Autor zdjęcia: vk.com

Przemysław Trytko dla 2x45: Kazachowie na Ekstraklasę patrzą tak samo jak my na ich ligę

Autor: rozmawiał Przemysław Michalak
2016-08-05 04:52:37

Przemysław Trytko zimą odszedł z Korony Kielce do kazachskiego FK Atyrau i całkiem nieźle sobie radzi. - Dziwna sytuacja. Gdy tam przylecę, jestem w Europie, trenuję w Europie, ale samo mieszkanie mam już na terenie Azji - śmieje się 28-letni napastnik w długiej rozmowie z www.2x45.info.

Przemysław Michalak (www.2x45.info): - Wpadłeś na kilka dni do Polski. Pierwszy przylot do kraju odkąd grasz w Kazachstanie?
Przemysław Trytko:
 - Nie, drugi. Byłem już jakoś na przełomie marca i kwietnia.

- Teoretycznie sezon macie w pełni. Skąd ta przerwa?
- Gramy systemem wiosna-jesień, ale zasady są obecnie podobne jak w polskiej lidze. Zakończyliśmy fazę zasadniczą i czeka nas rywalizacja w fazie dodatkowej. Między jedną a drugą są trzy tygodnie przerwy, z czego tydzień mamy wolny.

- Domyślam się, że chcesz maksymalnie wykorzystać pobyt w Polsce. Tęsknota musiała być duża.
- Nie ukrywam, że tak. W Kazachstanie cały czas mieszkam sam, rodzina została w Polsce. Chciałoby się zostać dłużej, ten czas błyskawicznie przeleci, ale jest jak jest.

- Gdyby to zależało tylko od ciebie, przedłużyłbyś dziś wygasający w listopadzie kontrakt?
- Łatwe pytanie, trudna odpowiedź. To zależy od tego, czy pojawią się jakieś oferty z Polski i jakie opcje będę miał tam. W każdym razie nie wykluczam, że podpiszę nowy kontrakt, jest taka możliwość. Krzywda mi się w Kazachstanie nie dzieje.

- Dla FK Atyrau rozegrałeś na razie 20 meczów ligowych i strzeliłeś pięć goli.
- Nie satysfakcjonuje mnie ten dorobek. Chciałem zdobyć więcej bramek, jednej ostatnio w dość głośnych okolicznościach niesłusznie mi nie uznali. Sporo na temat dyskutowano w tamtejszych mediach. Dodam, że w ostatnich kolejkach miałem problemy zdrowotne, a akurat mierzyliśmy się wtedy ze słabszymi rywalami. Przez to czasami wchodziłem z ławki, czasami nie grałem w ogóle. Ważyły się losy naszego wejścia do "szóstki", czyli grupy mistrzowskiej, dlatego w klubie nalegano, żebym poczekał. To drobna kontuzja, ale nigdy jej nie zaleczyłem. Siedziałem na rezerwie i czekałem, jaki będzie rozwój wydarzeń. Jeśli była potrzeba, wchodziłem. Opuszczałem treningi, żeby potem zagrać, ale nie mogłem dać z siebie sto procent. Trochę żałuję, że nie odpuściłem 2-3 kolejek, bo potem byłbym w pełni sił. Wierzę jednak, że nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.

- To musisz mieć mocną pozycję w zespole, skoro byłeś potrzebny nawet z kontuzją.
- A nie narzekam (śmiech).

- Do grupy mistrzowskiej ostatecznie nie awansowaliście.
- Niestety. Zajęliśmy siódme miejsce i czeka nas walka o utrzymanie, choć w praktyce spadek nam raczej nie grozi. Celem było wejście do "szóstki", nie udało się go zrealizować. Dużo obiecujemy sobie po półfinale krajowego pucharu z Kajratem Ałmaty. Tą drogą możemy jeszcze dostać się do europejskich pucharów. 

- Jak wygląda poziom ligi kazachskiej w odniesieniu do twoich początkowych wyobrażeń?
- Ani nie jestem specjalnie zawiedziony, ani zachwycony. Jest mniej więcej tak jak zakładałem. Poziom czysto sportowy jest bardzo podobny do Ekstraklasy, ale my mamy olbrzymią przewagę w kwestii stadionów, kibiców i całej otoczki. Na boisku mogłoby być różnie. Gdyby Legia Warszawa mierzyła się dziś z Kajratem Ałmaty, nie byłaby jakimś zdecydowanym faworytem. Kajraty w naszej lidze walczyłyby o mistrzostwo.

