Autor zdjęcia: Piotr Matusewicz / PressFocus
Panie Mandziaro, co to za kantowanie?
Adam Mandziara jest doprawdy zdumiewający. Nieważne jak bardzo stara się cały świat, koniec końców prezes Lechii musi dorzucić swoje trzy grosze i sprawić, by to o nim rozmawiano i z niego śmiano się nawet w święeta.
Choć prawda jest taka, że z każdym kolejnym tekstem o zarządzie Lechii uśmiech nam schodzi z twarzy, a zastępuje go zażenowanie połączone ze zdenerwowaniem. Jak bowiem wynika z informacji Krzysztofa Stanowskiego z Weszło, Adam Mandziara w końcu uzgodnił z piłkarzami obniżkę pensji w obliczu futbolowego kryzysu, ale tylko w przypadku, gdy zostaną uregulowane zaległości za ubiegły rok oraz pensję za styczeń i luty tego roku.
Cóż, szkopuł w tym, że zupełnie przypadkiem zapomniano zawrzeć ten zapis w aneksach, które zawodnicy mieli podpisać.
Piłkarze Lechii uzgodnili warunki obniżek. Ich warunkiem było wypłacenie zaległości za 2019 oraz za styczeń i luty. Dostali do podpisania aneks, ale ktoś zapomniał nanieść tych poprawek...
— Krzysztof Stanowski (@K_Stanowski) April 11, 2020
Co za zbieg okoliczności! Każdy fragment tej umowy mógł umknąć, zostać ucięty w Wordzie albo przypadkowo usunięty przy ostatnich poprawkach. Pech chciał, że akurat padło na ten, który wymuszałby na Lechii pozbycie się dobrych kilku milionów złotych. Szczęście, że – najwyraźniej nauczeni przeszłością i nieufnością do wcześniejszych zapewnień – przed złożeniem parafki przyszło komuś do głowy, by ów dokument przeczytać (tak przynajmniej wynika z kontekstu). Bo już kolejny raz nieuczciwy gracz potasowałby karty, rozdał je, zablefował i wygrał. I tym samym znowu upokorzył zawodników.
Już wystarczającym policzkiem były notoryczne opóźnienia w wypłatach i odsunięcia niektórych zawodników od pierwszej drużyny po złożeniu wezwań do zapłaty. Z każdym kolejnym miesiącem przekonujemy się jednak, że to obrzydlistwo swojego końca jeszcze nie miało. I aż strach pomyśleć dokąd to wszystko zajdzie.
Jakiś czas temu podawaliśmy przykład Błażeja Augustyna, który został przez Lechię niesprawiedliwie potraktowany i wcale nie miał zamiaru schodzić z pensji. Mimo że jesteśmy zwolennikami współpracy na linii piłkarz-klub w obliczu kryzysu, to w takim szczególnym przypadku nic a nic nie przemawia na korzyść Lechii. Jeśli ktoś dziesięć razy napluje ci do szklanki, to bez umycia wlejesz do niej wodę i wypijesz jakby nigdy nic? Nie wydaje nam się. Choćby z szacunku do samego siebie.
Przypominam – piłkarze wciąż nie zobaczyli obiecanych pieniędzy za wygraną w Pucharze Polski, Superpucharze i 3. miejsce w lidze. Natomiast, gdy dochodziło do wypłacania wypłat zarządowi klubu, najwyraźniej żadnych problemów z płynnością finansową nie było, bo ostatnio ci ludzie odznaczyli się jakże litościwym gestem – rezygnacją z połowy dotychczasowego wynagrodzenia.
– Jako zarząd jesteśmy odpowiedzialni za przetrwanie klubu w tej bezprecedensowej sytuacji i to jest nasz priorytet. Nie mamy innej możliwości, jak tylko poszukać oszczędności wewnątrz klubu na czas, kiedy nie możemy grać. Zaczynamy od siebie, mimo że pracujemy więcej niż zwykle. Nie możemy udawać, że nic się nie zmieniło, bo z naszej perspektywy zmieniło się wszystko i ta sytuacja wymaga radykalnych działań – powiedział pod koniec marca Adam Mandziara oficjalnej stronie klubu.
Mamy nadzieję, że o tych słowach Adam Mandziara akurat nie zapomniał, a wspomniana połowa pensji poszła wreszcie na spłatę zaległości i nie była jedynie wołaniem o pomoc z zaznaczeniem: „hej, my już, teraz czas na was”. Tak nałożona presja byłaby zasadna i godna uznania praktycznie w każdym klubie poza Lechią. W jej sytuacji jednak powiało jedynie groteską.