Autor zdjęcia: Patryk Zajega Images
Arko, zagraj w pucharach jak Ruch Kociana lub Zagłębie Stokowca i będziemy zadowoleni!
Arka Gdynia niesamowicie namieszała zdobywając Puchar Polski. Nie tylko sprawiła sensację i być może dobiła mentalnie Lecha Poznań, ale sprawiła, że powstał popłoch w "wielkiej czwórce" Ekstraklasy. Ktoś z tego grona nie zagra w europejskich pucharach i dla każdego byłby to duży cios.
Przed meczem nie ukrywaliśmy, że z punktu widzenia postronnego obserwatora polskiej piłki lepiej byłoby, żeby finał wygrał Lech, bo na międzynarodowej arenie prawdopodobnie zdziała więcej. Skoro jednak "Kolejorz" przegrał na własne życzenie, najwyraźniej na nic innego nie zasłużył. Powiedzmy sobie wprost: Arka w regulaminowym czasie miała dużo szczęścia, ale... to nie jej problem. W dogrywce temu szczęściu pomogła i teraz zasłużenie świętuje. Kibice w Gdyni byliby pewnie w jeszcze lepszych nastrojach, gdyby ostatecznie z "wielkiej czwórki" poza pucharami znalazła się Lechia Gdańsk. To by dopiero było kuriozum, przed sezonem scenariusz uważany za niemożliwy, a dziś całkiem realny.
Szanse Arki na utrzymanie po takim triumfie automatycznie wzrastają. Atmosfera zdecydowanie się poprawiła, piłkarze bardziej uwierzyli w siebie, a znając Leszka Ojrzyńskiego, nie dopuści do zbytniego rozprężenia. Wracając do perspektywy obserwatora niezaangażowanego emocjonalnie, trzeba ściskać kciuki za utrzymanie gdynian, bo tylko wtedy jest szansa, że do eliminacji Ligi Europy przystąpi nie tylko bez osłabień, ale jeszcze z jakimiś wzmocnieniami. A tych potrzeba całkiem sporo - w pierwszej kolejności na środku obrony, skrzydłach i w ataku, bo Rafał Siemaszko i Przemysław Trytko to może być za mało. Nie liczymy nie mieszczącego się nawet na ławce Pawła Abbotta i rozczarowującego Josipa Barisicia, którego jedynie wypożyczono z Piasta Gliwice.
Będziemy zadowoleni, jeżeli piłkarze Arki w pucharach wypadną nie gorzej niż w ostatnich latach Ruch Chorzów Jana Kociana czy Zagłębie Lubin Piotra Stokowca, czyli przejdą przynajmniej dwie rundy. Wydaje się, że bez wyjątkowo pechowego losowania nie jest to poza zasięgiem tej drużyny i tego można od niej wymagać. Paradoksalnie plusem wejścia gdyńskiego beniaminka do eliminacji Ligi Europy jest to, że na pewno nikogo nie zlekceważy. Dla niego już taki etap będzie świętem. Nasi pucharowicze nadal często albo są zbyt pewni siebie, albo szybko tę pewność tracą w starciach z kimś nieco silniejszym. Nawet Cracovia ostatnio liczyła, że przejdzie Macedończyków siłą rozpędu i srogo się przeliczyła. Arkowcom takie odloty nie grożą, co może być ich atutem.
A co w przypadku Lecha? Drużyna ta jeszcze raz pokazała, że wystarczy nieco wyjątkowości w otoczce jakiegoś meczu i już nie wytrzymuje presji. Jesienią przy Bułgarskiej przyszedł komplet widzów na Arkę - remis. Wiosną to samo z Górnikiem Łęczna - 40 tys. kibiców i rozczarowujące 0:0. Oba szlagiery z Legią przegrano w doliczonym czasie (już mniejsza, że w Warszawie po spalonym). Teraz finał Pucharu Polski w roli zdecydowanego faworyta i już ciśnienie okazało się zbyt duże. Kilka dni wcześniej z Koroną Kielce również kiepsko to wyglądało i gdyby nie dyskusyjny rzut karny, skończyłoby się stratą punktów.
Kto wie, czy "Kolejorz" tą porażką nie zawalił sobie całego sezonu. Trudno będzie się od razu podnieść w lidze. Jeżeli nie uda się wygrać w Niecieczy, w Poznaniu może zacząć wrzeć. Już teraz wielu kibiców Lecha uznaje za nieudacznika trenera Nenada Bjelicę, którego przecież po wspaniałym starcie na wiosnę niemalże wynoszono na ołtarze. Zapewne Chorwat w jednym czy drugim przypadku mógł podjąć lepszą decyzję, ale jeżeli Darko Jevtić, Dawid Kownacki, Marcin Robak czy Radosław Majewski - zawodnicy, którzy przecież generalnie właśnie u Bjelicy wrócili do wysokiej formy - marnują świetne sytuacje, trener naprawdę niewiele jest w stanie wskórać.
W każdym razie po wtorkowym rozstrzygnięciu, skrzywiono się nie tylko w Poznaniu, ale również w Warszawie, Gdańsku i Białymstoku. Liga będzie jeszcze ciekawsza na finiszu, choć wydawało się, że bardziej nie może być...