Autor zdjęcia: YouTube
Wojciech Jagoda w żenujący sposób odmawia nam udzielenia wywiadu. Istny kabaret!
Czasami spotkają nas tak absurdalne sytuacje, że nie wiemy, czy śmiać się, czy płakać. W poniedziałek miała się odbyć rozmowa z Wojciechem Jagodą, najbardziej krytykowanym komentatorem piłkarskim w Polsce (chyba nawet bardziej niż Dariusz Szpakowski). Początkowo zgodził się, ale prawie przed samym faktem - w niedzielę wieczorem - odmówił. Tyle że forma tej odmowy przerosła najśmielsze oczekiwania. „Monty Python” przy tym to nic!
Ale po kolei. W sobotę, 29 czerwca, zaproponowałem byłemu piłkarzowi Legii Warszawa wywiad. Zareagował on pozytywnie. Wspomniał między innymi, że z chęcią odpowie na wszelkie pytania, ale po urlopie, najwcześniej 8 lipca. Nadmienił ponadto, że mam mu mu się przypomnieć w piątek. Przed weekendem zrobiłem jak kazał, ale na SMS-a nie odpisał.
W niedzielę wysłałem wiadomość jeszcze raz, że o 11:00 powinien spodziewać się telefonu. Znowu cisza. Trwała ona znacznie krócej, ponieważ po 23:00 dostałem od niego prawdziwą perełkę.
„Od środy, od godziny 14 ten telefon nie należy do Pana Jagody. Uprzedzam kolejne pytanie. Nie mam pojęcia, jaki jest jego aktualny numer” – czytam. Brzmi to irracjonalnie, prawda? Na chłopski rozum telefon mógłby stracić tylko w przypadku kradzieży. Z drugiej jednak strony – domniemany złodziej chyba nie zostawiłby starej karty SIM i nie wykorzystywałby jej do kontaktów z innymi, żeby odwoływać spotkania ofiary. Dodatkowo styl napisania tej informacji jest identyczny do poprzednich, jakie od Jagody otrzymywałem.
W związku z tym poszedłem o krok dalej. „A czyżby Pan Jagoda przestraszył się ewentualnych trudnych pytań z mojej strony?” – zareagowałem następująco. Kilka minut później poszła riposta, która nadawałaby się do jakiegoś skeczu kabaretowego.
„Pewno tak. Słyszał od znajomych, że jesteś niezwykle ostry. Podobno masz ksywę „rzeźnik słowa”, że aż zmienił numer telefonu. Słyszałem, że ma zamiar uciec za granicę. Ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś go dopadniesz”.
Dawno nikt mnie tak nie rozbawił. Po kilku minutach napisałem „Panie Wojtku, Pana humor nie opuszcza. Pozdrawiam serdecznie i następnym razem proszę być bardziej słownym” i na tym się skończyło. Kolejnej kwiecistej ironii nie dane było mi poznać. Do czasu.
Na drugi dzień, w poniedziałek, postanowiłem umocnić się w swoim przekonaniu. Spróbowałem zadzwonić z drugiego numeru. Gdybym usłyszał jego głos, to wszystko byłoby już jasne. Nie odebrał, tylko, podobnie jak jeszcze przed umówieniem się, wysłał wiadomość o treści „Kto to?”. Nie mogłem napisać, że ja to ja, bo nic bym nie wskórał. „Czy to numer Pana Wojciecha Jagody? Mam do Pana pilną sprawę” – tak brzmiała moja odpowiedź. Chwilę później dostałem sam znak zapytania, co oznacza, że trafiłem dobrze i chętnie się dowie, co mam do przekazania. Mistrzem prowokacji nie jestem, ale kontynuowałem. „Składam panu propozycję współpracy z TVP” – odrzekłem. I przyszła następna bomba. „K****, gościu, bez względu na to, czy jesteś dużym chłopcem, czy małą dziewczynką, daj mi zjeść lunch. Bardzo proszę”. Pomyślcie, że on wysłał coś takiego do osoby, z którą oficjalnie nigdy wcześniej nie miał żadnej styczności! Druga sprawa, że „Dżordżi” podczas przerwy w meczu Barcelona - Milan strasznie przeklinał, będąc w pełni przekonanym, że mikrofony niczego nie rejestrują. Czyli ta „k****” na początku „przekazu” bardzo pasuje.
Na tym nie skończyłem. Dodałem „To kiedy mógłbym zadzwonić?”. „Kiedy wrócę z Radomia” – przeczytałem. „Kiedy dokładnie?” – ciągnąłem temat, ale pewnie zdążył się połapać i na chwilę pisania tego tekstu sygnału wiadomości nie usłyszałem.
Nie wiedziałem, że aż tak można być wrażliwym na swoim punkcie. Teraz to multum negatywnych komentarzy na jego temat wydaje mi się być bardziej zrozumiałe. Można odmówić wywiadu, można się potem wycofać, ale czy naprawdę trzeba aż tak cyrkować?...
Jeśli powyższe moje zarzuty okażą się być niesłuszne i zostaną potwierdzone niezbitymi dowodami, Jagodę oficjalnie przeproszę. Wątpię jednak, aby tak się stało.