Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Patryk Zajega Images

Mateusz Szwoch dla 2x45: Nie świętowaliśmy tylko do północy. Nie czytał pan "Faktu"?

Autor: rozmawiał Przemysław Michalak
2017-05-05 17:38:45

Mateusz Szwoch od roku nie strzelił gola z akcji, ale mimo to cały czas gra w pierwszym składzie Arki Gdynia, z którą właśnie sięgnął po Puchar Polski. - Nie chcę, żeby ktoś mówił o mnie, że jestem jeszcze młodym 24-latkiem, więc mam prawo grać nierówno. To bez sensu. W ogóle takie usprawiedliwianie zawodników do mnie nie przemawia. Mógłbym znaleźć stu piłkarzy po trzydziestce, którzy ciągle mają wahania formy - przekonuje w dłuższej rozmowie z www.2x45.info wypożyczony z Legii pomocnik.

Przemysław Michalak (www.2x45.info): - Nacieszyłeś się już, przynajmniej w duchu, zdobytym trofeum?
Mateusz Szwoch:
- Chwilę poświętowaliśmy, ale to jeszcze nie koniec sezonu. Teraz trzeba się utrzymać w Ekstraklasie, koncentrujemy się już na meczu z Cracovią. 

- Jak smakuje triumf w Pucharze Polski?
- Wybornie. To mój pierwszy konkret do CV, w dodatku teraz nikt na nas nie stawiał. W Legii zawsze oczekuje się mistrzostwa i Pucharu Polski, zdobywając to niejako spełniasz obowiązek. Przychodząc zimą ubiegłego roku do jeszcze pierwszoligowej Arki nie sposób było zakładać, że za rok będziemy świętować i to po wygranej w finale z tak dobrą drużyną jak Lech Poznań. 

- Faktycznie była cisza nocna od północy i wszyscy spać?

- Nie czytał pan "Faktu"?

- Nie czytałem.
- Pobawiliśmy się też trochę po północy, bo to jednak wielki sukces dla każdego z nas, dla Arki i całej Gdyni. To chyba normalne, że posiedzieliśmy dłużej niż zwykle, porozmawialiśmy, zjedliśmy kolację ze swoimi rodzinami. Nic niewskazanego się nie działo.

- A co było w "Fakcie"?
- Jakieś zdjęcia i nagrania zza szyby, gdy świętujemy podczas kolacji, oczywiście w takim sensacyjnym kontekście. 

- "Lech był zbyt pewny siebie, wy mieliście dużo szczęścia, ale w dogrywce temu szczęściu pomogliście" - można tak opisać finał?
- Jest to pewne uproszczenie, choć sporo w nim prawdy. Trzeba było być lepszym po 120 minutach i my to zrobiliśmy, daliśmy z siebie naprawdę dużo, żeby sięgnąć po ten puchar. Obserwatorzy mogli mówić, że do momentu gola oddaliśmy 2-3 strzały, a sami mogliśmy stracić kilka bramek, ale z premedytacją tak podeszliśmy do meczu. Wiedzieliśmy, że siłą rzeczy Lech będzie stroną dominującą i będziemy musieli się mu przeciwstawić grą w obronie. To się udało.

- Widzieliście po piłkarzach Lecha, że im dalej w las, tym coraz bardziej odczuwali presję? Byli zdecydowanym faworytem, mieli łatwo wygrać.
- Na ich twarzach nie było tego widać, ale patrząc ze swojej perspektywy wiedziałem, że gdybym ciągle atakował i zmarnował tyle sytuacji, to zaczęłaby się wkradać nerwowość. Lech mógł oczekiwać, że w końcu coś strzeli i już jakoś pójdzie, ale tego nie zrobił, więc gdy to my trafiliśmy na 1:0, wyraźnie się podłamał, dało się to zauważyć.

- Jedną z ciekawszych scenek była przemowa Krzysztofa Sobieraja w kółku przed drugą częścią dogrywki...
- Mobilizowaliśmy się cały czas, przed meczem i w przerwie także. Bardzo emocjonalnie podchodziliśmy do finału, zdawaliśmy sobie sprawę, że to dla nas życiowa szansa. Każdy był odpowiednio naładowany, ale faktycznie Krzysiek wtedy jeszcze dołożył do pieca. Taka jego natura, lubi zagrzewać wszystkich do walki i to się przydało.

- Denerwują was opinie, że Arka miała autostradę do finału i sztuką było się w nim nie znaleźć?
- Staram się nimi nie przejmować. Na naszym miejscu mogli być inni, ale to my najlepiej wykorzystaliśmy taką drabinkę. Nikt na przykład nie bronił Śląskowi Wrocław wyeliminować Bytovii, wtedy na papierze też miałby łatwą drogę do finału. Zresztą, każdy dobrze wie, jak to jest w krajowych pucharach. W każdym sezonie kilka klubów Ekstraklasy odpadnie z pierwszo- czy drugoligowcem. Tacy rywale zawsze są zmotywowani do granic możliwości, my też nigdy nie mieliśmy spacerku. Nie odejmowałbym nam zasług z tego powodu.

