Autor zdjęcia: Pixathlon / SIPA / Pressfocus
Piłka nożna nie jest tak ważna, jak wszyscy myśleli
Uzasadniona czy też nieuzasadniona panika wokół koronawirusa ma wpływ na wszystkie dziedziny życia. My, fani piłki nożnej, z dużym niepokojem obserwujemy jaki wpływ epidemia ma na naszą ulubioną pasję. Wszak, jak mawiał Franz Beckenbauer, piłka nożna jest najważniejsza wśród rzeczy nieważnych.
Muszę przyznać się do swojej naiwności. Jeszcze kilka dni temu tematu koronawirusa nie brałem na poważnie, zwłaszcza w kontekście piłki nożnej. Zamknięte stadiony? Kilka tygodni i będzie po sprawie. Zainfekowani piłkarze? Jak to, przecież są wyjątkowo chronieni. Liga Mistrzów i Liga Europy? Panowie i panie, tutaj w grę wchodzi taka kasa, że musi się odbyć! Moja ignorancja szybko prysła i dzisiaj widzę, że problem jest poważny i bardzo realnie nie tyle co zagraża, ale po prostu już kompletnie dezorganizuje świat piłki.
Sytuacja jest bardzo dynamiczna i mam wrażenie, że nie tylko ja za nią nie nadążam. Kilka dni temu dyrektor generalny DFL Christian Seifert przekonywał opinię publiczną, że sezon Bundesligi zostanie bezwzględnie rozegrany zgodnie z terminarzem. Wszystko w imię realizacji umów sponsorskich i przede wszystkim sportowego rozstrzygnięcia kwestii mistrzostwa, udziału w europejskich pucharach, awansów i spadku. Jedynym utrudnieniem miały być przejściowe pustki na trybunach. Kilkadziesiąt godzin później sytuacja nie tylko w Niemczech, ale i całej Europie uległa znaczącemu pogorszeniu. Wydaje się, że dzisiaj Seifert nie zdecydowałby się na tak kategoryczny osąd, zwłaszcza w kwestii dotrzymania sztywnych terminów.
O tym jak szybko wszystko ewoluuje świadczy sytuacja z Frankfurtu. W środę rano na specjalnie zorganizowanej konferencji władze Eintrachtu wraz z przedstawicielami władzy lokalnej ogłosiły, że czwartkowy mecz Ligi Europy Eintrachtu z FC Basel odbędzie się z udziałem publiczności. Zapewniano, że zagrożenie zarażeniem jest minimalne, dlatego mecz może odbyć się na normalnych warunkach, tylko z zaostrzonymi środkami bezpieczeństwa. Kilka godzin później okazało się jednak, że we Frankfurcie odkryto pierwszy przypadek koronawirusa i mecz natychmiastowo został zamknięty dla kibiców. Podobna zmiana decyzji miała miejsce w Berlinie, gdzie rano za pewnik brano udział fanów w weekendowym starciu Unionu z Bayernem, a kilka dni później na jaw wyszła informacja, że jednak kibiców na tym meczu zabraknie.
Paraliż dotknął też europejskie puchary. Getafe odmówiło lotu do Mediolanu, AS Roma nie dostała pozwolenia na lądowanie w Hiszpanii, ale najważniejszy news pojawił się w trakcie środowych spotkań Ligi Mistrzów. Piłkarz Juventusu FC Daniel Rugani okazał się zainfekowany koronawirusem, choć jeszcze kilka dni temu siedział na ławce podczas meczu Starej Damy z Interem Mediolan. Pierwszą konsekwencją tego odkrycia jest wycofanie się Interu ze wszystkich rozgrywek, w tym Ligi Europy. Dalszy udział Juventusu w Lidze Mistrzów, przynajmniej w najbliższych tygodniach, również trudno sobie wyobrazić. Nie mam wątpliwości, że to jednak dopiero początek i prawdziwa lawina niezbyt przyjemnych dla fanów piłki decyzji przed nami.
Wydaje się, że tutaj pałeczkę powinna przejąć już UEFA, która dotychczas wzbraniała się od poważnych decyzji. Nie ma wątpliwości, że obecne rozgrywki toczą się pod presją czasu, którą narzuca EURO 2020. Przekładanie spotkań ligowych i europejskich pucharów niebezpiecznie zbliża finisz tych rozgrywek z terminem startu europejskiego czempionatu. Wniosek z tego prosty: władze lig z tego powodu nie mają pojęcia jak rozegrać sprawę terminarza. Mecze bez kibiców, w momencie gdy wśród zainfekowanych są już piłkarze (oprócz Ruganiego wczoraj potwierdzono również wykrycie wirusa u piłkarza Hannoveru 96 Timo Huebersa) tracą sens. W najgorszym położeniu jest obecnie oczywiście Serie A, ale wiele wskazuje na to, że podobna sytuacja może być wkrótce również w innych krajach.
Konsekwencje sportowe i biznesowe są oczywiście potężne. Czas jednak wybrać mniejsze zło. Wydaje się, że przełożenie EURO na 2021 rok jest sensownym rozwiązaniem. Da to ligom czas, którego dzisiaj tak bardzo brakuje do spokojnego zakończenia sezonu. Brak nowego mistrza Europy miałby w tym roku na pewno mniejsze skutki dla ogółu piłki niż kompletne odwołanie sezonów Serie A, Bundesligi czy La Liga. Jak wówczas wyłonić kluby grające w kolejnej edycji Ligi Mistrzów i Ligi Europy, kto spada, kto awansuje? Bardzo trudne pytania, na które ligi dzisiaj nie mają odpowiedzi i prawdopodobnie, bez rozstrzygnięcia tego na murawie, takowej po prostu nie znajdą.
Oczywiście zawieszenie rozgrywek np. na miesiąc nie daje pewności, że w maju sytuacja będzie opanowana i kluby będą mogły wrócić na murawę. Sytuacja jest jednak wyjątkowa, dlatego znalezienie jakiegokolwiek pewnego i sensownego rozwiązania wydaje się być ekstremalnie trudne. Jedynym lekiem na obecny chaos wydaje się być czas, który musi wreszcie przynieść jakiś przełom w tej patowej sytuacji. Przynajmniej powinien.
Nie zapominajmy jednak, że to tylko piłka. W grę wchodzi zdrowie i życie ludzi, dlatego kwestie mistrzostwa czy triumfatora Ligi Mistrzów schodzą na dalszy plan. W piłce oczywiście są ogromne pieniądze, ale warto również zastanowić się nad ogółem. Czym jest strata 2 czy 3 milionów euro z dnia meczowego klubu Bundesligi na tle katastrofy ekonomicznej, która grozi obecnie całej Europy. Nie znam się na sprawach gospodarczych, ale nie trzeba być w tej dziedzinie ekspertem, żeby wiedzieć, że paraliż spowodowany wirusem będzie miał ogromny wpływ na wiele firm, co na końcu tego łańcuszka oznaczać będzie problemy milionów zwykłych obywateli.
Czy w tej sytuacji warto martwić się tym, czy w tym roku odbędzie się np. finał Ligi Mistrzów? Ja zrozumiałem, że nie. Zwłaszcza jeśli rywalizacja na murawie ma wyglądać jak ostatnie mecze Juventusu z Interem, BVB z PSG czy Gladbach z Koeln. Spotkania przy pustych trybunach zabijają emocje i smak piłki, który kochamy. Rozgrywanie ich za wszelką cenę w takiej formie sprawia, że futbol traci sens i radość, którą nam wszystkim daje.