Autor zdjęcia: Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Sześć grzechów głównych Aleksandara Vukovicia
To, że Dariusz Mioduski ma bardzo ograniczoną cierpliwość względem trenerów jest tak oczywiste, jak fakt, iż w styczniu zazwyczaj pada śnieg. Kolejną ofiarą jego niecierpliwości został Aleksandar Vuković, zwolniony kilka godzin temu. Żebyśmy jednak dobrze się zrozumieli – sam Serb też nie był krystaliczny. Jakie jego błędy sprawiły, iż właściciel Legii postanowił zakończyć tę współpracę?
1. Męczenie buły
W teorii warszawianie zrobili świetne transfery, przynajmniej patrząc przez pryzmat naszej ligi. Mladenović, Kapustka, Valencia, Juranović, Lopes, Boruc… Jest paka, nawet jeśli część musi się tylko odbudować. Do tego nie odeszła praktycznie żadna ważna postać, nie licząc Majeckiego jeszcze pod koniec poprzednich rozgrywek.
A mimo to mistrzowie polski grają futbol, który ich kibiców przyprawia o mdłości, zamiast ekscytować. I to od dłuższego czasu, wszak jeszcze w okresie postpandemicznym coś zaczęło się psuć przy Łazienkowskiej. Dziwne to o tyle, że – jak już wspomnieliśmy – exodusu z zespołu nie było, a jednak automatyzmy się pozacinały. Zwłaszcza nędznie wygląda to w ataku, gdzie pierwszą strzelbą stał się Tomas Pekhart. Z jednej strony facetowi wystarczy czasem pół sytuacji do zdobycia bramki, z drugiej styl gry dopasowywany do niego sprawia, iż podopieczni Vukovicia grają topornie. Bazują na prostych schematach – wrzutkach, górnych piłkach które ma zgarniać Czech i tym podobnych.
To jednocześnie sprawia, że goście tacy jak Luquinhas, Wszołek, Gwilia, nawet Kapustka czy Karbownik mogą czuć się nieswojo, gdy próbują grać coś, czego nie czują. Efekt jest taki, że wszystkie zwycięstwa jakie w tym sezonie odniosła Legia (nie licząc demolki z GKS-em Bełchatów), były to wygrane jednobramkowe. Po 1:0 z Linfield oraz Wisłą Płock i 2:1 z Rakowem. Nic dziwnego, brakuje tej ekipie polotu oraz finezji.
2. Kryzys trwa już 4. miesiąc!
W punkcie wyżej wspomnieliśmy o słabych wynikach na starcie tego sezonu, ale prawda jest taka, że już w poprzednim gra warszawian zaczęła mocno szwankować. Do końca rundy zasadniczej podopieczni Vukovicia szli jak walec przez Ekstraklasę, nie zważając na markę kolejnych rywali. A potem przyszło ostatnie 7 kolejek oraz bida z nędzą. Prześledźmy to mecz po meczu od początku tamtego momentu do teraz:
- 31. kolejka – 2:0 ze Śląskiem
- 32. kolejka – 0:0 z Jagiellonią
- 33. kolejka – 1:1 z Piastem
- 34. kolejka – 1:2 z Lechem
- półfinał Pucharu Polski – 0:3 z Cracovią
- 35. kolejka – 2:0 z Cracovią
- 36. kolejka – 0:0 z Lechią
- 37. kolejka – 1:2 z Pogonią
- 1. runda Pucharu Polski – 6:1 z GKS-em Bełchatów
- 1. runda el. Ligi Mistrzów – 1:0 z Linfield
- 1. kolejka – 2:1 z Rakowem
- 2. runda el. Ligi Mistrzów – 0:2 z Omonią
- 2. kolejka – 1:2 z Jagiellonią
- 3. kolejka – 1:0 z Wisłą Płock4. kolejka – 1:3 z Górnikiem
Mamy zatem 6 zwycięstw, 3 remisy oraz 6 porażek. Umówmy się – nie przystoi taki bilans mistrzom Polski, którzy mają mocarstwowe ambicje w skali kraju, a do tego zapowiadali, że tytuł z poprzednich rozgrywek ma być zaledwie punktem wyjścia do sukcesów w Europie. A tu cyk, pierwszy bardziej konkretny rywal (sorry drodzy Irlandczycy) i Omonia daje Legii 2:0 w czapę. Do tego dorzucamy przegrany półfinał Pucharu Polski z Cracovią oraz fakt, iż do Górnika warszawianie tracą już 6 oczek po 4 kolejkach i w sumie nie dziwimy się frustracji wszystkich osób związanych ze stołecznym klubem. W zasadzie trzeba wspomnieć też, że Wojskowi w sumie mieli sporego farta w poprzednich rozgrywkach, jeśli chodzi o wypracowaną wówczas przewagę punktową. Po 32. kolejkach wynosiła 11 punktów, by ostatecznie stopnieć do 3. To wszystko razem wzięte tworzy naprawdę wielki powód do wstydu.