- Luka Zarandia takie akcje jak przy drugim golu przeprowadzał na treningach, czy was też zaskoczył?
- Nie zaskoczył. To gość, który na treningach już takie rzeczy robił i na pewno coraz częściej będzie je pokazywał w meczach. Oczywiście nie za każdym razem będzie tak idealnie jak wtedy, ale Zarandia w akcjach jeden na jeden jest naprawdę dobry, trudno go zatrzymać. 

- Wiem, że dla was to mało istotne, ale swoim triumfem zasialiście popłoch w wielkiej czwórce Ekstraklasy, bo ktoś z tego grona nie wejdzie do pucharów.
- Sprawiliśmy, że liga będzie jeszcze ciekawsza (śmiech). Dopiero po fakcie uświadomiłem sobie, że nikt z czołówki zapewne nie trzymał za nas kciuki, bo teraz poprzez ligę tylko trzy kluby awansują. To wielka różnica, czołowa czwórka wyraźnie odjechała reszcie i przy wygranej Lecha miałaby pewien komfort, a tak trzeba się bić o podium i ktoś będzie wielkim przegranym. Ale to już nie nasz problem.

- Wydaje się z kolei, że waszym największym problemem wiosną była sfera mentalna. Tu braki były większe niż w samej jakości gry.
- W ostatnich dwóch meczach ligowych mentalnie byliśmy podłamani raczej już po końcowym gwizdku, bo w obu przypadkach prowadziliśmy 1:0 i w samej końcówce traciliśmy bramki. Takie okoliczności mogły nas trochę dołować, z Wisłą Płock brakowało przecież w zasadzie kilku sekund. Może się okazać, że zdobycie Pucharu Polski będzie dla nas podwójnym triumfem i da nam również kopa mentalnego na finiszu Ekstraklasy, dzięki czemu się utrzymamy.

- Z Cracovią gracie dopiero w poniedziałek. 120 minut z finału może mieć jeszcze jakieś znaczenie?
- Myślę, że to już będzie bez znaczenia, wychodzi prawie cały tydzień odpoczynku, czyli jak między jedną kolejką a drugą. Treningi na pewno nie będę w najbliższych dniach zbyt ciężkie, więc z Cracovią zagramy w stu procentach wypoczęci.

- Na takie pytania nie ma łatwych odpowiedzi, ale musisz mieć jakieś przemyślenia, dlaczego wiosną w jedenastu meczach ligowych wywalczyliście zaledwie sześć punktów. To najsłabszy dorobek w całej Ekstraklasie...
- Nikt z nas nie zna recepty na ten stan rzeczy. Gdyby tak było, po dwóch porażkach poszlibyśmy do trenera i wszystko powiedzieli. Mało co zapowiadało, że będzie tak źle. Jesienią po dobrym starcie mieliśmy co prawda osiem spotkań bez zwycięstwa, ale na koniec pokonaliśmy Ruch Chorzów i Śląsk Wrocław, a okoliczności porażki z Jagiellonią każdy dobrze pamięta. Przed rundą wiosenną celowaliśmy w grupę mistrzowską. Teraz musimy pogodzić się z walką o utrzymanie, niczego już nie cofniemy. Jesteśmy przekonani, że Ekstraklasa zostanie w Gdyni.

- Zwolnienie Grzegorza Nicińskiego to było dla was chyba coś więcej niż zwykła zmiana trenera, z którą każdy piłkarz ma do czynienia wiele razy w trakcie kariery?
- Była to trudna decyzja dla władz klubu, a dla nas ciężka sprawa. Z trenerem Nicińskim awansowaliśmy do Ekstraklasy, z nim weszliśmy do finału Pucharu Polski. Byliśmy z nim bardzo zżyci, co nieraz pokazaliśmy. Ale niestety jeżeli wyniki są słabe, przeważnie w pierwszej kolejności spada głowa trenera. Tak to działa na całym świecie, choć nie zawsze jest najbardziej sprawiedliwe. Tak jak pan mówi, nie spłynęło to po nas, ale stało się, musimy patrzeć do przodu.

- Leszek Ojrzyński poza popracowaniem nad psychiką raczej niewiele mógł u was zmienić w ciągu paru dni, ale jak widać, efekty są.
- Przyszedł do nas w trudnym momencie, nie ma czasu, żeby wprowadzać niektóre ze swoich nowinek. Jesteśmy w najważniejszej fazie sezonu, liczą się tylko wyniki, ale na pewno trener Ojrzyński swoje piętno na zespole już odciska. Poprawiliśmy trochę grę w obronie, co teraz może być kluczowe. Kolejne rzeczy mogą nadejść wkrótce. Nowe rozdanie zawsze oznacza czystą kartę u każdego, piłkarze chcą się pokazać przed szkoleniowcem i to może drużynie tylko pomóc.