- Style tych lig też są podobne: walka, bieganie, przygotowanie fizyczne, taktyka?
- W sporym stopniu tak, ale znajdziemy zespoły o różnej charakterystyce. W przypadku Kajratów trudno byłoby powiedzieć, że bazują na sile i wybieganiu. Tam liczy się tylko gra w piłkę, konstruowanie akcji. Bardzo fajny futbol prezentuje też Aktobe, które ma młody skład. Przez to dość często traci głupie gole, dlatego zagra z nami w grupie spadkowej. Kilka innych drużyn z kolei ewidentnie nastawia się na walkę i kontrowanie. 

- Liderem ligi kazachskiej jest jednak Astana, nie Kajraty.
- Ona gra bardzo konkretnie. Jest mocno skoncentrowana na wyniku, ma szeroką kadrę. To również wysoki poziom, ale zupełnie inny styl.

- Kazachstan brzmi egzotycznie, ale zetknąłeś się tu już z gwiazdami, których w Polsce nie mamy.
- Generalnie mam dziś inne wyobrażenie. Przed wyjazdem patrzyłem raczej stereotypowo. Inna sprawa, że w Kazachstanie tak samo patrzą na Polskę. Nie chodzi tylko o Andrieja Arszawina i Anatolija Tymoszczuka. Takich piłkarzy jak Gerard Gohou czy Junior Kabananga trudno byłoby sprowadzić do Ekstraklasy. Miejscowi się tym chełpią. Jak w żartach mówię, że polska liga jest lepsza, to oni mają swoje argumenty. Piłeczkę moglibyśmy długo odbijać. 

- Ale patrzą na nas tak samo tylko przez pryzmat ligi, nie całego kraju?
- Rozmawiałem z nimi tylko o lidze. Pytając ich, czy chcieliby trafić do Polski, słyszałem, że większość raczej nie byłaby chętna. Co najwyżej młode chłopaki, które miałaby nadzieję, że potem wyjadą na Zachód. Mało kto z ligi kazachskiej ot tak poszedłby do Ekstraklasy, bo lepsze rozgrywki, otoczka i tak dalej. Raczej nie uznają tych argumentów. Siergiej Chiżniczenko i Abzal Biejsiebiekow przyszli do Korony Kielce z nadzieją, że wypromują się dalej. Dla zawodników z ligi kazachskiej nie jesteśmy ligą docelową, nie traktują nas jako dużo atrakcyjniejszej opcji. Wolą grać tam. Trochę mnie to zdziwiło. Kiedyś sądziłem, że prawie każdy stamtąd wyruszyłby do Ekstraklasy przy pierwszej lepszej ofercie. Zostałem sprowadzony na ziemię.

- Przed wyjazdem do Kazachstanu mówiłeś o standardowym wyobrażeniu - zielone majtki i Borat. Dawno nieaktualne?
- Jasne. Borat to jakaś abstrakcja. Kazachstan w ujęciu ogólnym na pewno jest trochę słabiej rozwinięty niż Polska, ale codzienne życie wygląda zupełnie inaczej niż na takich filmach. Żadna dżungla, nie ma dramatu. Jeżeli ktoś tak myśli, jest w dużym błędzie. Są też miejsca po prostu piękne, jak miasto Ałmaty. Nasza reprezentacja niedługo pojedzie na mecz do Astany i może być zaskoczona. Zestawiając Astanę z Warszawą, to bardziej polska stolica wygląda na małe miasto. Ja mieszkam w mieście przemysłowym, więc aż tak atrakcyjnie nie jest. Ale przynajmniej geograficznie jeszcze żyję w Europie (śmiech). To znaczy częściowo. Dziwna sytuacja. Gdy tam przylecę, jestem w Europie, trenuję w Europie, ale samo mieszkanie mam już na terenie Azji. Przez Atyrau przepływa Ural i dla wszystkich to granica między kontynentami. 

Największa różnica to odległości. Kazachstan jest olbrzymim państwem, a między aglomeracjami często nie ma żadnych miasteczek czy wiosek, przez które jakoś dojedziesz. Najczęściej trzeba podróżować samolotami.

- Czyli na meczach wyjazdowych spędzacie po kilka dni?
- Nieraz tak bywa, mimo samolotów. Śmiałem się, że Michał Probierz chyba zemdlałby z wrażenia od tych podróży, same lotniska. Na wyjazd wylatujemy najczęściej dwa dni przed meczem, a czasami nawet trzy, gdy graliśmy w Astanie, a chcieliśmy jeszcze zaliczyć trening. Tylko raz całą trasę na spotkanie poza domem pokonaliśmy autokarem. 

