Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: zimbio.com

Trzy łyki taktyki: Zuchwałym być, czyli jak przegrać wygrany mecz

Autor: Paweł Radecki
2011-02-18 01:59:36

Spotkanie dwóch piłkarskich braci, jakimi są Barcelona i Arsenal Londyn, elektryzowało już od kilku tygodni. Oba kluby wyznają tę samą filozofię gry, w której utrzymanie się przy piłce i wykonanie niezliczonej ilości podań stanowi cel sam w sobie. Oczywiście starszy brat wykonuje wszystko lepiej i doskonalej, jednak to chłopcy Arsene’a Wengera „do przerwy” prowadzą 2:1.

Mecz jaki był, każdy widział. Prócz emocjonalnego komentarza, trzeba też spojrzeć merytorycznie na to, co miało miejsce. Najlepiej zacząć od początku, zatem szybkie spojrzenie na składy i ustawienie. Arsenal rozpoczął mecz w typowym dla siebie ustawieniu 4-2-3-1, z Alexandrem Songiem, Jackie’m Wilsherem i Ceskiem Fabregasem w środku pola. Po bokach Samir Nasri i Theo Wallcott, w roli środkowego napastnika Robin van Persie. Zadaniem trójki środkowych pomocników było uniemożliwienie Andresowi Inieście oraz Xaviemu swobodnego rozgrywania piłki. W ataku natomiast Fabregas miał grać tuż za plecami holenderskiego napastnika, a dwaj pozostali pomocnicy ostrożnie wspierać ich starania. Najważniejszą rolę spełniać mieli Nasri i Wallcott. Ich indywidualne ataki miały być kołem zamachowym Arsenalu w tym meczu.

Pep Guardiola nie zaskoczył nikogo ustawieniem ani składem. Za ustawienie właściwie można uznać 4-3-3, z tym że w momencie przejęcia piłki przez Katalończyków (czyli ponad 60% czasu gry) przechodzili na ustawienie 2-5-3. Dani Alves jak i Maxwell (zwyczajowo Eric Abidal) są tymi ogniwami, które powodują, że tak wiele problemów sprawia atak „Dumy Katalonii”. Co się dzieje, widać na rysunku poniżej.


 
Rysunek przedstawia atak lewą stroną boiska. Proszę zauważyć ilu zawodników Barcelony i ilu Arsenalu przypada na jeden sektor boiska. To, że piłka nie zawsze trafiała do bocznych obrońców, nie umniejsza roli, jaką spełniają poprzez samą swoją obecność. Drużyna broniąca staje nagle w obliczu przeważającej liczby przeciwników, co oznacza, że nie da się wszystkich pokryć. Tymczasem zespół, który składa się z jednych z najlepszych piłkarzy na świecie, nie ma problemów, by znaleźć akurat tego jednego niekrytego.

Niezwykle istotną rolę w tym układzie spełnia Sergio Busquets, który zawsze czai się kilka metrów za akcją i stanowi swego rodzaju zabezpieczenie w sytuacjach, gdy rywal szybko przesunie się z obroną w to miejsce, gdzie akurat jest piłka. Busquets ma nie tylko przerwać atak, ale również rozciągnąć obronę przeciwnika poprzez mocne i dalekie podania na drugą stronę boiska. Proszę spojrzeć raz jeszcze na obrazek i zobaczyć gdzie w tej sytuacji jest prawy obrońca Arsenalu, Emmanuel Eboue, a gdzie prawy obrońca Barcelony, Dani Alves. Stoją w jednej linii, tyle że Eboue broni, a Alves atakuje.

Czy jest tu jakiś cwaniak?
 
Żeby grać w ten sposób, trzeba być nawet nie pewnym siebie, ale wręcz narcyzem pod względem gry. Barcelona w pierwszej połowie była niemal arogancka. Dlaczego? Proszę mi wskazać zespół, który zostawia tylko dwóch obrońców grając przeciwko drugiemu zespołowi Premier League? Tymczasem „Barca” robiła to nagminnie. Co więcej, Arsenal, który gra w ten sam sposób, atakował praktycznie trzema-czterema zawodnikami. Dodatkowo, nie licząc początku meczu, taki zawodnik jak Wallcott nie istniał na boisku.

Barcelona odrobiła lekcję i dzięki szybkim powrotom w momencie straty piłki Abidala i Pique od razu bardzo głęboko cofała się w pole karne, przez co Wallcott nie mógł minąć przeciwnika i wyjść na wolne pole, tylko zmuszany był do walki z dwoma obrońcami na raz, a że Messim nie jest, kończyło się to przeważnie stratą. Barcelona grała tak, jakby naprawdę uwierzyła, że jest bogiem. Gra pressingiem na całej powierzchni boiska (zwłaszcza Villa i Messi) oraz błyskawiczny powrót całego środka pomocy, skutkowały tym, że Arsenal nie mógł nic zrobić. Guardiola ufa swoim piłkarzom, a oni swoim nogom. 

Jednak zdarzyło się coś, co się każdemu przytrafia, nawet Barcelonie. Czyli przecenienie siebie i otaczającej rzeczywistości. „Blaugrana” w drugiej połowie przestała atakować. Robił to Messi i nikt poza nim. Był jeszcze David Villa ale Guardiola poczuł się tak pewnie, że ściągnął go i wprowadził Seydou Keitę, czyli kolejnego pomocnika. Arsenal tymczasem od początku zagrał skuteczniej w obronie, a w zasadzie w pomocy - lepiej odbierał piłkę i z większą wiarą atakował. Boczni obrońcy zaczęli częściej włączać się do ofensywy, a odpowiedzialność za grę wziął nie kto inny jak młodziutki Jack Wilshere. Finał tego wyszedł znakomity. „Barca” tymczasem za swoje zuchwalstwo zapłaciła wysoką karę. Pressing na całym boisku i wybitnie ofensywne ustawienie w pierwszej połowie, spowodowały, że pod koniec drugiej Barcelona osłabła i jak mgła się rozwiała, a londyńczycy zrobili to, co mieli zrobić, czyli strzelili jego gola więcej niż przeciwnik. Lekcja pokory przyda się nawet drużynie z Camp Nou...


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się