- Jak oceniasz swoją postawę w tym sezonie? To niesamowite, ale 10 maja minie rok od twojego ostatniego gola z akcji. To już 40 meczów, prawie 3 tys. minut...
- Nazbierało się tego, nie ma co ukrywać. Też ubolewam nad tym, że nie mogę strzelić w normalny sposób. Nie zawsze oceniam mecze przez pryzmat własnych statystyk, ale gdy trwa to już tak długo, trudno udawać, że nie ma tematu. Czasami brakuje szczęścia, czasami pewnie też trochę umiejętności. Wierzę jednak, że wkrótce się przełamię.

- To nie byłby aż taki problem, gdyby nie fakt, że jesteś piłkarzem stricte ofensywnym.
- Zgadza się i chcę to zmienić, ale z drugiej strony, nie bodzie mnie to aż tak, żeby ciągle o tym myśleć. Wiary we własne możliwości nie straciłem. Przynajmniej strzelam z rzutów karnych...

- Marcin Robak na nich prawdopodobnie dojedzie do korony króla strzelców...
- Może ja też się włączę do walki, jeszcze z 15 karnych i będzie zagrożony (śmiech). Licząc z Pucharem Polski, mam w tym sezonie pięć bramek i osiem asyst, więc nie są to aż tak złe liczby. Wymagam od siebie więcej, ale też nie będę się na siłę biczował. Pamiętajmy, że to mój pierwszy normalny sezon w Ekstraklasie, gdy gram regularnie. Na brak zaufania w Arce nie mogę narzekać. Cieszę się z tego, co mam.

- Czujesz, że kończy ci się okres ochronny ze względu na wiek?
- Moim zdaniem on już dawno minął. Nikt już na mnie nie patrzy jako "młody-zdolny".

- Nie byłbym taki pewien. Starszych od ciebie nieraz tak jeszcze nazywano.
- Tak czy siak nie ma już dla mnie takiej taryfy ulgowej. W Arce praktycznie zawsze gram w pierwszym składzie, biorę na siebie odpowiedzialność za wyniki, choćby przez to, że pierwszy podchodzę do rzutów karnych. Nie chcę, żeby ktoś mówił o mnie, że jestem jeszcze młodym 24-latkiem, więc mam prawo grać nierówno. To bez sensu. W ogóle takie usprawiedliwianie zawodników do mnie nie przemawia. Mógłbym znaleźć stu piłkarzy po trzydziestce, którzy ciągle mają wahania formy.

- Prawie każdy je ma.
- No właśnie. Może Messi, Cristiano Ronaldo i jeszcze paru innych przez cały rok grają na najwyższym poziomie. Zdecydowana większość raz gra lepiej, raz gorzej, czasami nie trafisz na swój dzień, bardzo chcesz, a jednak nie wychodzi. W każdym razie nigdy nie oczekuję, że ktoś mnie rozgrzeszy wiekiem. Potrafię przyjąć krytykę. 

- Problemy z sercem, które w pewnym momencie postawiły twoją karierę pod dużym znakiem zapytania, zostawiły jakiś ślad w psychice?
- Nie. To był problem w trakcie, gdy nie wiedziałem, na czym stoję. Kiedy już przeszedłem zabieg i się wyleczyłem, a najlepsi specjaliści w Polsce powiedzieli, że jestem zdrowy i mogę wracać na boisko, od pierwszego treningu nie miałem żadnych obaw. Nie siedzi mi w głowie, że może coś się stanie.

- Co dalej z tobą? Po sezonie kończy się twoje półtoraroczne wypożyczenie z Legii.
- Wszystko zależy od Legii, a stamtąd jak na razie nie dostałem żadnej informacji. Legia walczy o mistrzostwo, Arka walczy o utrzymanie, nic się jeszcze nie rozstrzygnęło. Na rozmowy przyjdzie czas, teraz każdy ma swoje cele do zrealizowania. 

- Wydaje się jednak, że gdyby Arka się utrzymała, pozostanie w Gdyni byłoby dla ciebie idealnym scenariuszem. Mówię również w kontekście europejskich pucharów.
- Na pewno chciałoby się w nich zagrać, nawet tylko w eliminacjach do Ligi Europy. Gdybym miał występować z Legią w Lidze Mistrzów, wiadomo, że wolałbym taki wariant, ale dziś możemy tylko spekulować. Zobaczymy, spokojnie podchodzę do tematu. Co będzie, to będzie. 

                                                                                                   rozmawiał Przemysław Michalak


KOMENTARZE

;