Autor zdjęcia: Wikipedia
Bitwa na XI: dlaczego wybraliśmy Bebeto kosztem Rivaldo?
Romario czy Ronaldo? Dunga czy Gilberto Silva? Która z mistrzowskich drużyn Brazylii była lepsza? Czy da się je w ogóle porównać? Spróbujemy! Startujemy z nowym cyklem Bitwa na XI.
W 1994 r. Brazylia odzyskała po aż dwudziestu czterech latach przerwy tytuł piłkarskich mistrzów świata. Popisy podopiecznych Carlosa Alberto Parreiry podziwialiśmy podczas nocnych transmisji ze Stanów Zjednoczonych, gdzie “Canarinhos” wygrali pięć spotkań i dwa zremisowali. Drugi z remisów miał jednak swój finał w konkursie rzutów karnych przeciwko Włochom, w ostatnim meczu turnieju i zakończył się triumfem Brazylii.
Rozpoczął się kolejny wspaniały okres ekipy z Ameryki Południowej na Mundialach. We Francji zdobyli srebro, zachwycając miliony kibiców swoją pełną polotu, ofensywną postawą. Zabrakło tylko tego ostatniego kroku, który postawili cztery lata później na azjatyckim turnieju.
W 2002 r. na Brazylię nie było mocnych. W drodze po złoto ekipa prowadzona przez Luiza Felipe Scolariego odniosła komplet wygranych. Nie zawsze porywała, czasem zdawała się wręcz przedkładać pragmatyzm nad piękno gry, lecz jak mawia porzekadło - zwycięzców się nie sądzi! Chociaż z tym ostatnim zdaniem to trochę nie tak, bo delikatnie ich jednak osądzimy, a w zasadzie po prostu porównamy. Która z tych drużyn była lepsza? W jakim stopniu opierały się one o siłę kolektywu, a na ile były zależne od wybitnych jednostek?
Sprawa jest odrobinę problematyczna, ponieważ ekipy grały w innych wyjściowych ustawieniach, które na potrzebę tego tekstu delikatnie pozmienialiśmy. Oryginalnie kadra Carlosa Alberto Parreiry wychodziła na turnieju w ustawieniu 1-4-4-2 albo 1-4-5-1. W podstawowej jedenastce podczas mistrzostw ważnymi postaciami byli też Rai oraz Leonardo, ale w finałowym spotkaniu żaden z nich nie wystąpił. Triumfatorzy z Korei Płd. i Japonii grali w systemie 1-3-5-2, płynnie przechodzącym w 1-5-3-2, a nawet 1-5-2-2-1.
Ostatecznie wzięliśmy na tapet składy, które wyszły na mecze finałowe i ustawiliśmy je w następujący sposób:
Brazylia 1994:
Claudio Taffarel - Aldair, Marcio Santos, Mauro Silva - Jorginho, Branco - Dunga - Mazinho, Zinho - Romario, Bebeto
Brazylia 2002:
Marcos - Lucio, Roque Junior, Edmilson - Cafu, Roberto Carlos - Gilberto Silva - Kleberson, Ronaldinho - Ronaldo, Rivaldo
***
Claudio Taffarel vs. Marcos
O żadnym z nich nie można powiedzieć, że był bramkarzem wybitnym, ale w przypadku tego pierwszego jak najbardziej pasuje stwierdzenie o wielkiej solidności. Taffarel przez dekadę utrzymywał pozycję numer jeden w brazylijskiej bramce i zapisał na koncie aż 101 występów. Rzadko kiedy był postacią pierwszoplanową, ale jeszcze rzadziej popełniał babole. Był zawodnikiem, na którym po prostu zawsze można było polegać.
O Marcosie tego samego powiedzieć nie można. W czasie swojej kariery ani razu nie wyściubił nosa poza ligę brazylijską, a w kadrze był numerem jeden tylko w latach 2001 i 2002. To wystarczyło jednak, by został złotym medalistą mundialu. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że w zrobieniu większej kariery nie pomogły mu częste, bolesne urazy. Zapowiadał się bardzo dobrze, ale nie będzie ani trochę niesprawiedliwym stwierdzenie, że azjatycki mundial był dla niego szczytem.
Nasz werdykt: Claudio Taffarel
*
Aldair vs. Lucio
Symbol Serie A kontra symbol Bundesligi. W obu przypadkach piłkarze, którzy na koncie mają ogrom trofeów, niezapomnianych meczów, a formę utrzymywali latami, bez spektakularnych jej spadków.
