Autor zdjęcia: Lukasz Sobala / Press Focus
To nigdy nie były poważne rozgrywki - wszystkie absurdy Superpucharu Polski z ostatnich lat
Odwołując niedzielne starcie o Superpuchar Polski, PZPN wolał dmuchać na zimne, więc dalecy jesteśmy od krytyki futbolowej centrali. Postępowanie decydentów z ulicy Bitwy Warszawskiej wpisuje się jednak idealnie w historię bojów o SP, ewidentnie pokazując kibicom, że to nigdy nie były poważnie traktowane rozgrywki.
W Anglii pierwsze boje o Tarczę Wspólnoty (wcześniej zwaną Tarczą Dobroczynności) odbyły się już w 1908 roku. W pozostałych krajach z "wielkiej piątki" pojedynki mistrza ze zdobywcą krajowego pucharu nie mają aż tak długich tradycji (Francja - 1964, Hiszpania - 1982, Niemcy - 1987, Włochy - 1988) i nie cieszą się aż tak wielkim zainteresowaniem, jak na Wyspach Brytyjskich, ale przynajmniej odbywają się regularnie. Tylko w Polsce jak zwykle musi być inaczej. Inauguracyjny bój o Superpuchar rozegrany został w 1983 roku i od tego czasu, nie odbyło się aż siedem edycji (tej niedawno odwołanej nie liczyliśmy, bo wciąż istnieje możliwość, że zostanie rozegrana w innym terminie). A już z prawdziwym zatrzęsieniem absurdów dotyczących tej rywalizacji, mieliśmy do czynienia w ostatnich latach.
Mucha show
O odwołanym meczu z 2012 roku słyszeli nawet ci, którzy na co dzień nie żyją sprawami polskiego futbolu. Wszystko przez wypowiedź minister sportu za rządów koalicji PO-PSL, Joanny Muchy, która dała przykład ogromnej ignorancji, pytając kto wybierał drużyny do tego meczu. Pani minister, nikt tych drużyn wówczas nie wybierał, tak chciał los! W sezonie 2010/11 Wisła Kraków zdobyła swój 13., i zarazem ostatni jak do tej pory, tytuł mistrza Polski. Mająca apetyt na to trofeum Legia Warszawa musiała zadowolić się jedynie Pucharem Polski. Pierwotnie polski klasyk zaplanowano na 23 lipca, ale już na początku miesiąca jasnym było, że spotkanie w tym czasie na pewno nie dojdzie do skutku.
Zgoda, infrastrukturalnie nie był to łatwy okres dla piłkarskich decydentów. Wciąż budowano jeszcze areny na EURO 2012 w Gdańsku, Warszawie i Wrocławiu. Ze powodu bezpieczeństwa odpadały obiekty Legii i Wisły, zaś nowy stadion Lecha Poznań, był niewybieralny z wiadomych względów. Stąd pomysł, aby spotkanie przenieść na luty, kiedy do użytku gotowy będzie już Stadion Narodowy. Pomysł wydawał się ze wszech miar dobry, bo mecz o SP w końcu doczekałby się uroczystej otoczki. Od początku 2012 roku, zamiast przygotowywać się do piłkarskiego święta na nowym, imponującym obiekcie, były jak w kawałku Guziora - same kłopoty.
Negatywne opinie wydały bowiem praktycznie wszystkie organy - policja, straż pożarna, sanepid. Najwięcej zastrzeżeń dotyczyło kwestii bezpieczeństwa. Kibice Wisły otrzymali do rozdysponowania 9 tysięcy biletów, ale z zastrzeżeniem, że do Warszawy mogą przyjechać tylko pociągami specjalnymi. Fani Białej Gwiazdy chcieli mieć swobodny wybór transportu na to spotkanie, więc postanowili mecz zbojkotować. Z kolei kibice Legii zapowiedzieli, że bez względu na to, czy spotkanie się odbędzie czy nie, liczną grupą udadzą się pod Stadion Narodowy, by zaprotestować przeciwko postępowaniom władz miasta. Rykoszetem dostali także ludzie, którzy po prostu chcieliby zobaczyć na żywo, dwie najlepsze polskie drużyny w ostatnich latach - nie zdecydowano się bowiem na sprzedaż biletów na sektory neutralne.
Impas trwał, 8 lutego zostało zorganizowane spotkanie ostatniej szansy, starano się jeszcze wypracować kompromis i właśnie wówczas padło słynne pytanie minister Muchy. "Minister Mucha była łaskawa postawić jedno, jakże ważne pytanie: "Kto wybrał drużyny do tego meczu?". Nawet nie chodzi mi o to, że nie wie. Chodzi o to, że nie ma wokół siebie ludzi, którzy tłumaczyliby specjalnie dla niej - nie ma co ukrywać ignorantki w sporcie - oczywistości" - napisał wówczas na twitterze Roman Kołtoń. Ostatecznie, spotkanie nie doszło do skutku.
Na Łazienkowskiej jak u siebie
Parę miesięcy później, Superpuchar udało się rozegrać w terminie, ale również nie obyło się bez skandalu. Starcie mistrza Śląska ze zdobywcą PP Legią odbyło się Warszawie, ale bynajmniej nie na Stadionie Narodowym. Pierwotnie zamysł był taki, aby po raz pierwszy w historii tych rozgrywek, odbył się mecz i rewanż. W grę wchodziły dwa terminy - 12 lipca i 12 sierpnia. W sierpniu jednak na Pepsi Arenie miała odbyć się wymiana murawy, zaś na Stadion Miejski we Wrocławiu zarezerwowany był na inną imprezę. Nie było też pewności czy zarządzający obiektem w stolicy Dolnego Śląska przygotują go na przyjazd kibiców gości. Stąd też decyzja, aby rozegrać tylko jeden mecz i to właśnie przy ulicy Łazienkowskiej.