3. Wzmocnienia na razie nimi nie są
Z jednej strony zrzucanie całej winy na szkoleniowca nie jest zasadne, ponieważ pewnych rzeczy nie przeskoczy. Jakkolwiek by się starał, kwestie takie jak adaptacja do drużyny, przygotowanie fizyczne czy kontuzje i kwarantanny to rzeczy zależne również od samych zawodników.
Nadal jednak póki co żaden z nowych nabytków nie wniósł nic ciekawego do drużyny. Najwięcej gra Kapustka, lecz w najlepszym wypadku można powiedzieć o nim, iż jest tak bezbarwny, że aż przezroczysty. Stracił dawny blask i nie ma co dyskutować w tej kwestii. Trudno się dziwić, skoro przez parę lat praktycznie nie istniał w poważnej piłce. Póki co w 4 meczach wystawiliśmy mu ocenę trzykrotnie (raz grał za krótko) i były to kolejno: 5, 3, 2. Słabizna.
Mladenović też na razie nie zachwyca, choć z Wisłą Płock zanotował już swoją pierwszą asystę w nowym zespole. Ale znów – brak mu tego blasku i przebojowości, jakimi imponował w Lechii.
To może chociaż Artur Boruc wnosi coś ekstra do drużyny? No niestety nie bardzo, póki co nie zanotował żadnej interwencji, po której moglibyśmy napisać: „Wooow, co za gość!” Wręcz przeciwnie, póki co broni to, co bronić powinien, czyli sytuacje głównie takie, gdy futbolówka leci w zasięg jego rąk. I nic poza tym.
O przydatności pozostałych niestety nie zdołaliśmy się przekonać, ponieważ Juranović przechodził kwarantannę, negocjacje dotyczące sprowadzenia Valencii przeciągały się niczym ser na pizzy, a Lopes miał kłopoty zdrowotne.
4. Coraz większa taktyczna naiwność
Wyglądało to tak, jakby w pewnym momencie stwierdził, że jego zespół to samograj i nie potrzebuje dalszego szlifowania. Indywidualności same załatwią całą robotę. Nawet da się to jakoś uargumentować – w poprzednim sezonie bowiem Legia zagrała sporo spektakularnych meczów okraszonych znakomitymi wynikami – 7:0 z Wisłą, 5:1 z Górnikiem, 3:0 ze Śląskiem, 4:0 z Koroną, 4:0 z Jagiellonią, 5:1 z Arką…
Jednakże tylko jeden z nich odbył się przed przerwą spowodowaną pandemią, co też jest wymowne wobec tego, co pisaliśmy w punkcie drugim. Zmierzamy jednak do tego, iż na przestrzeni tych ostatnich miesięcy Legia nie ewoluowała do przodu. Wręcz przeciwnie, raczej zwinęła się jak dywan, a co bystrzejsi trenerzy zaczęli dość łatwo ją odczytywać. Na przykład Piast, z którym bilans Vukovicia wynosi 0-1-3. W pewnym momencie Aco aż spytał Fornalika czy w końcu da mu wygrać? Niby żart, choć wymowny.
Ostatnio zaś Legię doskonale zneutralizował Marcin Brosz. Owszem, na pewno Górnik poleciał trochę na entuzjazmie, lecz ile składnych akcji warszawian sobie przypominacie? My tylko jedną, bramkową Slisza. Poza tym to była mocna lipa.
