Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Krzysztof Porebski / PressFocus

Dwa gole, niewykorzystany karny, ale znowu po meczu najgłośniej o sędziowaniu Mycia. Wisła Kraków 1:1 Korona

Autor: Paweł Łopienski
2020-07-11 23:28:17

Wojciech Myć i nieradzenie sobie z boiskowymi wydarzeniami? Nowe, nie znaliśmy. I choć w pierwszej połowie oglądaliśmy całkiem interesujące widowisko, tak w drugiej obie drużyny dostosowały się do stawki tego spotkania. Aż boimy się pomyśleć, gdyby ten mecz znaczył zdecydowanie więcej i decydował o przyszłości jednej z drużyn w Ekstraklasie, a główną rolę odegrał w niej arbiter, dla którego najwyższa klasa rozgrywkowa to za wysokie progi…

Arbiter pochodzący z Lublina dostał siódmą szansę w obecnym sezonie, aby posędziować na poziomie najlepszej ligi w Polsce. 30-latek zapisał się w głowie kibica Ekstraklasy tylko z kontrowersyjnych decyzji, często po prostu kompromitacji, co zupełnie nie przeszkadzało przywracać go do pracy i dawać kolejne okazje. Gdy więc dowiedzieliśmy się, że dzisiejszy mecz Wisły Kraków z Koroną poprowadzi właśnie on, to mogliśmy w ciemno zakładać jakieś cudawianki. I nie pomyliliśmy się.

- Pan Wojciech Myć nie panuje dzisiaj nad tym co się dzieje na boisku – powiedział w drugiej połowie jeden z komentatorów tego meczu. No cóż, chcielibyśmy napisać, że to nowość, otóż nie. Powiedzieć, że ten arbiter nie wykorzystał tego spotkania do pokazania się z dobrej strony, to jakby nic nie napisać, bo Myć w ogóle nie uczy się na błędach. Po przerwie dzisiejsze spotkanie wymknęło mu się spod kontroli, a wszystko zaczęło się od kontrowersyjnej czerwonej kartki pokazanej Mateuszowi Hołowni jeszcze w pierwszej części meczu.

 

 

Potem było jeszcze gorzej, ponieważ po raz kolejny dał sobie wejść na głowę zawodnikom. Nie mówiąc już o braku konsekwencji. Krótko po faulu wiślaka jeden z piłkarzy Korony nie zostaje ukarany za uderzenie łokciem. Pawłowski wymusza rzut karny i ogląda żółty kartonik, ale wcześniej Gardawskiemu za identyczną sytuację się upiekło. Nie mówiąc już o tym, że jeśli już ktoś mógł wylecieć z boiska, to był nim Klemenz, który wyprostowaną nogą wjechał w stopę Szelągowskiego… Kwintesencją jego dzisiejszego występu było chyba przeszkodzenie Koronie w wymianie piłki, bo po prostu stał w miejscu, w którym być go nie powinno. Krótko mówiąc, o występie Mycia mówiło się najwięcej. A chyba nie o to chodzi w jego pracy.

Ale skończmy już ten temat, ponieważ obie drużyny zasłużyły swoją postawą na powiedzenie cokolwiek o nich. Przynajmniej, jeśli popatrzymy na pierwszą połowę, gdzie działo się naprawdę sporo. Gospodarze rozpoczęli ją lepiej, co zaowocowało szybko strzelonym golem – Turgeman wykorzystał świetnie rozegraną akcję i dośrodkowanie Sadloka, nie dając szans na obronę  Koziołowi. Napastnik powinien podwyższyć rezultat kilka minut później, ale nie wykorzystał rzutu karnego. Karnego zupełnie niepotrzebnego, bowiem Tzimopoulos sfaulował Boguskiego, gdy piłka w zasadzie wychodziła już poza linię końcową boiska… Golkiper gości uratował podopiecznych Kamila Kuzery jeszcze kilkukrotnie, bo Wisła na początku spotkania z łatwością dochodziła do sytuacji strzeleckich.

Obrona rzutu karnego dodała skrzydeł kielczanom, którzy coraz pewniej radzili sobie na połowie przeciwnika, choć można było mieć zastrzeżenia wobec tego, że nawet pomimo gry w przewadze nie potrafili zbliżyć się do jedenastki rywala i stworzyć sobie stuprocentowej sytuacji w polu karnym Mateusza Lisa. Ponownie sporo zależało od Petteriego Forsella, który był groźny z rzutów wolnych, a po jednym ze strzałów z dystansu futbolówka trafiła w poprzeczkę. 

W drugiej połowie gra straciła płynność, było więcej przerw spowodowanych większą liczbą fauli. Stawka tego spotkania również nie przyciągała uwagi – los obu drużyn w obecnym sezonie była już znana, dlatego i emocji brakowało, pomimo kilku ciekawych sytuacji z obu stron, a także niebezpiecznych strzałów Forsella na bramkę krakowskiej Wisły. Nie odczuliśmy za bardzo, że gospodarze musieli radzić sobie w dziesiątkę, a przyjezdni w końcówce zagrozili jedynie po uderzeniach z dwudziestu metrów. Patrząc na ogólną dyspozycję krakowskiej defensywy w tym sezonie, było to rozczarowanie, że nawet w takich warunkach kielczan stać było na jednego gola. Generalnie jednak, remis nie jest krzywdzący ani dla jednych, ani dla drugich.

Jeszcze jedna sprawa. Podobno kieleccy juniorzy nie są jeszcze przygotowani do gry na poziomie Ekstraklasy. Dlatego też cały czas stawiano na obcokrajowców typu Cecarić czy Djuranović, zamiast w ich miejsce wstawić wychowanków, którzy aż rwali się do gry.  A dziś od pierwszej minuty wystąpił Szelągowski, który nie dość, że był jednym z najlepszych piłkarzy na boisku, to jeszcze swój występ przypieczętował zdobytą bramką. Wiktor Długosz wszedł z ławki i również pokazał się z dobrej strony. Kaczmarski? Pomimo dziesięciu minut na boisku nie można było o nim złego słowa powiedzieć. Czyli jednak da się? 

Wisła Kraków – Korona Kielce 1:1 (1:1)
1:0 Turgeman 6’ asysta Sadlok
1:1 Szelągowski 34’ asysta Gardawski

Wisła Kraków: Lis (6) – Niepsuj (5), Klemenz (3), Janicki (5), Sadlok (6) – Basha (5), Boguski (6) – Wojtkowski (5)(69’ Buksa – 4), Chuca (3)(46’ Pawłowski – 4), Hołownia (3) – Turgeman (5)(83’ Tupta – bez oceny). 

Korona: Kozioł (7) – Szymusik (4)(31’ Spychała – 5), Tzimopoulos (2), Kovacević (4), Gardawski (5) – Radin (4)(80’ Kaczmarski – bez oceny), Żubrowski (5) – Cebula (3)(62’ Długosz – 5), Forsell (6), Szelągowski (6) – Kiełb (3).

Sędzia: Wojciech Myć (Lublin).
Nota: 2. 

Żółte kartki: Janicki, Klemenz, Basha, Niepsuj, Wojtkowski, Pawłowski – Radin, Cebula, Długosz.
Czerwona kartka: Hołownia (30’, za faul na Szymusiku; po interwencji VAR).

Widzów: 4 223.

Piłkarz meczu: Marek Kozioł. 


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się