Autor zdjęcia: Tomasz Folta / PressFocus
Strzały poza tarczą – na jakich obcokrajowcach w ostatnim czasie przejechało się Zagłębie?
Zagłębie Lubin co roku ma ambitne plany, aby znaleźć się w ekstraklasowej czołówce. Póki co jednak realizacja tych założeń idzie „Miedziowym” jak po grudzie. Od ostatniego ligowego podium lubinian minęły bowiem już cztery lata.
W pamiętnym sezonie 2015/2016, Zagłębie było beniaminkiem, ale w niczym nie przeszkodziło mu to w skutecznej walce o udział w europejskie puchary. I-ligowy czyściec pozwolił na Dialog-Arenie na zmianę filozofii, która polegała na odejściu od ściągania bezwartościowych obcokrajowców, a odważniejszego stawiania na młodzież. Ta polityka przyniosła efekty, bo od 2015 roku Zagłębie pokazało Polsce takich piłkarzy jak Bartosz Białek, Adam Buksa, Alan Czerwiński, Dominik Hładun, Jarosław Jach, Filip Jagiełło, Jarosław Kubicki, Damian Oko, Krzysztof Piątek czy Bartosz Slisz. Wciąż jednak lubińskim działaczom zdarzają się nietrafione strzały, jeśli chodzi o piłkarzy zagranicznych.
OBSTAWIAJ MECZE ZAGŁĘBIA LUBIN W BETCLIC. ZAREJESTRUJ SIĘ Z KODEM 2X45INFO
Okno transferowe A.D. 2019 było tego najlepszym przykładem. Owszem, w Zagłębiu mieli nosa ściągając Dejana Drazicia, Evegnija Bashkirova, a także odkurzając Sasę Żivca, ale kompletnym nieporozumieniem okazało się sprowadzenie tria: Rok Sirk, Asmir Suljić, Matyas Tajti. Dwóch ostatnich zresztą zdążyło już opuścić Dolny Śląsk. Pierwszy ewakuował się Suljić. Do Lubina trafiał po znakomitym sezonie w barwach NK Olimpija, w barwach którego w sezonie 2018/2019 zaliczył aż 14 decydujących podań. Sam w rozmowie z klubową telewizją, przedstawiał się jako „król asyst”. Skończyło się na tym, że jesienią w ekipie dwukrotnych mistrzów Polski rozegrał zaledwie pięć meczów, nie notując choćby jednego podania, po którym któryś z jego kolegów zdobyłby bramkę.
Tajti z kolei rozwiązał kontrakt w końcówce czerwca. Nie miał tak okazałego CV jak Suljić, dopiero bowiem wchodził w dorosły futbol. Wcześniej jednak, grywał w zespołach U-19 FC Barcelona i Malaga CF, co zwróciło uwagę lubińskich szperaczy. Miał być panaceum na problemy Zagłębia w środku pola, ale w pierwszej części sezonu nie pojawił się na murawie choćby na minutę. Podczas styczniowego zgrupowania w Belek pokazał się jednak z bardzo dobrej strony, przede wszystkim w sparingu z czeską MFK Karvina. Nic dziwnego więc, że od początku roku dostał od Martina Seveli aż trzy okazje do gry, w rywalizacji z Piastem Gliwice, Wisłą Kraków i Śląskiem Wrocław. Nie wykorzystał jednak żadnej z nich i już do czerwca nie podniósł się z ławki rezerwowych.
W Lubinie więc ostał się już tylko Sirk, ale jego i dni są policzone. Słoweniec nie poszedł w ślady rodaków, a więc Damjana Bohara i Żivca, i zamiast być kołem zamachowym „Miedziowych”, był raczej kulą u nogi. 13 meczów bez gola to dorobek mizerny, a przecież w poprzednich dwóch latach dla SK Mura (rok w pierwszej lidze i rok w drugiej) strzelił w sumie 30 goli! W maju, jeszcze przed wznowieniem rozgrywek Ekstraklasy o nim, a także o Tajtim, tak wypowiadał się na łamach „Przeglądu Sportowego” Sevela: - Nie wiem, jaki będzie ich los, bo mają ważne kontrakty, to już zadanie dla szefów klubu. Potrzebujemy jednak lepszych zawodników, do których będą równać młodzi.
