Autor zdjęcia: mksflota.swinoujscie.pl
Jest matematykiem i jednocześnie spikerem! Podpadał kibicom, trenererom i działaczom. Ale robi swoje WYWIAD
Przygotowaliśmy niespodziankę dla naszych Czytelników. Z oczywistych względów wywiady przeprowadzamy głównie z piłkarzami i trenerami. Dla odmiany jednak postanowiliśmy spojrzeć na futbol okiem... spikera. Wybraliśmy Waldemara Mroczka, który pracuje we Flocie Świnoujście już od czternastu lat.
2x45.com.pl: Na początku proszę powiedzieć kilka słów o sobie.
Waldemar Mroczek: - Jestem, tak jak wcześniej wspomnieliście, spikerem na spotkaniach Floty Świnoujście od 1998 roku. Dodatkowo zajmuję się oficjalną stroną internetową klubu. Prócz tego pisuję w regionalnej gazecie – „Głos Szczeciński”. Z zawodu jestem matematykiem, a prywatnie kibicem Floty i Lechii Gdańsk.
- Jak Pan został tzw. „mówcą stadionowym”?
- W 1997 roku nawiązałem współpracę z nieistniejącą już świnoujskim radiem „44”. Sport w tej rozgłośni miał być tylko jej elementem. Przez 12 miesięcy prowadziłem relację ze spotkań III ligowych ekip – Floty Świnoujście oraz Leśnika Międzyzdroje. W Leśniku nie było spikera i zawarliśmy porozumienie. Długo tam miejsca nie zagrzałem, gdyż w 1998 dostałem propozycję z Floty, w której pracuję do dziś.
- Pan samym informowaniem podczas meczu się nie zajmuje. Dodatkowo odpowiada Pan za warstwę muzyczną i zegar.
- Zegar dużo czasu nie zabiera, tylko nie wolno zapomnieć, żeby go włączyć w momencie rozpoczęcia spotkania, bo później nie ma możliwości wskoczenia od razu na np. 5 minutę. Były takie przypadki, że wyłączał się w trakcie rywalizacji.
- Za takie rzeczy nie powinien odpowiadać techniczny?
- Trudno powiedzieć. Dla mnie bez sensu jest zatrudniać pracownika tylko po to, aby nacisnął guzik w odpowiedniej chwili. Mnie to mocno nie przeszkadza.
- Pewnie przez te 14 lat, jakie spędził Pan z mikrofonem, dużo się wydarzyło.
- Trzy razy doszło do boiskowych awantur: z Arką Gdynia w 2001, po meczu Pucharu Polski z Amiką Wronki dwa lata później i z Wisłą Płock w 2008. Dochodziło wtedy do poważnych burd, gdzie trzeba było reagować. Ciężko jest uspokajać publiczność, która patrzy na bójki zamiast na czystą sportową rywalizację. Jeszcze chciałem dodać, że „Arkowcy” jedenaście lat temu nazwali „Wyspiarzy” „Leśnymi Ludźmi”. Ale chyba gdynianie nie pamiętają, jak po derbach z Lechią w 1984 roku uciekali do morza. Przyganiał kocioł garnkowi, chciałoby się powiedzieć.
- Nie bał się Pan wtedy, że dostanie cegłą w głowę?
- W wypadku dwóch pierwszych awantur nadawałem z budynku klubowego, więc krzywda raczej nie mogła mi się stać. Z Wisłą zaś, pomimo że pracowałem na murawie, w ogóle o tym nie myślałem.
- Ma Pan też konflikt z niektórymi sympatykami Floty, którzy śpiewali o Panu między innymi, że Pan w Gdańsku… donosił.
- Kłamstwo! Nigdy na nikogo nie pisałem donosów. Możecie się w Gdańsku popytać. Konflikt to za dużo powiedziane. Mam poprawne relacje z prawdziwymi kibicami i z członkami stowarzyszenia „Młodzi Fanatycy”, nie licząc pewnej grupki, która ma do mnie pretensje za to, iż pisałem w niektórych felietonach na łamach „Głosu Szczecińskiego” między innymi, że na Flocie nie ma dopingu.
- Żałuje Pan, że napisał te teksty?
- Nie. Odbiły się szerokim echem. Usłyszałem dużo pozytywnych głosów. Trzeba się liczyć, że nieraz w życiu zostaniemy obrzuceni błotem.
- Nie myślał Pan, aby tę sprawę wnieść do sądu?
- Cały czas nad tym myślę, ale w ogóle zastanawiam się, czy warto.
- A odpowiada Panu aktualna sytuacja na trybunach, gdzie widzowie krzyczą głównie „drukarze”?
- Oczywiście, że nie. Doping polega zupełnie na czymś innym. Oczekuje się głównie podtrzymywania na duchu, gdy coś nie wychodzi, a nie każdy tak umie. Niepotrzebne są okrzyki, że przegrywają. Niektórzy przychodzą tylko po to, aby krytykować. Takich nazywa się „krzykaczami”.
- „Krzykaczy” spotkamy przecież na każdym stadionie. Nieważne, czy to Świnoujście, czy Kielce, czy Lubin.
- Zgadza się. Nie mówię, że tak jest tylko w Świnoujściu, ale trzeba to zwalczać.
- Chyba Pan najgorsze stosunki miał z Petrem Nemcem, aktualnym szkoleniowcem gdyńskiej Arki.
- Nie ma go już w klubie. Było, minęło. Nie ma do czego wracać.
- Pan starł się z nim, kiedy nie zatrzymał zegara w trakcie doliczonego czasu gry.