Oba kluby zgodziły się na takie rozwiązanie, czego już jednak nie można było powiedzieć o kibicach. Ledwie garstka fanów Śląska pofatygowała się do stolicy Polski, zaś sympatyków Legii było ok. 3000. Co ciekawe, formalnie gospodarzem tego pojedynku byli... wrocławianie.
"Na koniec musimy wspomnieć o oprawie meczu o Superpuchar Polski. Trudno się oprzeć wrażeniu, że niektóre puchary o tytuł mistrza gminy cieszą się większym szacunkiem i uwagą notabli. Piłkarze wyszli na boisko, powalczyli, obok meczu nie przeszli. Ale puchar zawodnicy Śląska odebrali w warunkach, które urągają meczowi o stawkę. Nikt z najwyższego managementu polskiej piłki na Łazienkowską się nie pofatygował, by nagrodzić zwycięzców. Nawet kibiców zabrakło, bo choć formalnie Śląsk był gospodarzem meczu w Warszawie (sic!), to do stolicy pofatygowała się garstka fanów z Wrocławia. Trudno zresztą im się dziwić. A kibice "gości", czyli stali bywalcy stadionu przy ul. Łazienkowskiej "gospodarzy" fetować nie mieli ochoty. Zwłaszcza, że tym razem na ich oczach okazali się lepsi od legionistów. Zdobycie superpucharu to sukces sam w sobie i nikt Śląskowi go nie odbierze. Pytanie tylko: po co zmuszać piłkarzy do wysiłku, skoro reszta krajowego światka futbolowego ma Superpuchar Polski w głębokim poważaniu?" - tak wydarzenia z Warszawy relacjonował portal tuwroclaw.pl.
Nikt nie chce grać
W tej dekadzie główne problemy z organizacją Superpucharu Polski dotyczyły wyboru właściwego gospodarza. Wcześniej bywały z kolei takie momenty, gdy w ogóle nie było chętnych do gry. Tak było na przykład latem 2007. Byliśmy wówczas po jednym z najbardziej szalonych sezonów w historii Ekstraklasy. Po raz drugi w historii mistrzem Polski zostało Zagłębie Lubin, które po dramatycznym finiszu, okazało się lepsze od GKS Bełchatów. Broniąca tytułu Legia poniosła aż 10 porażek, z kolei Wisła po raz pierwszy w XXI wieku, wylądowała poza podium Ekstraklasy. Puchar Polski w wielkim stylu zdobyła zaś Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, która jednak... nie była zainteresowana rywalizacją o SP, wykręcając się przygotowaniami do eliminacji Pucharu UEFA.
Awaryjnie, udział w boju o SP zaproponowano finaliście PP, a więc Koronie Kielce, ale działacze złocisto-krwistych, także nie zamierzali korzystać z tej niespodziewanej szansy. Postawiona pod ścianą Ekstraklasa SA zwróciła się więc z propozycją gry do wicemistrza z Bełchatowa, który podjął wyzwanie. Nie był to już jednak mecz o Superpuchar Polski, ale o Superpuchar Ekstraklasy. Podobnie jak w końcówce sezonu, także i w starciu inaugurującym kolejne rozgrywki, Zagłębie okazało się lepsze, zwyciężając 1:0.
Jedyny taki mecz w historii
Z kolei najciekawsze są kulisy starcia w sezonie 2003/04. Nie będziemy tu parafrazować Gruchy z "Chłopaki nie płaczą", bo akurat historię tego pojedynku można zrozumieć. W 2003 roku, ze względów finansowo-marketingowych, nie odbył się mecz dwóch Wiseł (Biała Gwiazda była wówczas mistrzem, zaś Nafciarze zdobyli krajowy puchar). W 2004 roku w lidze znów bezkonkurencyjni byli piłkarze Henryka Kasperczaka, a w PP triumfował Lech, zdobywając swoje pierwsze trofeum od 1993 roku. PZPN znów nie garnął się do organizacji potyczki o SP, ale mobilizacja i determinacja poznańskich działaczy, którzy mieli apetyt na kolejny skalp, sprawiła, że udało się znaleźć salomonowe rozwiązanie.
Otóż, Lech i Wisła mierzyły się w ostatniej kolejce ligowej w sezonie 2003/04. Postanowiono więc, że zwycięzca tego spotkania, zdobędzie nie tylko trzy punkty, ale również i Superpuchar Polski. W przypadku remisu, miało dojść do rzutów karnych. I tak też skończyła się ta rywalizacja. W regulaminowym czasie był remis 2:2 (wywalczony przez Kolejorza dopiero na dziewięć minut przed końcowym gwizdkiem), zaś w serii jedenastek podopieczni Czesława Michniewicza byli już bezbłędni (do siatki trafiali Krzysztof Piskuła, Bartosz Bosacki, Michał Goliński i Łukasz Madej). W zespole Wisły bramkę zdobył tylko Maciej Żurawski, zaś swoje próby zmarnowali Arkadiusz Głowacki i Tomasz Kłos.
Jak zatem widać, Superpuchar Polski to nigdy nie były rozgrywki traktowane poważnie. Teraz oczywiście doszły względy bezpieczeństwa, ale gdyby była to ciut bardziej znacząca rywalizacja, pewnie znaleziono by inne rozwiązanie tego problemu.