Autor zdjęcia: Matt Wilkinson/Focus Images/MB Media/PressFocus
Miał być comeback i był. Ale nie taki, jakiego chcieli fani The Reds. Liverpool 2:3 Atletico
Przez moment wydawało się, że Liverpool naprawdę to zrobi. Znowu. Po bramce na 2:0 już wszyscy myśleli, że podopieczni Jürgena Kloppa nie wypuszczą z rąk tego prowadzenia i utrzymają wynik do samego końca dogrywki. Miał być widowiskowy comeback Liverpoolu i był… ale jeszcze bardziej widowiskowy comeback Atletico. Co to była za końcówka meczu, prawdziwe szaleństwo! Anfield momentalnie ucichło, a awans madrytczykom przyklepali zmiennicy z wyszydzanym w Anglii Alvaro Moratą na czele.
Nie takiego comebacku spodziewali się kibice zgromadzeni na Anfield. Miało być tak pięknie, miała być powtórka z zeszłorocznego meczu z Barceloną. I na początku wszystko wskazywało na to, że faktycznie tak będzie. Podopieczni Jürgena Kloppa przez 90 minut byli drużyną zdecydowanie lepszą i stwarzali sobie dużo więcej sytuacji od przeciwnika. W zasadzie poza ospałym początkiem meczu, kiedy to Atletico przeprowadziło dwie groźne akcje, Liverpool kontrolował prawie wszystko, co działo się na boisku.
Mimo wyraźnej przewagi brakowało jednak wykończenia. Dopiero w 43. minucie udało się przełamać obronę Atletico, a Jana Oblaka strzałem głową pokonał Gini Wijnaldum – człowiek, który wraz z Divockiem Origim jest symbolem wielkiego zwycięstwa nad Barceloną. Wtedy dwukrotnie pokonał Ter Stegena, teraz to znowu on rozpoczął strzelanie. Wszystkie znaki na niebie wskazywały na jedno: to znowu się dzieje.
Problem jednak w tym, że znowu brakowało konkretów. Mimo że podopieczni Jürgena Kloppa dominowali, to nie potrafili postawić kropki nad i. Mieli okazje, żeby zakończyć to jeszcze w regulaminowym czasie gry, a tymczasem o wyniku miała zadecydować dogrywka. Znowu zawodziła ofensywa i widać było, że Liverpool choć bardzo chciał i był bardzo zdeterminowany, to zdecydowanie nie znajdował się w swojej optymalnej dyspozycji.
W końcu jednak nastąpiło przełamanie, a bramkę strzelił ten, który w ostatnich tygodniach zawodził najbardziej. Roberto Firmino – co prawda na raty – pokonał Jana Oblaka i wyprowadził swój zespół na upragnione prowadzenie. Mieliśmy już 2:0 i wszystko wskazywało na to, że nic już nie wyprowadzi Liverpoolu z równowagi. Atletico przecież grało bardzo pasywnie, nie stwarzało żadnego zagrożenia i nie mieli prawa jeszcze wrócić do gry.
Piłkarzom „The Reds” musiało jednak zapalić się światełko ostrzegawcze – przecież wystarczył jeden błąd i jedna bramka Atletico, żeby sytuacja diametralnie się zmieniła… I nie trzeba było długo czekać, bo już trzy minuty później Adrian podał piłkę prosto pod nogi Joao Felixa, który wypatrzył wybiegającego Marcosa Llorente i mieliśmy 2:1. Liverpool znowu potrzebował jednej bramki, żeby wrócić do gry, a Atletico dopiero się rozkręcało.
Festiwal błędów trwał dalej. Jedna kontra Alvaro Moraty, podanie do Marcosa Llorente i nawet trzech zawodników Liverpoolu nie wystarczyło, żeby go zatrzymać. Jeśli trenerzy chcieliby pokazać młodym adeptom piłki nożnej, jak nie powinno bronić się przed osamotnionym w polu karnym zawodnikiem, powinni puścić bramkę Atletico na 2:2, bo to, co zrobiła obrona „The Reds”, to był prawdziwy kryminał.
To było już po meczu. 15 minut to zdecydowało zbyt mało czasu, żeby strzelić madrytczykom dwa gole, zwłaszcza że Diego Simeone już zaczął ustawiać autobus i w miejsce napastnika wprowadził kolejnego obrońcę. Liverpool chciał, Liverpool próbował, ale też nie potrafił. I w końcu przyszedł ten, który wykreował bramkę na 2:2. Ten, który był wyszydzany przez angielskich kibiców za swoją słabą grę w Chelsea. Ten, który był uznawany za „drewniaka”.
Tak, to właśnie on – Alvaro Morata we własnej osobie ustalił wynik meczu. Wraz z Marcosem Llorente rozklepali biednego Joe Gomeza i Hiszpan miał przed sobą tylko Adriana. „Is this a real life? Is this just fantasy? Caught in a landslide, no escape from reality” - to właśnie pierwsze słowa „Bohemian Rhapsody” najlepiej opisują to, co wydarzyło się dzisiejszego wieczora na Anfield.
Liverpool FC – Atletico Madryt 2:3 (1:0) (1:0)
1:0 – Wijnaldum 43’
2:0 – Firmino 94’
2:1 – Llorente 97’
2:2 – Llorente 105+1’
2:3 – Morata 120+1’
Liverpool: Adrian – Alexander-Arnold, Gomez, Van Dijk, Robertson – Henderson (106’ Fabinho), Wijnaldum (106’ Origi), Oxlade-Chamberlain (82’ Milner) – Salah, Firmino (113’ Minamino), Mane.
Atletico: Oblak – Trippier (91’ Vrsaljko), Savić, Felipe, Lodi – Koke, Partey, Saul, Correa (106’ Gimenez) – Costa (56’ Llorente), Felix (103’ Morata).
Żółte kartki: Alexander-Arnold – Morata, Saul.
Sędziował: Danny Makkelie (Holandia).