jakiej się znalazł. – W ostatnim tygodniu ciągle trenowałem, podczas gdy niektórzy tak do tego nie podchodzili. To nie jest w porządku – zacytował go Wesley Davidson z portalu „Flo FC”. Zawodnik miał na myśli, że inni gracze nie ćwiczyli tak ciężko i tak długo jak on, a mimo wszystko to właśnie on nie dostawał szans od trenera Yoanna Dameta.
Dziennikarz starał się znaleźć odpowiedź na pytanie, co poszło nie tak akurat w tym momencie kariery Saiefa. – Trudno znaleźć konkretną przyczynę, ale na pewno wpływ miały zmiany trenerów, kontuzje gracza i modyfikacje formacji – podsumował temat, zwracając uwagę, że po prostu w tym przypadku wszystkie te czynniki dość mocno odbiły się na samym piłkarzu.
Nic więc dziwnego, że po tym całym zamieszaniu, Kenny Saief jedyne czego potrzebuje, to solidnie się odbudować. Kto wie, jakby potoczyła się jego kariera, gdyby jeszcze przed narodzinami nie został umieszczony na granicy dwóch tak skrajnych krajów.