Autor zdjęcia: @atletienglish
Popis elitarnej defensywy, Liverpool pierwszy raz w tym sezonie był bezradny. Atletico – LFC 1:0
Jak zatrzymać Jürgena Kloppa i jego rozpędzoną maszynę? Wystarczy bronić się całym zespołem i nie dać mu dojść do słowa. Liverpool przed dzisiejszym meczem potknął się tylko kilka razy, ale w żadnym z tych spotkań nie był tak bezradny, jak dzisiaj. Absolutny pokaz bezsilności, rozpaczliwe walenie głową w mur i zasłużona porażka ze znakomicie zorganizowanym Atletico – rewanż wcale nie musi być tak prosty.
Już przed losowaniem twierdziliśmy, że to wcale nie jest wymarzony przeciwnik dla Liverpoolu. Może nawet trudniejszy niż cała reszta, na którą można było trafić. Wszystko przez specyficzny styl Atletico, który opiera się w głównej mierze na niezwykle zorganizowanej defensywie, w którą zaangażowane są wszystkie formacje. „The Reds” przecież lubią czasami oddać piłkę rywalowi, poczekać na jego błędy i dopiero wtedy zaatakować wysokim pressingiem i szybką kontrą – zwłaszcza z tymi drużynami, które lubią grać ofensywnie. Tutaj nie było o czymś takim mowy.
Owszem, to Liverpool był faworytem w dwumeczu i w dalszym ciągu nim pozostaje, nawet mimo porażki w Madrycie. Nie oznacza to jednak, że na Anfield będzie o wiele łatwiej, bo Atletico przyjedzie z nastawieniem na bronienie wyniku – tylko tyle i aż tyle. Swoją droga podopieczni Diego Simeone wybrali idealny moment na przełamanie. W momencie, kiedy cały zespół był krytykowany za serię przeciętnym rezultatów, pokonali prawdopodobnie najlepsza w tym momencie drużynę na świecie.
Założenie było proste – strzelić szybką bramkę i utrzymać prowadzenie do samego końca. Kto by się jednak spodziewał, że gol padnie aż tak szybko? Już w trzeciej minucie Saul Niguez wpakował piłkę do bramki Alissona i mieliśmy 1:0. Wszystko przez fatalne zachowanie w defensywie i złe wybicie Fabinho, który… wręcz asystował Hiszpanowi przy jego trafieniu. To też ironia losu, że w Liverpoolu zawiodło akurat to, na co dzisiaj mieli najbardziej liczyć. Przecież podopiecznym Jürgena Kloppa głównie chodziło o to, żeby nie stracić gola na wyjeździe, bo to tylko zamknęłoby mecz. I tak się właśnie stało.
Obojętnie co by chcieli zrobić piłkarze Liverpoolu, zaraz doskakiwał do nich rywal. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko się powtórzyć – bezradność, bezsilność, walenie głową w mur i w końcu desperacja. Cała formacja ofensywna dziś zwyczajnie zawiodła. Ten fenomenalny tercet, który przecież na co dzień demoluje wszystkich swoich przeciwników, dzisiaj nie potrafił zrobić nic produktywnego. Zresztą zaraz tercet musiał się rozpaść, bo Jürgen Klopp już po pierwszej połowie zdecydował się go zmienić w obawie przed czerwoną kartką.
Told there's no injury to Sadio Mane. Don't think it's that Jurgen Klopp doesn't trust the player, but rather that he doesn't trust the referee to not be conned into sending him off.
— David Lynch (@LynchStandard) February 18, 2020
Divock Origi tym razem nie okazał się być tym superdżokerem, który znowu uratuje wynik w beznadziejnym momencie, a jego zmiana raczej wiele nie wniosła. Liverpool jak rozczarowywał, tak utrzymał ten stan rzeczy aż do samego końca. I co po tym posiadaniu piłki (67%)? Co po tych wszystkich podaniach? Co po klepaniu na połowie przeciwnika, skoro nikt nie potrafił zrobić z tego użytku?
Podopiecznym Diego Simeone za to wystarczyło kilka akcji na krzyż, żeby stworzyć zagrożenie pod bramką Alissona i niech „The Reds” się cieszą, że Alvaro Morata ma dwie lewe nogi i jest fatalnym finisherem, bo gdyby w jego miejscu stał ktoś, kto faktycznie potrafi trafić nogą w piłkę, Liverpool mógłby wrócić do domu z większym bagażem bramek.
Wynik 1:0 oczywiście niczego nie przesądza. Liverpool na Anfield jest jeszcze groźniejszą maszyną i to właśnie tam trio Salah-Firmino-Mane najbardziej bryluje. Jeżeli jednak Atletico będzie się bronić tak skutecznie, jak zrobiło to dzisiaj, w rewanżu może być naprawdę gorąco.
Atletico Madryt – Liverpool FC 1:0 (1:0)
1:0 – Saul 3’
Atletico: Oblak – Vrsaljko, Savić, Felipe, Lodi – Koke, Saul, Partey, Lemar (46. Llorente) – Morata (70. Vitolo), Correa (77. Costa).
Liverpool: Alisson – Alexander-Arnold, Gomez, Van Dijk, Robertson – Henderson (80’ Milner), Fabinho, Wijnaldum – Salah (72. Oxlade-Chamberlain), Firmino, Mane (46. Origi).
Sędzia: Szymon Marciniak (Polska).
Żółte kartki: Correa – Mane, Gomez, Klopp.