- Mówiłeś, że Kazachowie nie poważają polskiej ligi, ale na naszą reprezentację zapewne patrzą z dużo większym respektem?
- Nie poważają to złe słowo. Po prostu nie uważają jej za lepszą. Tak jak mówię, sądziłem, że większość zawodników stamtąd w razie oferty z Ekstraklasy nawet by się nie zastanawiało, a jest inaczej. Przychodząc do nas nie poczują się spełnieni, że robią wielki krok naprzód. A z reprezentacją oczywiście wygląda to inaczej. Kazachowie są waleczni, wierzą w siebie, ale patrzą na biało-czerwonych z dużym szacunkiem. Zresztą po Euro 2016 trudno, żeby było inaczej. Jak dyskutowaliśmy o naszych ligach i byłem w pozycji defensywnej, nieraz śmiałem się, że zobaczymy 4 września, wtedy wyrównamy rachunki. Tak mówię, gdy kończą się inne argumenty.

- Rozumiem, że dość szybko się zaaklimatyzowałeś, nie siedzisz z boku?
- Tęsknota za Polską chyba nigdy nie minie, ale nie użalam się nad sobą. Nie będę siedział w kącie i czekał na koniec kontraktu. Żyję sam i muszę jakoś funkcjonować, do pewnych rzeczy trzeba się dostosować. Aklimatyzacja w zasadzie jeszcze trwa. To nie było tak, że przyleciałem i po dwóch dniach czułem się jak u siebie w domu.

- Skoro rodzina została w kraju, musisz mieć sporo wolnego czasu. Czym to wypełniasz?
- Z tym wolnym czasem bym nie przesadzał, bo nieraz mecz wyjazdowy zabiera łącznie 3-4 dni. Generalnie jestem tam skoncentrowany na piłce. Po treningach chodzę na siłownię czy basen, do dyspozycji są masażyści. Można sporo pracować indywidualnie. Czasami wychodzimy gdzieś ze stoperem Aleksandarem Damcevskim, z nim trzymam najbardziej. Zresztą, dość często idziemy na obiad całym zespołem albo przy okazji wyjazdów z drużyną rywali po meczu. Jest tam taki zwyczaj. Jak już jestem w domu, sporo czytam lub oglądam filmy. Mówiłem gdzieś, że miałem w planach obejrzenie wszystkich zaległych seriali i szybko się to udało. Inna sprawa, że nie jestem jakimś internetowcem, który usiądzie przed komputerem i ma cały dzień z głowy. To już prędzej pooglądam jakieś mecze czy skróty z najlepszych lig. I tak życie płynie. 

- Bakcyla książkowego podobno złapałeś podczas pobytu w czwartej lidze niemieckiej w Carl Zeiss Jena.
- To się zaczęło nawet wcześniej, gdy leczyłem poważniejszą kontuzję. Musiałem dużo leżeć, nie mogłem się za bardzo ruszać, więc wtedy zacząłem czytać książki. 

- Do Kazachstanu wybrałeś się dlatego, że to był najlepszy wariant, czy tak naprawdę jedyny?

- Miałem po jednej konkretnej ofercie z Rumunii i Grecji. Wybrałem jednak Kazachstan. Finanse odegrały swoją rolą, ale nie tylko o to chodziło. Z różnych źródeł słyszałem wtedy, że tamtejsza liga wcale nie jest taka słaba, potraktowałem to też jako przygodę. Nie chodziło trzyletnią umowę, tylko roczną, dlatego zdecydowałem się. Rozczaruję tych, którzy oczekiwali odpowiedzi, że wyjechałem wyłącznie dla kasy na jakąś emeryturę. 

- Ale nie ma co ukrywać, że finansowo się teraz odkuwasz. Wcześniej często grałeś w klubach, gdzie z pieniędzmi było krucho.
- No tak, na nadmiar stabilizacji nie mogłem narzekać. Różne są drogi, chociaż w Koronie w tym ostatnim czasie było już normalnie. Wcześniej były większe przeboje. Dziś są większe obostrzenia, kluby nie mogą się już tak swobodnie zadłużać. PZPN stawia coraz wyższe wymagania i dobrze.

