Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki
Angulo przestał grać w tysiąca i wreszcie zdjął klątwę. Górnik 2:0 Arka
Dotychczas wyglądało to tak, jakby Pavels Steinbors rzucił na Igora Angulo klątwę. Bask z Arką grał sześć razy, lecz nigdy nie udało mu się trafić do jej siatki. A przecież jak dotąd strzelił aż 56 goli w Ekstraklasie! Dopiero dziś, za siódmym, razem udało mu się zdjąć z siebie urok.
– To przypadek, nie chodzi o ich styl gry. W poprzednich starciach miałem okazje, lecz zabrakło mi szczęścia – tłumaczył się napastnik na łamach Przeglądu Sportowego. Ostatecznie pokonał dziś Łotysza, aczkolwiek długo wydawało się, iż usprawiedliwienia będzie musiał szukać także po dopiero co zakończonym spotkaniu. Co się chłop namarnował sytuacji, to jego.
W zasadzie już w pierwszych 20 minutach powinien był załatwić zabrzanom dwubramkowe prowadzenie. Trudno bowiem o lepszą okazję do zdobycia bramki jak rzut karny, prawda? Wywalczył go dla niego Wolsztyński na gapiostwie Maghomy tracącego piłkę we własnym polu karnym. Igor podszedł do stałego fragmentu, jego oponent nawet nie drgnął i… Słupek!
W tym miejscu warto też zapytać, czy aby Górnikowi nie należała się jeszcze jedna jedenastka już w późniejszej fazie meczu…
To, ze Górnik nie dostał wcześniej karnego, to jest dla mnie zart. Zbozien może i przypadkowo, ale zrobił nienaturalny ruch łokciem. Za takie coś powinien być karny. Słabe zawody sędziego Marciniaka. #GÓRARK
— Patryk Projs (@MrPatrykP) February 14, 2020
Jeszcze wcześniej natomiast po dośrodkowaniu uderzył głową w poprzeczkę. Oczami wyobraźni widzieliśmy Marcina Brosza mówiącego mu w szatni: „Chłopie, to jest Ekstraklasa, w tysiąca pograj na podwórku!” A to nie koniec sytuacji, które Hiszpan dziś schrzanił – warto wspomnieć jeszcze przegrane sam na sam po podaniu Matrasa, minięcie się z futbolówką na wślizgu o parę centymetrów czy kiks po jednym z podań Jimeneza.
No ale ostatecznie wszystko to zostanie mu wybaczone, ponieważ w 83. minucie pozamykał krytyczne gęby. De facto chyba w najtrudniejszej sytuacji jaką miał. Jego rodak wypuścił go z prawej strony, kąt był bardzo ostry, a i tak zmieścił rakietę pomiędzy stojącym Maghomą oraz głową Steinborsa. Trzeba byłoby mieć refleks Flasha z DC, aby zdążyć jakoś zareagować na ten strzał, więc chyba nie należy winić Łotysza za tę bramkę.
A za drugą? Cóż, tu mamy mieszane uczucia. Z jednej strony odbił futbolówkę prosto przed siebie, dzięki czemu Bochniewicz z łatwością zapakował mu drugą sztukę, pieczętując wygraną. Z drugiej czy Pavels mógł zrobić coś więcej, skoro tuż przed nim piłkę trącił jeden z jego kumpli z drużyny? Wątpliwa sprawa. Swoją drogą mieszane uczucia względem tego meczu może mieć Janza, wszak to on dośrodkowywał z rożnego przy akcji na 2:0. Wcześniej natomiast to właśnie jego centr nie potrafił na gole zamienić Angulo. W zasadzie Słoweniec mógł mieć dzisiaj hattrick asyst, a wyjdzie z niczym. Podobnie rzecz ma się u Jimeneza – zwłaszcza w pierwszej połowie męczył Zbozienia swoimi rajdami, parę razy okazale wpadł w pole karne, jednak później albo brakowało mu celności w dograniu, albo strzały jego partnerów desperacko blokowali obrońcy gdynian. Jak to pisał Michał Okoński – futbol jest okrutny.
Arka przekonała się dziś o tym boleśnie, ponieważ w perspektywie 90 minut to raczej ona miała inicjatywę. Podopieczni Rogicia dłuższymi okresami utrzymywali się przy piłce, szybciej ją odbierali, nie bali się podejść wyżej i mieli z tego korzyści, jak na przykład odbiór szmacianki Sekuliciowi w 22. minucie, gdy strzelał Vejinović. Tylko z drugiej strony co ci z tego wszystkiego, jeżeli z przodu masz kogoś takiego jak Serrarens, od którego piłka odbija się jak dresiarz od ochroniarzy na bramce ekskluzywnego klubu? Chciałby Jankowski zagrać z kimś na klepę, albo kogoś wypuścić Młyński, ale w takim towarzystwie… Dajcie spokój. Więcej spodziewaliśmy się też po Nalepie, którego przez pierwsze 45 minut praktycznie nie było. Już się baliśmy, że wyemigrował do Premier League, ale później się odnalazł. Szkoda tylko, iż nie wynikła z tego dla nas żadna frajda.
Po drugiej stronie zaś najtrudniej będzie ocenić Manneha. Potrafił zarówno idealnie wypuścić kolegę prostopadłym zagraniem (do Angulo w 63. minucie), a innym razem podać prosto pod nogi przeciwnika. Kurcze, chłopak zdaje się mieć naprawdę duże możliwości techniczne, ale trudno oprzeć się wrażeniu, iż jego głowa nie nadąża właśnie za dolnymi kończynami.
To jednak stosunkowo mała łyżka dziegciu w beczce miodu dla Marcina Brosza. Z kolei u Aleksandara Rogicia proporcje są odwrotne. Kamery pokazały go po obu golach i w obu momentach na jego twarzy mieszało się wkurzenie z reakcją typu „nie no, ręce mi opadają”. No ale tak to jest, jeżeli nie potrafi się stawiać kropki nad „i”. Mamy coraz większe wątpliwości, czy ofensywnym zawodnikom Arki starczy atramentu, aby uczynić to na koniec sezonu…
Górnik 2:0 Arka (0:0)
1:0 Angulo 83’ (asysta Jimenez)
2:0 Bochniewicz 90+1’
Górnik: Chudy (5) – Sekulić (5), Wiśniewski (5), Bochniewicz (6), Janza (6) – Jirka (3), Prochazka (4) (89’ Koj), Manneh (5) (68’ Matras 5), Jimenez (7) – Wolsztyński (4) (64’ Kopacz 4), Angulo (5).
Arka: Steinbors (5) – Zbozień (3), Maghoma (3), Marić (4), Marciniak (3) – Deja (4), Vejinović (3) (89’ Marcus) – Młyński (2), Nalepa (3), Jankowski (2) (68’ Mihajlović 3) – Serrarens (2).
Sędzia: Szymon Marciniak.
Nota: 4.
Żółte kartki: Wiśniewski, Sekulić, Angulo – Maghoma, Marciniak.
Piłkarz meczu: Jesus Jimenez.
Widzów: 9468.