To jedna z tych rywalizacji, w których wskazanie lepszego jest przyjemnością porównywalną z masażem głowy z pomocą piły mechanicznej. Którego nie wybierzemy, będzie doskonale, a zarazem będzie krzywdą dla drugiego. Punkt dla Aldaira ze względu na to, że pomimo gorszych warunków fizycznych (jest o sześć centymetrów niższy od Lucio) do perfekcji opanował grę głową, był piłkarzem grającym twardo, ale i niezwykle elegancko, a do tego kapitalnie wyprowadzał futbolówkę, specjalizując się w precyzyjnych, długich przerzutach.
Nasz werdykt: Aldair
*
Marcio Santos vs. Roque Junior
Mamy do czynienia z futbolistami solidnymi, rzetelnymi, którzy zdecydowanie lepiej radzili sobie w ojczyźnie niż poza jej granicami. O ile jednak Roque Junior w trakcie mundialu w 2002 r. był po prostu częścią mistrzowskiej ekipy, to Marcio Santos zagrał turniej życia. Dość powiedzieć, że trafił do najlepszej jedenastki amerykańskiego mundialu! Nie przeszkodził mu nawet przestrzelony karny w finałowym konkursie. Ostatecznie to właśnie Santosa dajemy do naszej drużyny - po prostu w trakcie mistrzostw trafił z formą życia, czyszcząc co popadnie.
Nasz werdykt: Marcio Santos
*
Mauro Silva vs. Edmilson
Mauro Silvę cofnęliśmy do środka obrony z pozycji defensywnego pomocnika, na której w trakcie kariery Edmilson grał zresztą równie często, więc mamy tu w zasadzie równowagę. No i mimo wielkiego szacunku dla wieloletniego piłkarza Deportivo La Coruna, stawiamy na mistrza świata z 2002 r.
Edmilson w pełnym zdrowiu był piłkarzem fantastycznym. Niezwykle elegancki w poczynaniach boiskowych, harujący jak wół, by inni mogli zbierać brawa i nagrody indywidualne. Nie strzelał praktycznie w ogóle goli, ale nie do przecenienia było to, jak mądrze podłączał się do akcji, rozdzielał piłki ze strefy obronnej.
Nasz werdykt: Edmilson
*
Jorginho vs. Cafu
W 1994 r. Jorginho, grający wówczas w Bayernie Monachium, okazał się o włos od lepszy od Cafu w walce o miejsce w podstawowym składzie. Ba, w finale mundialu w Stanach Zjednoczonych, już w 21. minucie zastąpił Jorginho i spisał się bez zarzutu.
Starszego z panów rzecz jasna doceniamy, ale tutaj miejsce w składzie bezapelacyjnie przydzielamy Cafu, jednemu z najwybitniejszych prawych obrońców w historii futbolu. Niezmordowany w swoich rajdach po skrzydle, kapitalnie dośrodkowujący w biegu, szybki jak bolid Formuły 1. W taktyce Scolariego to właśnie on oraz Roberto Carlos byli postaciami fundamentalnymi.
Nasz werdykt: Cafu
*
Branco vs. Roberto Carlos
Tak, wiadomo, tutaj zwycięzca może być tylko jeden, ale radzimy młodszym czytelnikom nie deprecjonować osoby Branco. To był również świetny piłkarz, którego z Roberto Carlos łączyło… fantastyczne wykonywanie rzutów wolnych!
Gol Branco przesądził o awansie Brazylii w fascynującym ćwierćfinale amerykańskiego mundialu, gdy “Canarinhos” mierzyli się z Holendrami. Lewy obrońca na tym turnieju dopiero właśnie w piątym meczu pierwszy raz wyszedł w pierwszej jedenastce.
Roberto Carlos to jednak futbolista dwa poziomy wyżej i od Branco i od 99% lewych obrońców czy wahadłowych w historii piłki nożnej. Co ciekawe, niewiele zabrakło, a zagrałby i na mundialu w Stanach Zjednoczonych. Carlos już od 1992 r. regularnie występował w kadrze, ale dopiero trzy lata później stał się piłkarzem podstawowym. Jak nim został, tak już trwało aż do 2006 r.
Nasz werdykt: Roberto Carlos
*
Dunga vs. Gilberto Silva
Tutaj stawiamy na kapitana drużyny mistrzowskiej z 1994 r., wspaniałego kreatora gry, a zarazem nieustępliwego walczaka w środku pola. Dunga miał wspaniały przegląd pola, był nienagannie wyszkolony technicznie, ale nigdy nie przedkładał efektowności nad efektywność gry.