- W Kazachstanie byłeś świadkiem sceny, gdy na boisku zarzynano owcę. Musiałeś odwracać wzrok. To jedyny dziwny zwyczaj, z którym miałeś do czynienia?
- Nie musiałem odwracać wzroku, nikt mnie do tego nie zmuszał. Sam o tym zdecydowałem. Wcześniej czegoś takiego nie widziałem, dla miejscowych to coś normalnego. Jestem przyjezdnym, muszę akceptować tutejsze zwyczaje. W tekście z "Przeglądu Sportowego" wynikało, że przeżyłem wtedy dramat, a tak nie było. Poza tym nic mocniej zapadającego w pamięć sobie nie przypominam. To na pewno trochę inna mentalność i kultura, ale dla Kazachów pewnie kilka rzeczy w Polsce też byłoby dziwnych.

 - W tym kraju mieszka wielu Polaków i ludzi z polskimi korzeniami. Dużo miałeś takich spotkań?
- No właśnie nie. Jedyny Polak, którego spotkałem to ksiądz w kościele. Wielu księży i sióstr zakonnych posługujących w Kazachstanie jest z naszego kraju. Byłem w kościele, musiałem wyjść. Ktoś się przesunął, wymsknęło mi się polskie "dziękuję" i wtedy pewien mężczyzna złapał mnie za rękę, żeby potem pogadać. W Atyrau jest sporo Anglików i Amerykanów. Z Polaków na pewno jeszcze jeden Andrzej pracujący dla którejś z większych firm. 

- Jak ci idzie z rosyjskim?
- Wcześniej nie miałem do czynienia z tym językiem, ale już coś tam gawarit. Nie ma tragedii. Jak muszę coś zamówić na mieście, daję sobie radę sam. Rozumiem też mniej więcej, co trener mówi na odprawach. Za to nigdy niczego nie przeczytam w cyrylicy, na to nie ma żadnych szans. 

- Odchodziłeś z Korony, ponieważ chciałeś czy musiałeś?
- Nie musiałem odchodzić. Trener Marcin Brosz nawet naciskał, żebym został. W klubie z kolei poinformowano mnie, że gdybym chciał zmienić otoczenie, będzie taka możliwość, ale nikt mnie stamtąd nie wypychał. Potem dostałem ofertę z Kazachstanu, zapytałem prezesa, czy mogę skorzystać i zgodził się. To wszystko trochę trwało, na początku nie za bardzo byłem zdecydowany. Prędzej nastawiałem się, że może odejdę po zakończeniu sezonu. Wyjechałem jednak na obóz z FK Atyrau, przekonałem się, Kazachowie byli na mnie zdecydowani od razu. Podjąłem decyzję, normalnie usiedliśmy z prezesem i trenerem. Rozstaliśmy się w dobrej atmosferze. 

- Ale to chciałeś odejść dlatego, że dostałeś oferty, czy najpierw zdecydowałeś, że szukasz nowego klubu i potem pojawiły się propozycje?
- W rundzie jesiennej za dużo w Koronie nie grałem, najczęściej byłem rezerwowym. Już wtedy różni ludzie się odzywali i pytali, czy nie szukam zmiany. Nie było ofert z Francji czy Niemiec, tylko jak wspominałem z Rumunii i Grecji. Zacząłem się zastanawiać, czy to faktycznie nie czas na coś nowego. W Koronie byłem już 2,5 roku, nieraz potrzebna jest zmiana otoczenia. W końcu jednak uznałem, że najlepiej poczekać do lata, ale później zgłosili się Kazachowie. Nie chciałem jechać na obóz do Turcji, ale dałem się namówić i to pomogło podjąć decyzję. Zobaczyłem, że chodzi o w pełni profesjonalny klub, z dobrymi zawodnikami. Grali zresztą wtedy z Jagiellonią i zremisowali 1:1. Poziom sportowy na pewno nie odstraszał. Przekonałem się do tej oferty i skorzystałem, a wtedy Korona niczego nie utrudniała.

- Z Korony odchodziłeś z podniesioną głową?
- Wstydu nie było, 15 goli w Ekstraklasie dla tego klubu strzeliłem, ale chciałem więcej - gry i bramek. Do końca się nie spełniłem. Pod koniec nie byłem też zadowolony ze swojej roli. Przyszedł Airam Cabrera, złapał formę i to był sygnał. Czasami ktoś przez całą karierę nie ma takiego okresu jak Hiszpan w Kielcach. Wiedziałem, że w takiej sytuacji czekają mnie wejścia z ławki w 80. minucie, żeby trochę poszarpać. Nie chciałem się na to godzić w wieku 28 lat.

