Autor zdjęcia: Paweł Andrachiewicz / PressFocus
Cała Polska w cieniu Śląska – czy to WKS będzie rozdawał karty na finiszu sezonu?
Sytuacja w czołówce PKO BP Ekstraklasy jest skomplikowana i zawiła, niczym w hitowym serialu Netfliksa - Dark. Jeszcze do ubiegłej soboty, wydawało się, że o podium powalczą Piast Gliwice, Lech Poznań, Śląsk Wrocław i Lechia Gdańsk. Gdańszczanie jednak przegrywając wysoko z Cracovią, wstrzyknęli „Pasom” solidny zastrzyk nadziei i optymizmu na miejsce na podium. Śląsk przegrywając z Piastem, poważnie się od ligowego pudła oddalił. Z kolei w tygodniu, gdańsko-krakowski duet awansował do finału Pucharu Polski, co sprawiło, że wśród pozostałych ekip w czubie tabeli zapanowała panika.
Nie czarujmy się bowiem, ktokolwiek nad Wisłą ma jakieś pojęcie o polskim futbolu, przewidywał, że w finale „rozgrywek tysiąca drużyn” w Lublinie naprzeciw siebie staną ekipy Legii Warszawa i Lecha Poznań. „Wojskowi”, mimo ostatniej zadyszki, mistrzostwo Polski mają już raczej w kieszeni, „Kolejorz” zaś wciąż jest murowanym kandydatem do miejsca w trójce. Taki finałowy zestaw sprawiłby, że czwarta lokata dawałaby udział w eliminacjach Ligi Europy. Porażka w półfinale, zarówno Legii, jak i Lecha, spowodowała, że w ostatnich trzech kolejkach nastąpi maksymalna koncentracja i mobilizacja, bo kto wypadnie poza pierwszą trójkę, może zapomnieć o występach na arenie europejskiej w przyszłym sezonie.
Kursy na mecze Śląska znajdziesz w Betclic. Zarejestruj się z kodem www.2x45.info!
Z tej okazji, postanowiliśmy cofnąć się w czasie i uważnie prześledzić, jak kwintet Cracovia, Lech, Lechia, Piast i Śląsk spisywał się na finiszu rozgrywek, od kiedy w Ekstraklasie wprowadzono podział na grupę mistrzowską i spadkową. Wnioski z tych obserwacji nawet nas samych zaskoczyły.
Tabela obejmująca ostatnie trzy kolejki od sezonu 2013/2014
1. Śląsk Wrocław – 52 punkty
2. Cracovia – 29 punktów
3. Piast Gliwice – 27 punktów
4. Lechia Gdańsk – 26 punktów
5. Lech Poznań – 23 punkty
Wniosek pierwszy, to taki, że cała Polska jest w cieniu Śląska! Nie jest to tylko myślenie życzeniowe kibiców 2-krotnych mistrzów kraju, ale stan faktyczny, jeśli weźmie się pod uwagę poczynania wrocławian w końcówce każdego z omawianych sezonów. Na 54 punkty do zdobycia, zielono-biało-czerowni wywalczyli aż 52! Jedynie Wisła Kraków w sezonie 2015/2016 potrafiła powstrzymać WKS, remisując z nim 1:1. Zapewne gracze „Białej Gwiazdy” nie zdawali sobie wówczas sprawy, że dokonali, jakby nie patrzeć, rzeczy historycznej. Aby kibice Śląska nie obrośli jednak zbytnio w piórka, niezbędne będzie jednak pewne dementi. Od rozgrywek 2013/2014 piłkarze z Dolnego Śląska ledwie raz występowali w grupie mistrzowskiej. Także tylko raz, poważnie zaglądało im w oczy widmo spadku, zatem nie ma co się też oszukiwać, w większości spotkań „Wojskowym” nie towarzyszyła przesadnie duże presja i napięcie. Zatem też przy całym szacunku dla osiągnięć Śląska, łatwiej o taki wynik przy tak sprzyjających okolicznościach.
Wniosek drugi, to taki, że reszta stawki nie ma co się w ogóle porównywać ze Śląskiem. Następna w naszej małej tabeli jest Cracovia, która wywalczyła „tylko” 29 punktów. Piast w omawianym okresie zdobył 27 „oczek”, Lechia 26, zaś Lech jedynie 23. Niech jednak nikogo nie zmyli marny wynik „Kolejorza”. W przypadku poznaniaków bowiem, mniej znaczy więcej. Lech to bowiem jedyny klub z tego grona, który od sezonu 2013/2014 zawsze kwalifikował się do grupy mistrzowskiej. Równać się z nim może tylko Lechia, która w czołowej ósemce obecna była sześć razy. W przypadku reszty stawki, jak już wspomnieliśmy, bywało z tym różnie. Śląsk w bieżących rozgrywkach, znalazł się dopiero po raz drugi wśród najlepszych, Cracovia po raz trzeci, podobnie jak Piast.