W poprzednich latach Zagłębiu również przytrafiały się podobne „klopsy” transferowe, choć nie było ich aż tylu w ciągu pojedynczego okna. W sezonie 2018/2019 występy w Lubinie okazały się być ponad siły doświadczonego rosyjskiego skrzydłowego, Vladislava Sirotova, mającego za sobą występy między innymi w drugiej drużynie Zenitu Sankt Petersburg. Jesienią Sirotov miewał przebłyski, zaliczył bowiem asysty w bojach z Legią Warszawa i Lechią Gdańsk. Wiosną grał już jednak gorzej i gorzej i wiosnę spędził przede wszystkim w zespole rezerw. „Wydawało się, że gdzie jak gdzie, ale w Ekstraklasie, taki ktoś jak Szrotow powinien znaleźć swój Eden. Nie rozumiem, co mogło pójść nie tak” - dowcipkowali na internetowych forach, lubińscy fani.
Mimo wszystko, za rozczarowanie należy uznać również pobyt w Lubinie doświadczonego Jakuba Maresa, który w Zagłębiu pojawił się zimą 2018. Debiutancka runda w Ekstraklasie była co prawda bez szału – 4 gole i 3 asysty, ale widać, było, że Czech wie o co chodzi w futbolu. Gdy jednak dostał cały sezon na pokazanie swoich umiejętności, kompletnie zawiódł. 2 gole w 25 meczach to zdecydowanie za mało jak na kogoś, kto łącznie w czeskiej i słowackiej ekstraklasie 60-krotnie pakował piłkę do siatki. W kampanii 2018/2019 Mares przegrywał rywalizację o miejsce w składzie z Patrykiem Tuszyńskim. Z kolei na wypożyczeniu w Zagłębiu Sosnowiec bardzo dobrze poczynał sobie Olaf Nowak (4 gole w 14 meczach) i to na niego w Lubinie liczono w kolejnym sezonie. Fakt, że Tuszyński latem przeniósł się do Piasta Gliwice, a Nowak wylądował w Wiśle Płock to już zupełnie inna historia.
Z niczego szczególnego nie dał się zapamiętać również Deimantas Petravicius. Młody Litwin co prawda przez cały czas pobytu na Dolnym Śląsku był zadowolony z warunków w Lubinie. - Cały klub jest profesjonalnie zarządzany, mamy tutaj wszystko, czego potrzebujemy. Treningowe zaplecze, boiska, to wszystko robi wrażenie. Kibice mocno wspierają drużynę. Jestem szczęśliwy, że zostałem zawodnikiem Zagłębia. Mogę się tutaj rozwijać – mówił w październiku na łamach oficjalnej strony klubu. Sęk w tym, że samo Zagłębie z Petraviciusa nie miało zbyt wiele pożytku. Prawoskrzydłowy w miedziowych barwach zdążył rozegrać 24 minuty, a później przez dłuższy czas był kontuzjowany. Uraz postawił pod ścianą lubiński klub, który do końca marca miał się określić czy chce wiązać się z byłym graczem Nottingham Forest na dłużej niż rok. Pół godziny gry to jednak było zbyt mało, aby podjąć tak istotną decyzję, stąd już w czerwcu Petravicius był wolnym zawodnikiem.
Niewątpliwym plusem w Lubinie jest fakt, że Zagłębie nie ściąga już tylu obcokrajowców, co kiedyś. Aż nas ciarki przechodzą jak przypomnimy sobie spadkowy sezon 2013/2014, kiedy w zespole były takie „asy” jak Silvio Rodić, Boris Godal, Pavel Vidanov, Elvedin Dzinic, Johan Bertilsson czy Manuel Curto. Teraz przy ulicy Marii Skłodowskiej Curie poszli w końcu w jakość, zatem można mieć nadzieję, że transfery takie jak Bohar czy Żivec będą normą, a nie wyjątkami.