Ba, w okresie postpandemicznym z Legią całkiem łatwo radził sobie także Michał Probierz w finale Pucharu Polski, a w Ekstraklasie Dariusz Żuraw, Kosta Runjaic czy nawet Marek Papszun. Tak, dobrze widzicie – mimo iż w 1. kolejce to stołeczna ekipa zgarnęła 3 punkty, to jednak Raków przez większość spotkania prezentował się dużo lepiej. Zadecydowała głównie (nie)skuteczność jednych i drugich.
Z kolei o Henningu Bergu i jego Omonii z grzeczności nawet nie będziemy się rozpisywać…
5. Dziwne decyzje
Musimy przyznać, że paru decyzji taktyczno-personalnych, zwłaszcza z ostatnich tygodni, nie potrafimy zrozumieć.
Przede wszystkim zerknijmy na przypadek Michała Karbownika. Jasne, od dawna mówiło się o jego możliwym odejściu, więc trzeba było jakoś się ubezpieczyć na wypadek odejścia. Stąd transfer Mladenovicia, który momentalnie wypchnął wychowanka Legii na inne pozycje. Rozumiemy chęć zmieszczenia dwóch znakomitych zawodników do wyjściowej jedenastki, ale wyszło z tego szukanie kwadratury koła. Michał od początku sezonu grał na prawej obronie, gdzie radził sobie kiepsko, zaliczał też krótsze epizody w środku pola, niby na swojej nominalnej pozycji. Aczkolwiek nie zapominajmy – to na lewej obronie wybił się w poprzednich rozgrywkach, więc zdejmowanie go stamtąd i upychanie w inne miejsca wyrządziło i jemu, i drużynie więcej krzywdy niż pożytku.
Zwolnienie Vukovicia to dla mnie kolejna część tej samej historii. Chaosu, braku koncepcji i doboru ludzi, wywalania przy pierwszym kryzysie, do którego każdy trener ma prawo. Tak się niczego nie zbuduje. Nie zasłużył na takie potraktowanie.
— Krzysztof Stanowski (@K_Stanowski) September 21, 2020
Absurdalne było też zestawienie pierwszego składu na Jagę. Po co były rotacje, skoro zaraz po tym starciu rozpoczynała się przerwa na kadrę? Tymczasem od początku grali: Remy, Rocha, Hołownia, Kante oraz Kapustka. Do tego drużyna wyszła w ustawieniu 4-4-2, w środku pola grali Slisz z Martinsem, raczej defensywnie usposobieni. Jeśli jeszcze nie rozumiecie do czego zmierzamy – to był strzał w kolano pod względem ograniczania własnej kreatywności pod każdym względem. Późniejsze ratowanie się wpuszczaniem Karbownika, Luquinhasa czy Antolicia okazało się daremne.
I jeszcze dwa pytania – czemu nagle częściej zaczął grać Remy, skoro praktycznie każdym występie bywa jednym z najgorszych zawodników na boisku? Dlaczego Kapustka nie został wypróbowany w roli ofensywnego pomocnika, gdzie prawdopodobnie czułby się lepiej niż na skrzydle? Czemu Vuković uznał, że warto podporządkować grę całego zespołu pod Pekharta?
6. Vuković więcej przegrał niż wygrał.
Doskonale wiemy, iż przy Łazienkowskiej mają obsesję na punkcie Ligi Mistrzów. I w sumie trudno się dziwić. Gdyby Legia odpadła, ale po jakimś heroicznym boju z mocniejszą ekipą w ostatniej rundzie kwalifikacji, pewnie Vuko dałoby się jakoś obronić. No ale niestety było zupełnie inaczej.
W tym roku marzenia warszawian o Champions League przegoniła Omonia, rok temu były męczarnie z ekipami z Gibraltaru oraz Finlandii i odpadnięcie z Rangersami w walce o Ligę Europy. W poprzednim sezonie był też przegrany półfinał Pucharu Polski z Cracovią (0:3), a jeszcze wcześniej przegrana walka o mistrzostwo z Piastem. W efekcie więc wychodzi całkiem marny bilans – że w sumie Vuković więcej rzeczy przegrał, niż wygrał. Mógłby chociaż Superpucharem nieco podreperować swoje CV, lecz jak na ironię ten został odwołany…