Autor zdjęcia: Rafał Rusek / PressFocus
Miała być górna ósemka, a wyszła figa z makiem. Pięć powodów, przez które Raków narobił sobie kłopotów
Gdyby ktokolwiek z Rakowa miał opowiedzieć o ostatnich tygodniach w wykonaniu tej drużyny, mógłby cytować Radosława Janukiewicza: „Kibice są wku*****i, trener jest wku*****y, sami jesteśmy wku*****i”. Nie dziwota, skoro częstochowianie celowali w górną ósemkę, ale na własne życzenie zaprzepaścili szanse, aby się w niej znaleźć.
Sfrustrowani mogą być szczególnie piłkarze, którym przez to koło nosa przejdą spore premie. – O dokładnych kwotach nie będę mówił, ale przyznam, że było to omawiane na początku sezonu i nie do końca pamiętam, jakie były ustalenia. Potwierdzić mogę, że każde miejsce wyższe niż ósme w grupie mistrzowskiej, związane jest z większą premią – opowiadał Michał Świerczewski, właściciel klubu, na łamach „Przeglądu Sportowego”. W tym samym artykule padła informacja, że awans do grupy mistrzowskiej wyceniono na 350-400 tysięcy złotych do podziału na całą drużynę.
No ale jak już wspomnieliśmy, na myśl o tej forsie zawodnicy Rakowa mogą się co najwyżej oblizać. Seria 4 meczów bez zwycięstwa przekreśliła te marzenia. Zamiast dodatkowej forsy teraz natomiast będzie zmartwienie, aby tej passy nie przedłużać. W chwili obecnej przewaga podopiecznych Papszuna nad strefą spadkową wynosi 8 oczek, ale jeszcze ze dwie wpadki i kto wie, mogłoby się zrobić gorąco.
Zastanówmy się zatem dlaczego ostatecznie Rakowowi w ostatnich kilku spotkaniach tak bardzo nie wyszło i co musi zrobić, aby uniknąć czarnego scenariusza.
SKUTECZNOŚĆ
A raczej jej brak. Oglądając niektóre sytuacje przecieraliśmy oczy, bo nie wierzyliśmy, że to się naprawdę wydarzyło. Najbardziej symptomatyczny w tym względzie jest mecz z ŁKS-em, zakończony remisem 1:1. Tych goli powinno być jednak znacznie więcej, a Raków spokojnie powinien był wbić przynajmniej jeszcze ze dwie sztuki.
Zamiast tego oglądaliśmy festiwal zmarnowanych sytuacji. Jakim cudem Brown Forbes nie trafił nawet w światło bramki po dwóch główkach z bardzo bliskiej odległości? Jakim cudem Schwarz nie wykorzystał dwóch dośrodkowań na początku drugiej połowy? A przecież okazje mieli jeszcze Piątkowski, Bartl, Tijanić czy Petrasek.
Z Wisłą Kraków nie było lepiej. Przed oczami wciąż mamy akcję Tudora, w której zamiast delikatnie dograć do Forbesa, aby ten wpakował piłkę z bliskiej odległości do pustaczka, rąbnął piłkę ile tylko miał sił. Wówczas było 2:1, a przy remisie sam Kostarykanin schrzanił jeszcze jedną akcję Tijanicia, niepotrzebnie wikłając się w drybling.
Te dwa mecze były po prostu do wygrania. Gdyby tak się stało, raków miałby na koncie 43 oczka, a nie 38, a tym samym wyprzedziłby obecnie ósmą Lechię. No ale za frycowe czasem płaci się naprawdę dużo…
ZJAZD PETRASKA
Czy wyobrażamy sobie drużynę bez czeskiego stopera? Kompletnie nie. Czy przyzwyczaił nas do wysokiego – dosłownie i w przenośni – poziomu? Owszem. Czy potrafił go osiągnąć w meczach rozgrywanych już po powrocie Ekstraklasy? A skąd!
Kapitan częstochowian od trzech meczów gra tak, jakby zupełnie zapomniał na czym polega jego fach. Praktycznie w każdym spotkaniu zawalał gola. Przynajmniej jednego. I tak mamy:
- sprokurowanie karnego w starciu ze Śląskiem (1:1)
- niefortunną interwencję przy golu Morosa z ŁKS-u (1:1)
- krycie na radar Janickiego z Wisły (2:2)
- rykoszet, po którym piła trafiła do Savicevicia (2:3)
Piątym golem straconym w tych meczach był ten z jedenastu metrów po ręce Piątkowskiego. Czyli wychodzi na to, że Petrasek był zamieszany w utratę 4/5 z bramek w spotkaniach rozgrywanych po powrocie Ekstraklasy. Przyznaliśmy mu za nie kolejno: 3, 4 oraz 2. Takiej serii słabych występów Czech jeszcze w tym sezonie nie miał. Ba, w poprzednim też nie potrafimy sobie przypomnieć. Pytanie, czy Papszun odważyłby się usadzić kapitana na ławce, czy jednak jest wyznawcą teorii, że w dojściu do formy najbardziej pomaga regularna gra?
KONCENTRACJA
Ten podpunkt należy właściwie rozszerzyć do całego sezonu. Mając w pamięci trzy ostatnie mecze Rakowa postanowiliśmy sprawdzić jak to było z wypuszczaniem punktów na przestrzeni całych rozgrywek i niestety nie mamy dobrych wieści – tego rodzaju wpadki zdarzają się tej ekipie regularnie co jakiś czas.
