Autor zdjęcia: The Mirror
Jose Mourinho - historia prawdziwa (akt drugi)
Przedstawiamy drugą część historii trenerskiej kariery Jose Mourinho, obecnego szkoleniowca Realu Madryt. Dziś zajmiemy się okresem jego pracy w Chelsea - bardzo barwnym i burzliwym.
Narodziny "The Special One"
Piękne chwile. Jorge Costa, przy aplauzie kibiców podnosi w górę Puchar Mistrzów. Mourinho krótko celebruje radość ze swoją drużyną, a potem znika w tunelu prowadzącym do szatni. Staje się jasne, że na ławkę "Smoków" już nigdy nie powróci. Został złowiony w sieci przez Romana Abramowicza, rosyjskiego oligarchę, który podjął się trudu budowy wielkiej drużyny w zachodnim Londynie.
Portugalczyk podpisując kontrakt z Chelsea staje się jednym z najlepiej zarabiających menedżerów w Europie. Dostaje także komfort wyboru - zawodników na jakich wymarzoną potęgę Abramowicza chciałby budować. Nie zapomina o starych znajomych. Na Stamford Bridge meldują się obrońcy Ricardo Carvalho i Paulo Ferreira, a sztab szkoleniowy tworzą Baltemar Brito, Andre Villas, Rui Faria i Silvino, ci sami ludzie, którzy przyczynili się do jego sukcesów w Porto.
- Proszę, nie nazywaj mnie arogantem, jestem mistrzem Europy i myślę, że jestem wyjątkowy - The Special One. Tak przywitał portugalski coach jednego z angielskich dziennikarzy na premierowej konferencji prasowej w Londynie. Od tej pory brytyjskie media określają go przydomkiem - właśnie "The Special One".
Prowokacje na porządku dziennym
Pierwszym trofeum przez niego wywalczonym na angielskiej ziemi był Puchar Ligi zdobyty w 2005 roku, w finałowej batalii przeciwko Liverpoolowi (3:2). Boisko musiał opuścić w asyście ochrony, przed rozwścieczonymi kibicami "The Reds", których sprowokował swoim "uciszającym" gestem. Prowokacji z jego strony było zresztą więcej.
Niewątpliwie nie pałał uczuciem do menedżera Arsenalu Londyn, Arsene Wengera. - Sądzę, że jest jednym z tych ludzi, którzy będąc na wycieczce lubią obserwować inne osoby. Są pewni chłopcy, którzy gdy są w domu, wyciągają duży teleskop, by zobaczyć co się dzieje u innych rodzin. On mówi, mówi, ciągle mówi o Chelsea - prowokował.
Za wroga publicznego numer jeden Mourinho uczynił sobie natomiast ówczesnego "szefa" Barcelony, Franka Rijkarda. Obaj panowie mieli przyjemność się spotkać w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, w pierwszym sezonie "Mou" na ławce Chelsea. Na Camp Nou "The Blues" ponieśli porażkę 1:2, a całą winę za ten niekorzystny rezultat nowy sternik angielskiej ekipy zrzucił na rzekomy spisek Rijkarda i szwajcarskiego arbitra Andersa Friska. - Kiedy zobaczyłem jak Rijkard wchodzi do szatni sędziów, nie mogłem w to uwierzyć. Kiedy Drogba otrzymał czerwoną kartkę, wcale nie byłem zaskoczony - powiedział na konferencji prasowej Portugalczyk. Jego słowa zdecydowanie bardziej niż sternikowi Barcelony zaszkodziły Szwajcarowi. Frisk został zasypany lawiną gróźb płynącą ze strony fanatyków klubu ze Stamford Bridge i postanowił zakończyć karierę sędziowską.
W rewanżu Chelsea odrobiła straty z nawiązką (4:2), choć w opinii wielu obserwatorów to Barcelona grała, a bramki strzelali londyńczycy.
Nowe trendy
Idealna organizacja szybkiego ataku w połączeniu z wysokim pressingiem przynosiła wyśmienity rezultat. Ponadto zawodnicy byli odciążani z presji, której całość brał na swoje barki portugalski strateg. Temu służyły właśnie jego przedmeczowe batalie słowne z oponentami - bowiem nie tylko żołnierze "generała Mou" są skłonni skoczyć za nim w ogień, także on jest w stanie zrobić to dla nich. - Presja? Jaka presja? Presję odczuwają miliony ludzi na świecie, którzy nie mają pieniędzy, by kupić swoim dzieciom jedzenie. To jest presja. Nie w futbolu - zwykł mawiać Jose.
Czasy Mourinho w Chelsea to moment ostatecznej krystalizacji jednego z głównych nurtów w futbolu XXI wieku - maksymalna efektywność i pragmatyzm oparte na kolektywie zespołu, zdyscyplinowanego, pewnego wiary we własne umiejętności i autorytet trenera. Portugalczykowi nie można odmówić jeszcze jednej wielkiej zasługi - wyprowadził z marketingowego i medialnego cienia trenerski etos. Swoją ekscentryczną postawą sprawił, że konferencje prasowe stały się niezwykle ciekawymi i porywającymi atrybutami towarzyszącymi wydarzeniom na zielonej murawie.
Jeśli chodzi o taktykę, podczas pracy w Chelsea, postawił on na ustawienie 4-2-3-1, oparte na szybkich i zwinnych skrzydłowych, wspieranych przez bocznych obrońców, przy jednoczesnym zagęszczeniu środka pola i podkreśleniu zadań ciążących na środkowym napastniku, które z resztą perfekcyjnie realizował Didier Drogba.
Są trofea, są puchary, ale trzeba się rozstać
Koniec 2005 roku to mistrzowski tytuł w Premier League, pierwszy dla "The Blues" od 50 lat. W kolejnym sezonie udaje się powtórzyć ten wyczyn. Łącznie klubowe muzeum w ciągu trzech lat (2004-2007) za sprawą portugalskiego menedżera wzbogaca się o sześć trofeów. Zespół z zachodniego Londynu w tym okresie na własnym stadionie nie doznaje goryczy porażki. Rysą na złotym wizerunku coacha jest brak sukcesów na arenie europejskiej - dwa razy awans do półfinałów Ligi Mistrzów, dwukrotnie zaporą nie do przejścia okazuje się Liverpool.
Wrzesień 2007, nadzwyczajne posiedzenie zarządu, po słabszym początku sezonu, "góra" decyduje o rozstaniu z Portugalczykiem.
- Angielskiej piłce będzie brakowało Jose Mourinho. To świetny menedżer, wygrał wiele w Anglii i te tytuły mówią same za siebie. Może chciał nowego wyzwania, tak czy inaczej życzę mu jak najlepiej – to słowa zawodnika Manchesteru United, Cristiano Ronaldo. Lepszy komentarz trudno sobie wyobrazić.