W przypadku Lecha widać wyraźnie również fakt, że ten gra dobrze, tylko wówczas gdy na horyzoncie ma jakiś cel. Gdy w sezonie 2014/2015, „Kolejorz” zmierzał po siódmy w historii tytuł mistrzowski, na finiszu rozgrywek zdobył siedem punktów. Podobnie było dwa lata później, gdy poznaniacy wciąż wierzyli w dogonienie Legii i wówczas wywalczyli pięć „oczek”. Z kolei, gdy przy ulicy Bułgarskiej dawno wiadomo, że sezon jest przegrany, Lech nawet nie pozoruje walki i zaangażowania. Przykłady? Kampanie 2015/2016 (trzy punkty), 2017/2018 (jeden punkt) i 2018/2019 (trzy punkty).
Jednym jak widać presja pomaga, inni muszą po prostu nauczyć się z nią żyć. Tak było z Piastem, który był absolutną rewelacją sezonu 2015/2016. Podopieczni Radoslava Latala przewodzili w Ekstraklasie łącznie przez 20 kolejek, by przed zakończeniem zasadniczej części rozgrywek, oddać fotel lidera Legii. W fazie play-off co prawda robili wszystko, aby naciskać na „Wojskowych”, ale w kulminacyjnym momencie sezonu przegrali aż dwa z trzech spotkań. Wnioski z tamtego czasu wyciągnęli w ubiegłym roku, kiedy najpierw długo gonili tandem Lechia-Legia, a gdy już go wyprzedzili, nie dali się zepchnąć z pierwszej pozycji. Siedem punktów w ostatnich trzech meczach sprawiło, że „Piastunki” odebrały to, co utraciły trzy lata wcześniej.
Cały czas z presją oczekiwań kibiców nie może się oswoić za to Lechia. W poprzednim sezonie, podobnie jak Piast w rozgrywkach 2015/2016, także długo przewodziła stawce, by roztrwonić w stosunkowo krótkim czasie swoją przewagę. Proces destrukcji zespołu Piotra Stokowca nie zaczął się jednak na finiszu sezonu, tylko rozpoczął się jeszcze w przed podziałem ligi na dwie grupy. Niemniej wcześniej wielokrotnie tak bywało. Pomijając kampanie 2017/2018, kiedy biało-zieloni jedyny raz znaleźli się w grupie spadkowej, ci zawsze walczyli o bilety na europejskie areny. I zawsze musieli obejść się smakiem. Ba, w latach 2014-2017 za każdym razem zajmowali pierwszą pozycją, poza strefą pucharową! Zespół Big Cyc swego czasu nagrał kawałek „Pechowy jak Polak”. Może kiedyś Krzysztof Skiba pokusi się, aby przerobić ten utwór na „Pechowy jak Lechista”. Walcząc o podium, gdańszczanie nigdy nie potrafili w końcówce trzymać fasonu. Pięć punktów w sezonie 2013/2014, jeden (!) w rozgrywkach 2014/2015, sześć w kampanii 2015/2016 i pięć rok później. Powiecie, że to i tak nieźle, ale jeśli przypomnimy sobie szczegóły tamtych gier, to okaże się, że wcale tak nie jest. W 2016 roku, w ostatniej kolejce Lechia musiała pokonać Cracovię, by zająć 4. miejsce, dające prawo gry w eliminacjach LE – przegrała. W 2017 roku była jedną bramkę od historycznego mistrzostwa Polski, wystarczyło tylko pokonać Legię i skorzystać na podziale punktów w starciu Jagi z Lechem – nie zrobiła tego.
Ciężko z kolei do którejś z tych grup zakwalifikować Cracovię, która co roku w tym momencie sezonu spisywała się różnie. Owszem, potrafiła się zmobilizować i w 2016 roku pokonała Lechię 2:0, dzięki czemu, zawitała na europejskich salonach. Jednak już trzy lata później, kolejny awans do kwalifikacji LE zawdzięczała nieporadności Jagiellonii Białystok, która przegrała 0:2 z...Lechią. „Pasy” w tym czasie z kolei poległy w rywalizacji z Pogonią Szczecin aż 0:3. Z Pogonią, która, dodajmy, o nic już nie grała. Różnie również wiodło się krakowianom, gdy ci zaangażowani byli w walkę o utrzymanie. W sezonie 2013/2014 w ostatnich trzech meczach dolnej ósemki ugrali zaledwie dwa „oczka”. Tylko dużej przewadze na resztą stawki po zasadniczej części rozgrywek, zawdzięczała fakt, że ponownie nie znalazła się w I lidze. Rok później było odwrotnie, po 30. kolejkach ledwie cztery punkty przewagi nad strefą spadkową, a w końcówce rozgrywek komplet zwycięstw. W sezonach 2016/2017 i 2017/2018 znów była mizeria (po trzy punkty) i także nieznaczna przewaga nad spadkowiczami. Cracovia zatem do perfekcji opanowała poruszanie się po cienkim lodzie. Kiedyś jednak w końcu przyjdzie jej za to zapłacić.
Typujemy, że nastąpi to w bieżącym sezonie. „Pasy”, a także Lechia, swój wielki bój o Ligę Europy stoczą za dwa tygodnie w Lublinie i przewidujemy, że już do końca rozgrywek, oba zespołami nie będą uczestniczyć w walce o podium. Przewidujemy również, że podrażniony odpadnięciem z PP, Lech zewrze szyki i powalczy o wicemistrzostwo Polski. Zostają Piast i Śląsk. Bardziej realne wydaje nam się, że na finiszu znów błysną wrocławianie, mimo faktu, że tym razem będą mieli do czynienia z bardziej klasowymi rywalami niż ostatnio.