Autor zdjęcia: Rafal Rusek / PressFocus
Ten, który robi różnicę… TOP 5 środkowych obrońców według not 2x45
Wczoraj raczyliśmy was topką lewych obrońców, gdzie w tym sezonie, na zwykle newralgicznej pozycji, naprawdę było na kim oko zawiesić. Dziś przechodzimy na środek, gdzie z kolei kilku do orderów zawsze się znajdzie. I nie inaczej było tym razem, bo nawet i poza najlepszą piątką pozostało paru niezłych kozaków.
5. Artur Jędrzejczyk (5,21)
Dobrze pamiętamy, że jeszcze jakiś czas temu „Jędza” był uważany nie tyle za bardzo dobrego obrońcę, co za duże obciążenie budżetu Legii. Dariusz Mioduski nie gryzł się w język i publicznie twierdził, że Jędrzejczyk powinien rozważyć odejście. Jego zdaniem bajeczny - jak na warunki ekstraklasy oczywiście - kontrakt obrońcy wpływał na negocjacje z innymi zawodnikamim, którym również marzyły się przez to większe kwoty. Na swoje 200 tysięcy złotych miesięcznie zapracował jednak w sezonie 19/20 bardzo, ale to bardzo sumiennie. W 36 meczach we wszystkich rozgrywkach wychodził z opaską kapitana. Potrafił podostrzyć, by pobudzić swoich kolegów. Czuł rytm meczu, potrafił się znaleźć we właściwym miejscu i czasie. No i - jak to „Jędza” - był w stanie obskoczyć kilka pozycji. Najlepiej wyglądał na stoperze, ale i na prawej, i na lewej stronie parę razy wystąpił. Podczas zakończenia sezonu został przez władze PKO Bank Polski Ekstraklasy wybrany obrońcą sezonu.
4. Lubomir Satka (5,23)
To Tomas Huk był kapitanem Dunajskiej Stredy. Ale bynajmniej nie on został najlepszym stoperem sprowadzonym do Polski ze słowackiego klubu latem. Jego były partner, Lubomir Satka, okazał się bowiem w Lechu Poznań prawdziwym objawieniem. Gdy tylko Thomas Rogne był zdrowy (a, wiadomo, u niego różnie z tym bywa), no to defensywa Lecha wyglądała na bardzo trudną do sforsowania. Aż dziw bierze, że na początku sezonu nie on cieszył się największym zaufaniem Dariusza Żurawia, a Djordje Crnomarković. W drugiej części sezonu nie było już jednak wątpliwości, od kogo trzeba zaczynać rozpisywanie linii obrony Kolejorza. Spokój, ustawienie, a do tego uniwersalność - gdy była taka potrzeba, wskoczył na prawy bok defensywy i prezentował się tam bardzo poprawnie.
3. Michał Nalepa (5,24)
Ale jak to?! Środkowy obrońca zespołu, który stracił więcej bramek niż Korona Kielce?! W TOP3?! A i owszem. Jeśli bowiem sięgniecie pamięcią do meczów Lechii, to trudno za tracone w nich gole obarczać Nalepę. Dziś można powiedzieć to już bez żadnych wątpliwości - środek obrony Lechii stracił na jakości, kiedy kontuzję złapał Błażej Augustyn. Nie wrócił już do składu, bo popadł w konflikt z klubem. W jego miejsce musiał wskoczyć Mario Maloca i to już nie był ten poziom. Gry i zrozumienia z Michałem Nalepą. Ale wciąż - to do Malocy można mieć więcej pretensji, to Nalepa zwykle łatał dziury i ratował tyłki kolegom. Różnica not pomiędzy tymi dwoma dżentelmenami nie pozostawia w tej kwestii cienia wątpliwości. Nalepa to średnia 5,24, Maloca - 4,60.
2. Igor Lewczuk (5,32)
Drugi ze stoperów mistrza Polski w TOP5. W dużej mierze bowiem Legia zawdzięczała wejście na fotel lidera i utrzymanie się na tymże siedzisku swoim środkowym obrońcom. Bo owszem, w pamięci zostają bardziej składne akcje kreatywnych graczy z przodu - rajdy Luquinhasa, błyskotliwe wykończenia Gwilii, spustoszenie, jakie siali po prawej stronie Vesović z Wszołkiem. Ale nie można zapominać o tym, że w drodze do tytułu Legia zachowała też czternaście czystych kont. Lewczuk po powrocie do Polski okazał się być tym samym świetnym stoperem, jaki nasz kraj opuszczał na rzecz Bordeaux. Weteran, w maju skończył 35 lat, ale patrząc na jego formę - do emeryturki to temu panu raczej nie jest spieszno. Od niego i Artura Jędrzejczyka naprawdę sporo mógł się w tym sezonie nauczyć Mateusz Wieteska. I oby nauka nie poszła w las, bo z trójki stoperów warszawskiego zespołu, on grał najmniej równo, a jednak - z racji wieku, zrozumiałe - to właśnie Wieteska budzi największe zainteresowanie za granicą.
1. Jakub Czerwiński (5,79)
W jego przypadku po prostu trudno nie zadać sobie pytania: o ile punktów więcej miałby Piast, gdyby Czerwiński w sierpniu ubiegłego roku nie zderzył się na treningu z kolegą z drużyny i nie rozwalił sobie przy tym kolana. Zabrakło go bowiem w tym czasie w szesnastu meczach ligowych, a Piast stracił w tym czasie 18 bramek. Gdy tylko znów znalazł się w wyjściowej jedenastce, gliwiczanie zachowali pięć kolejnych czystych kont w pięciu spotkaniach u siebie, a ich średnia traconych bramek zdecydowanie spadła. W 19 meczach z Czerwińskim w podstawowej jedenastce Piast dał sobie wbić zaledwie 12 goli, w 18 spotkaniach, kiedy go brakowało, trafień rywali było 20. Nie trzeba szkiełka powiększającego, by dostrzec ewidentną różnicę. Bo „Czerwo” wprowadzał spokój. Doświadczenie pozwalało mu zawsze znaleźć się koniec końców tam, gdzie rywal z piłką. Jednocześnie nie sposób było nie odnieść wrażenia, że przy Czerwińskim lepiej wygląda każdy jego partner ze środka obrony. Tak jak zwykle o „robiących różnicę” mówi się w przypadku graczy ofensywnych, tak trudno o Czerwińskim nie mówić jako o gamechangerze.