W trakcie amerykańskiego mundialu Dunga był generałem zwycięskiej drużyny. Gilberto Silva z kolei w 2002 r. w Azji zaprezentował się światu przed rozpoczęciem europejskiego etapu kariery, gdy stał się filarem Arsenalu. Obaj byli naprawdę świetnymi zawodnikami, ale dla teamu nieporównywalnie większe znaczenie miał starszy z piłkarzy.
Nasz werdykt: Dunga
*
Mazinho vs. Kleberson
Panów grających na co dzień w środku pola, w naszej drużynie rzucamy blisko skrzydła, ale obdarzając ich w głównej mierze zadaniami defensywnymi. Jeden był bardzo solidnym zawodnikiem, wyrobnikiem, a drugi typowym meteorem. Kleberson na mundialu w Korei i Japonii zabłysnął przed całym światem, zapracował na transfer do Manchesteru United (chciały go też Barcelona i połowa Premier League), po czym praktycznie przepadł.
Stawiamy na Mazinho, którego boiskowe poświęcenie bardziej do nas przemawia.
Nasz werdykt: Mazinho
*
Zinho vs. Ronaldinho
Jeśli ktoś nie miał w zwyczaju śledzić ligi francuskiej i przegapił pierwszy sezon Ronaldinho na europejskich boiskach, ten po mistrzostwach w 2002 r. już wiedział, jak wiele stracił. Dinho strzelił cudownego gola z Anglią (w tym samym meczu dostał też głupią czerwoną kartkę), czarował techniką, pokazywał się z kosmicznej strony. Razem z Ronaldo i Rivaldo stworzył magiczne trio, jedno z najlepszych w historii futbolu.
No a dla Zinho brawo za złoto przywiezione ze Stanów Zjednoczonych!
Nasz werdykt: Ronaldinho
*
Romario vs. Ronaldo
Co za rywalizacja, kogo tutaj wybrać? Głowa boli od samej myśli, że trzeba dokonać selekcji. Postawmy więc sprawę następująco - Romario był wielki, zagrał wielki turniej, lecz Ronaldo był największy i zagrał turniej najlepszy z możliwych.
Dlaczego poza tym wybieramy do naszej drużyny Ronaldo? Za walkę, jaką stoczył, żeby w ogóle na azjatyckim mundialu wystąpić. Po dramatycznej kontuzji odniesionej w listopadzie 1999 r., napastnik przez kolejne dwa i pół roku zagrał w barwach Interu Mediolan raptem szesnaście spotkań! Naprawdę mało kto wyobrażał sobie, że “El Fenomeno” wróci tak ot do wysokiej formy, tymczasem został królem turnieju.
W nominacji do naszej jedenastki nie przeszkodziła mu nawet fryzura, którą na tamtych mistrzostwach miał. Pod każdym możliwym względem najgorsza!
Nasz werdykt: Ronaldo
*
Bebeto vs. Rivaldo
Jednego świat zapamiętał po mundialu z racji na wspaniałą grę i historyczną kołyskę, a drugiego z powodu jednej z najbardziej ordynarnych symulek dekady. No cóż, być może Rivaldo był lepszym piłkarzem, ale my stawiamy na Bebeto.
Podczas mistrzostw w 1994 r. napastnik bardzo mocnego wówczas Deportivo de La Coruña nie opuścił boiska nawet przez minutę. Był absolutnie kluczowym elementem układanki Carlosa Alberto Parreiry. Strzelił trzy bramki, stworzył z Romario duet wzorowy, choć w tamtym okresie panowie poza boiskiem za sobą nie przepadali. Bebeto był bajecznie wyszkolony technicznie, oglądanie go było zawsze ogromną przyjemnością.
Bogiem a prawdą, Rivaldo gorszym piłkarzem nie był. Ba - lepiej wykonywał rzuty wolne, w La Liga przez pięć sezonów był jedną z największych gwiazd. I tak naprawdę chcielibyśmy w swoim składzie mieć obu tych zawodników, ale wybór padł w tym przypadku na Bebeto.
Nasz werdykt: Bebeto
***
Ostatecznie w rywalizacji jedenastek, 6:5 dla Brazylii z 1994 r. Co ciekawe, patrząc na całe kadry tych reprezentacji na zwycięskich turniejach, rzuca się w oczy, że bardzo mocną obsadę miały kluby z kraju kawy. Trudno oczywiście powiedzieć, żeby to był decydujący aspekt, ale z faktami trudno dyskutować - gdy “Canarinhos” składali potem czasem znacznie ciekawsze na papierze kadry, składające się z samych gwiazd europejskich lig, do finału dojść już nie potrafili.