Gandalf (na razie) z tarczą
Lech po raz kolejny przyniósł radość kibicom w całej Polsce. Nie stylem w jakim rozprawił się z wicemistrzem Portugalii, lecz tym co w tym wszystkim najważniejsze - wynikiem.
Powodów do oklasków nie było. Lech grał topornie i ociężale, ale czy spodziewał się ktoś innego scenariusza? Powszechnie wiadomo, że polskie ekipy po zimowych, domowych igraszkach rozpędzają się, jak polonez na gazie - tak i w tym przypadku nie było inaczej. Brakowało ładu i składu szczęścia natomiast nie. Jedna akcja, jedno świetne podanie Kriwca, zimna krew Rudnevsa i Lech przed rewanżem znajduje się w nadto uprzywilejowanej pozycji.
Lechici nie mogą sobie pozwolić na to, aby na portugalskiej ziemi przysłowiowy wróbel w postaci awansu z garści im uciekł. Nie po to przecież były zwycięstwo z Manchesterem i Salzburgiem, świetne remisy z Juventusem. Ostatnie mecze ligowe, a także ten czwartkowy pokazują, że Braga jest jak najbardziej do ogrania. I oni sami najpewniej zdają sobie z tego sprawę, dlatego dodatkowa motywacja wydaje się być zbędna, zwyczajnie niepotrzebna.
Zwycięstwo nad Bragą to także niepodważalnie zasługa hiszpańskiego Gandalfa - tak sobie, na własne potrzeby postanowiłem „ochrzcić” Jose Marię Bakero. Całkiem do niego podobny jest, kiedy białe płatki śniegu ozdabiają jego dość pokaźną czuprynę - nawiasem mówiąc, jeszcze bardziej jednego z bohaterów trylogii Tolkiena przypominał podczas śnieżnych zmagań ze „Starą Damą”. Tylko laski brak…
Powracając do sedna - Bakero udowadnia, że wcale nie jest trenerskim partaczem o dużym nazwisku, jak to go wielu zdążyło namaścić. Że jest jedynie chciwy na stosunkowo łatwy poznański pieniądz. Wbrew temu wszystkiemu pracę w Polsce zdaje się traktować, jako swego rodzaju wyzwanie i pewien życiowy etap. Nie jest bez wad, ale ma jedną szczególną, ogromnie ważną zaletę - fart. Bez niego w sporcie ani rusz. Pokazał, że lubi także ryzyko - ustawienie Lecha w meczu z Bragą można uznać za mocno eksperymentalne, choć jak się okazało skuteczne. Ustawiając Kriwca w defensywnym duecie z Djurdjeviciem być może trochę z przymusu, nie mając dużego pola manewru, ale jednak wykazał się Bakero dużą antycypacją boiskowych wydarzeń. To Kriwec był postacią pierwszoplanową w takiej właśnie roli, jaką przypisał mu hiszpański coach.
Tego samego nosa nie wykazał były piłkarz Barcelony przy zestawianiu flanek. O grze Ślusarskiego i Wilka trudno mówić inaczej niż źle. No ale przecież zwycięzców podobno się nie sądzi…