- Była taka sytuacja. Flota wtedy wygrywała. Trzeba mu przyznać, że jest dobrym fachowcem. Nie będę się żalić i go krytykować.
- Miał też do Pana pretensje, gdy napisał Pan, iż Charles Nwaogu w jednym ze spotkań z ŁKS-em nie trafił do pustej bramki.
- Ma prawo do krytyki, bo w tym wypadku był czytelnikiem. Trudno było napisać, że trafił skoro tego nie zrobił, a poza tym pokazywano ten mecz w telewizji. Ja piszę tylko prawdę. Ona nie może być złem.
- Podałby mu Pan rękę, gdyby spotkał go na ulicy?
- Oczywiście.
- Flota teraz finansowana jest przez miasto. Czy ma szansę na dłuższą metę funkcjonować w taki sposób?
- Pytanie nie do mnie. Na pewno wyłącznie z miasta się nie da. Pieniądze stamtąd starczają jedynie na pół roku. Dochodów należy szukać m.in. w biletach czy reklamach. To ciągnie się już czwarty sezon. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie znajdzie się konkretny sponsor.
- A jakiego Pan poleca?
- Bogatego (śmiech). Najlepiej byłoby, gdyby działał w mieście, bo to jest gwarancja, że tu zostanie. W razie „darczyńcy” z zewnątrz trzeba zawsze liczyć się z tym, że w każdej chwili może spakować manatki i wyjechać.
- Wszyscy mówią podmiocie odpowiedzialnym za świnoujski gazoport – Polskie LNG, ale chyba nic z tego nie będzie.
- Też myślę, że to się nie powiedzie, ale chcę się pomylić. Na pewno klub i miasto czekają długie oraz trudne negocjacje.
- Chcieliśmy się jeszcze odnieść do witryny Floty Świnoujście. Niektórzy sądzą, że została ona zrobiona przez pierwszego, lepszego dzieciaka podczas lekcji informatyki.
- Kiedy powstała [rok 1999, red.], była to bardzo nowoczesna strona. Ja akurat nie jestem informatykiem i nie jestem dobry w grafice komputerowej. Douczenie się wymaga sporej ilości czasu, którego, niestety, nie mam. Wprawdzie można taką robotę zlecić jakiejś firmie, ale jeśli była zgoda, to wszystko spaliło na panewce. Zajmuję się przede wszystkim newsami, lecz z drugiej strony nie mogę być na każdym treningu, ponieważ uczę w szkole.
- Internetową wizytówką klubu z reguły odpowiadają zespoły redakcyjne. W tym przypadku Pan robi tylko sam.
- Mnie to boli. W zasadzie, gdy brałem się za jej prowadzenie, to byłem kompletnie zielony w tworzeniu językiem HTML. Mieliśmy ten projekt robić wspólnymi siłami, a wyszło jak wyszło. Jednoosobowe prowadzenie strony charakteryzuje się za to pełną kontrolą.
- Nauki ścisłe i dziennikarstwo za wiele ze sobą wspólnego nie mają...
- Stronę powinien robić zawodowy żurnalista. Nie wiem, czy mam predyspozycje do takiego zajęcia. Od oceny są jednak czytelnicy, którzy na razie większych zastrzeżeń nie mają.
- Nie było chętnych do pomocy w tworzeniu serwisu?
- Jeśli byli, to tylko na krótko. W tej chwili kategorią „Juniorzy” zajmuje się ktoś inny. To jedyna zmiana.
- Czy włodarze świnoujskiej drużyny nie mają zastrzeżeń do Pana pracy?
- Rozmawiamy w takich wypadkach i wyjaśniamy dane sytuacje.
- Często się one odbywają?
- Gdyby były często, to na Flocie już bym nie pracował.
- Czego dotyczą?
- Głównie moich artykułów w „Głosie Szczecińskim”, ale tam muszę pisać obiektywnie, bo czytają to ludzie z całego województwa zachodniopomorskiego.
- U kogo Pan najczęściej ląduje na „dywaniku”?
- Najczęściej otrzymuję telefony od dyrektora klubu – Jarosława Dunajki oraz wiceprezesa Leona Smażyka. Czasem również wzywał mnie prezes Rozwałka.
- Słyszeliśmy, że Dunajko skończył tylko szkołę zawodową. Czy to prawda?
- Nie mam pojęcia. W tej sprawie należy zapytać się samego zainteresowanego.
- Przez kilka lat piastował Pan funkcję rzecznika prasowego. Dlaczego z Pana zrezygnowali?
- Władze Floty najprawdopodobniej uznały, że Pani Dorosz [aktualna rzeczniczka, red.] jest bardziej kompetentna ode mnie. Ale prowadzę czasami konferencje prasowe. Odbieram też telefony w sprawach zespołu.
- Nigdy nie spotkaliśmy się z tym, aby w klubie było dwóch rzeczników prasowych.
- Z tego co wiem, to nie ma przepisów, które czegoś takiego zabraniają.
- Kiedy najwięcej czasu zajmuje Panu piłka nożna?
- Im bliżej końca tygodnia, tym pochłania więcej.
- Jakie plany na przyszłość?
- Według pana premiera do emerytury zostało mi 11 lat. Trzeba więc dożyć (śmiech). Dużo planować na tę chwilę nie mogę, bo jestem chory na nadciśnienie, mam za dużo trójglicerydów we krwi i tak dalej. Rok temu chciałem sprawdzić się jako członek zarządu klubu, lecz nie zostałem wybrany. Trudno. Chciałbym doczekać się nadawania z budynku dla mediów i... przestać się przewracać o leżące kable.