Chociaż oczywiście najbardziej bolesne wciąż pozostają starcia ze Śląskiem, ŁKS-em i Wisłą Kraków. Okej, z łodzianami co prawda to częstochowianie gonili, lecz ze względu na to, co opisywaliśmy dwa punkty wyżej, ten mecz również postanowiliśmy wliczyć do puli. Jak to wyglądało poza tym?
- Z Wisłą było przejście z 2:1 do 2:3. Savicević strzelał ostatniego gola dla krakowian w 87. minucie
- Ze Śląskiem – prowadzenie 1:0 i remis 1:1 po karnym w 90. minucie
- Z Arką Raków wygrywał 2:0, by przegrać 2:3 po trzech golach w ostatnich 18. minutach
- Z Legią podopieczni Papszuna mieli 2:1, lecz ostatecznie Pekhart ustalił wynik na 2:2
- Z Wisłą Płock mieli 1:0, lecz polegli 1:2. W 94. minucie zwycięską bramkę zdobył Tomasik
- Z Piastem Raków miał 1:0, aczkolwiek później dostał dwie sztuki w 180 sekund i poległ 1:2
- Z Lechem wyciągnął się z 0:2 do 2:2, ale dał się dobić Gytkjaerowi na 2:3
Trochę się tego uzbierało. Ponadto nadmienimy jeszcze, iż po 76. minucie częstochowianie w tym sezonie dali sobie wbić aż 14 goli, co jest trzecim najgorszym wynikiem w lidze. Więcej, po 15, uzbierali tylko Lechia oraz Arka. W dużej mierze na sobie.
KONTUZJA SZCZEPAŃSKIEGO
Z jednej strony nie chcemy robić z młodzieżowca jakiegoś zbawcy, bo przecież nie jest to żaden Ljuboja czy inny Odjidja-Ofoe. Jednocześnie nie możemy pozbyć się wrażenia, że bez niego Raków stracił sporo atutów w ofensywie. I nawet nie chodzi nie tyle o brak okazji do strzelania goli – jak sami przeczytaliście wyżej takowych jest sporo – co wachlarz sposobów tworzenia korzystnych sytuacji.
Oglądając ostatnie spotkania dało się dojść do wniosku, iż pod tym kątem drużyna Papszuna stała się raczej jednowymiarowa. Dośrodkowania, dośrodkowania i jeszcze raz dośrodkowania. Najlepiej z rożnego czy jakiegoś wolniaczka w bocznym sektorze. Oczywiście nie ma w tym nic złego, póki jest skuteczne, lecz w razie czego przydałoby się stwarzać zagrożenia także w inny sposób. Okej, Tijanić potrafił rozprowadzić niezłe kontry z Wisłą, lecz wyglądało to raczej na wypadki przy pracy.
Szczepański natomiast jest na tyle kreatywnym zawodnikiem, że na pewno trochę rozruszałby drugą linię i pomógł być znacznie groźniejszym na przykład w ataku pozycyjnym. Najlepiej w połączeniu z drobną roszadą w ataku, a mianowicie gdyby Raków wrócił do gry jednym napastnikiem.
No właśnie…
CZY MUSIOLIK I BROWN FORBES POWINNI GRAĆ RAZEM?
Jeśli dobrze liczymy, w obecnym sezonie było 10 meczów, w których przez dłuższy czas obaj napastnicy równocześnie występowali obok siebie. Na podstawie naszych ocen prześledziliśmy też w ilu przypadkach obaj zagrali na tyle dobrze, że wystawialiśmy im przynajmniej wyjściową notę. Otóż mamy zaledwie 3 takie przypadki – z 5; 25 oraz 26 kolejki, czyli w starciach z Lechią, Pogonią Szczecin i Wisłą Płock. Co jednak znamienne – ze strony jednego lub drugiego w tych meczach padł zaledwie jeden gol, autorem był Felicio. Ponadto napastnicy ani razu w tym sezonie nie asystowali sobie nawzajem.
Znamienne jest także to, że najlepszy okres Musiolika w tych rozgrywkach przypadł akurat na okres, kiedy występował jako samotna strzelba. Było to pomiędzy 15. a 23. kolejką, w których Sebiastian notował kolejno:
15: Wisła Kraków – gol
16: Korona – x
17: Jagiellonia – gol
18: Cracovia – x
19: Górnik – gol + asysta
20: Lechia – gol
21: Lech – x
22: Legia – gol
23: Arka – asysta
Gdybyśmy brali pod uwagę tylko oceny wystawiane mu w tym okresie, wyszłaby mu przyzwoita średnia na poziomie 4,88, co przy aktualnej 4,04 w skali całego sezonu brzmi naprawdę dobrze. Co ciekawe poza wyżej wymienionymi meczami Sebastian ani razu nie dopisał żadnego punkciku do swojego dorobku w klasyfikacji kanadyjskiej.
I jeśli będzie nadal tak jak w trzech ostatnich spotkaniach, wątpimy, aby szybko ten wynik poprawił. On w tych starciach w ogóle nie był pod grą. Z Wisłą podawał zaledwie 8 razy, z ŁKS-em i Śląskiem po 14. Próbujemy sobie przypomnieć jakieś jego dobre zagranie z tych meczów i nic, pustka w głowach. Facet przebywał na boisku ciałem, duchem niekoniecznie, jakby nie wiedział co ma robić. W efekcie był totalnie nieprzydatny. Gdyby Raków w tych spotkaniach grał w dziesięciu, nikt by tego nawet nie zauważył.
Na miejscu Papszuna zastanowilibyśmy się nad słusznością grania Forbesem i Musiolikiem w tym samym czasie. Nawet przy nieobecności Szczepańskiego.