Autor zdjęcia: Pawel Berek / PressFocus
Kolejne mecze odwołane, złudne nadzieje odebrane. Koniec sezonu coraz bliżej
Tych wszystkich, którzy łudzili się, że kryzys jest tylko chwilowy i zaraz wrócimy do ligowego grania, musimy niestety rozczarować – w ciągu najbliższego miesiąca praktycznie nie ma na to szans. A co za tym idzie – samo dokończenie sezonu staje się jeszcze bardziej irracjonalnym scenariuszem.
W zasadzie to chyba każdy, kto jest na bieżąco z informacjami dotyczącymi koronawirusa się spodziewał, że najbliższe tygodnie spędzić może co najwyżej na wertowaniu powtórek w telewizji, bo na obejrzenie meczu na żywo w telewizji szanse są nikłe. Nie mówiąc już o pójściu na stadion. Ekstraklasa najpierw podjęła decyzję o przełożeniu meczów na inne terminy zastrzegając, że nie planuje wznawiać rozgrywek do końca marca, dzisiaj natomiast w obieg poszła informacja o odwołaniu wszystkich spotkań. Do 26 kwietnia włącznie. Taką samą decyzję odnośnie do wszystkich innych rozgrywek krajowych wydał PZPN.
I o ile skrajni optymiści mogli jeszcze kilka dni temu rozpisywać scenariusze dokończenia rozgrywek, planując mecze co trzy dni oraz wciskając jeszcze między to Puchar Polski, to teraz nie ma to już najmniejszego sensu. W sumie, wtedy też nie miało, bo nic nie wskazywało na to, że sytuacja w najbliższych tygodniach się unormuje, ale skoro nie było żadnej decyzji, to świadomość zbliżającego się przedwczesnego końca mogła być trochę rozmyta. Teraz już nie jest.
Oczywiście, Ekstraklasa zaznacza, że „o ewentualnych decyzjach w zakresie wznowienia rozgrywek przed upływem ww. terminu i ustalenia terminów rozegrania zaległych meczów (…) poinformujemy niezwłocznie po ich podjęciu”, ale taka fraza zwyczajnie musiała paść. Wznowienie rozgrywek przed podaną datą, czyli 26 kwietnia, wydaje się równie prawdopodobne, co dokończenie Ligi Mistrzów i Ligi Europy z finałami w czerwcu tego roku.
I tu nie chodzi już tylko o rozwój, czy skalę pandemii. Pojawia się również kwestia przygotowania fizycznego – jeśli mamy grać co trzy dni, żeby dograć sezon do końca, to należy sobie zadać pytanie, kto będzie w stanie to zrobić. Rzeczywistość klaruje się w ten sposób, że piłkarze będą kompletnie nieprzygotowani do tak regularnego obciążenia, jakim jest liga tydzień w tydzień, nie mówiąc już o meczach co trzy dni. Żaden, nawet najlepszy trening indywidualny, nie zastąpi przygotowań z drużyną, nie zastąpi doglądającego cały proces trenera klubowego, który chce mieć cię na oku. Nie zastąpi również gierek treningowych i meczów towarzyskich, służących złapaniu rytmu meczowego. Wznowienie rozgrywek w przyspieszonym trybie aby za wszelką cenę skończyć je w czerwcu równałoby się z ogromnym ryzykiem kontuzji u każdego z piłkarzy, bo przecież nie mielibyśmy wolnych dwóch tygodni na obóz przygotowawczy, który po przeszło miesięcznej stagnacji byłby, z profesjonalnego punktu widzenia, obowiązkiem.
Ale szukając pozytywów w tej smutnej sytuacji – wreszcie unikniemy corocznych kłótni o słuszność gry w Wielki Tydzień oraz w Poniedziałek Wielkanocny i będziemy mogli się skupić na spędzeniu Świąt z rodziną, a nie przed telewizorem, oglądając mecz, czy przed smartfonem rozpętując twitterową burzę. Wiemy, pocieszenie marne, ale przynajmniej próbowaliśmy. Pozostaje nam zatem z niemniejszym zapałem śledzić rozgrywki w FIFĘ, Polską Ligę Statków i inne wymyślne gierki, którymi w ten tragiczny czas polskie kluby muszą jakoś zapchać grafik. Na jak długo – tego nie wiem nikt.