- W wywiadzie dla Footbaru powiedziałeś, że sam śmiejesz się ze swojego stylu, bo jest komiczny...
- Mówiłem o stylu biegania. Mam swój specyficzny sposób biegu, tak jak Yaya Toure, który też porusza się dziwnie i śmiesznie. Nie jest to przeze mnie wytrenowane, tak już mam. Biegam trochę zabawnie, trener specjalizujący się w tym elemencie miałby sporo uwag, ale nic nie poradzę. Nie przeraża mnie to.

- Ktoś kiedyś próbował ten styl zmienić?
- Tak w pełni, żeby ktoś dłużej pracował ze mną indywidualnie, to nie. Ale zalążki prób były, jednak kiedyś rozmawiałem z jedną osobą, która powiedziała, że zmiana tego stylu wcale nie musiałaby być dla mnie dobra pod względem zdrowotnym. Jeśli nagle w wieku 24-25 lat zmieniasz sposób poruszania się, może to mieć złe skutki. Pogodziłem się, że tak biegam, dziś to co najwyżej temat na żarty przy kolacji. Cały czas jak inni biegam do przodu, tylko trochę inaczej (śmiech).

- Powiedziałeś też, że długo nie traktowałeś piłki poważnie, bardziej jak przygodę. Dlaczego?
- Im szybciej zaczniesz traktować piłkę może nie biznesowo - to złe słowo - ale jako zawód, źródło utrzymania, tym lepiej. Będziesz się bardziej starał. Na początku wkładałem w to wszystko może nawet więcej serca niż dziś, jednak brakowało odpowiedniego podejścia. 20-latkowi trudno uzmysłowić sobie, że może nie zagrać, bo coś go tam pobolewa. - Jak to, mam odpuścić? - pytasz. Do tego trener prosi. Takie pierdółki decydują. Czasami masz agenta czy przyjaciela, który pilnuje, żebyś nie robił głupot, ale generalnie bardzo trudno być mądrym w wieku 20 lat. Jeżeli ktoś jest 40-latkiem, który był mądry już jako 20-latek, to znaczy, że przez 20 lat niczego nowego się nie nauczył. W każdym razie w pełni poważne podejście do piłki jest niezwykle istotne dla kariery. Czasami decyduje co innego. Jesteś bardzo przywiązany do domu, rodziny i nie skorzystasz z życiowej szansy, bo wiesz, że nie dałbyś przez to rady. Gdy ktoś mówi, że nie czuje żadnych emocji, nic go nie rusza i nie złamie, myśli wyłącznie o piłce, to nie wiem, czy nie blefuje. Odnoszę to do swojego przykładu, gdy tęskniłem za Polską i chciałem wracać. Nie było to dobre dla mojej kariery, ale nie mogłem udawać, że jest inaczej.

- Mówisz o pobycie w Energie Cottbus?
- Tak. Wyjechałem do tego klubu mając 19 lat, źle się tam czułem. Zagrałem tylko jeden mecz w Bundeslidze, byłem coraz bardziej sfrustrowany. Przytrafiła się jeszcze kontuzja. Chciałem wrócić jak najszybciej i przez to w końcu pauzowałem dłużej. Byłem nastawiony na grę i nie miało znaczenia, że gdzieś mam większe perspektywy. Wszystko trzeba mieć zaplanowane. Jeżeli ktoś na początku potrafi rozpisać swoją karierę według jakiegoś planu i tego się trzyma, jest mu łatwiej. Ale do tego najczęściej trzeba mieć mądrzejszych w swoim otoczeniu. Nie chodzi o to, że przebalowałem dużo czasu czy coś takiego, zupełnie nie ten kierunek. Po prostu zabrakło więcej rozsądku. 

- To kiedy nastąpił przełom?
- Nie wiem. Nie było jednego momentu, że mnie olśniło, poczułem ciepło w środku i powiedziałem: - Teraz się zmieniam! Wyjechałem do Niemiec, do poukładanego klubu. Potem wróciłem do kraju i zobaczyłem tę różnicę. Mogłem się przekonać, jak łatwo zrezygnowałem z czegoś lepszego. Różne są drogi, czasami od razu trafisz i masz autostradę do celu. Bocznymi ścieżkami też można dojechać, ale jest dużo trudniej, trzeba pokonać więcej przeszkód. Jak widać, wybrałem drugi wariant. 

 


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się