Autor zdjęcia: wsqn.pl
Recenzja 2x45: "Dawid Janczyk, Piotr Dobrowolski - Moja spowiedź". Mocna pozycja ku przestrodze i refleksji
Dawid Janczyk to jeden z największych niespełnionych piłkarskich talentów. Zarazem osoba, której wiele osób próbowało pomóc, ale on nie miał na tyle samozaparcia, by pomóc sobie samemu. Za kilka dni na rynku pojawi się jego autobiografia, wydawana przez Sine Qua Non, nad którą mamy patronat. Przeczytajcie, czego możecie się spodziewać.
Dawid Janczyk, Piotr Dobrowolski - Moja spowiedź (SQN)
23 września Dawid Janczyk będzie obchodził 31. urodziny. Dopiero. Oznacza to, że jest raptem o rok starszy od Roberta Lewandowskiego i w zasadzie nic nie stanęłoby na przeszkodzie, żeby partnerował mu w ataku reprezentacji. Potencjał posiadał ogromny. Wejście w świat dorosłej piłki miał wymarzone, świat u stóp i setki tysięcy dolarów na koncie. Po młodzieżowym mundialu w 2007 roku nie brakowało głosów, że w końcu Polska w końcu ma napastnika światowego formatu, który szturmem podbije boiska jednej z wielkich lig.
Jak doskonale wiedzą kibice rodzimego futbolu, Janczyk świętować jednak za kilka dni nie będzie. Nie ma czego. Nie ma już też specjalnie za co. Ponad 300-stronicowa publikacja, którą spisał dziennikarz działu sportowego “Super Expressu” Piotr Dobrowolski, daje nam odpowiedzi, dlaczego tak się stało.
Na szczycie przed dwudziestką
Początki były wymarzone. Janczyk był normalnym chłopcem, wychowywanym przez kochających rodziców, którzy robili wszystko, aby Dawid miał odpowiedni warunki do rozwijania swojej pasji. I wejście w dorosły futbol miał doskonałe. W 2006 r. pomógł Legii Warszawa w zdobyciu mistrzostwa Polski i był nawet rozpatrywany przez Pawła Janasa jako możliwy kandydat do wyjazdu na niemiecki mundial. Na przeszkodzie stanął uraz.
Początek książki brzmi jak bajkowy. Może poza wątkami osobistymi i osobą niejakiego Janusza, który okazał się dla Dawida jednym z powodów życiowego zagubienia. Albo inaczej - pomocnikiem na tej drodze. Zanim to nastąpiło, Janczyk dobrze przyjął się w Legii, opisując w ciekawy sposób to, jak go zaakceptowano, podkreślając dobre relacje w drużynie i piwny chrzest, jaki chojracko przeszedł.
No, a potem przyszła Kanada, czyli jedyny poważny turniej w karierze Janczyka, jak się później okazało. Poza wątkami poświęconymi krótkim opisom poszczególnych spotkań (te nie są bezsensownie przegadane, co jest na pewno atutem publikacji), dowiadujemy się o metodach motywacyjnych trenera Globisza, o przygodach Krzysztofa Króla i jego wielkiej kanadyjskiej miłości, ale i o poważnej wpadce Dawida i wspomnianego Króla, przez którą byli przez pewien czas na cenzurowanym.
Juniorski mundial okazał się dla Janczyka przepustką do wielkich pieniędzy. Był na celowniku kilku europejskich mocarzy, ale ostatecznie za 4,2 mln dolarów nie trafił do wymarzonego Interu Mediolan, nie trafił też do Atletico Madryt, które powoli odbudowywało swoją pozycję w hiszpańskim futbolu, a zameldował się w CSKA Moskwa. No i tutaj zaczął się dramat.
Samotność w wielkiej metropolii, belgijskie katharsis i londyńskie noce
Janczyk nie do końca chciał iść do moskiewskiego klubu, ale przekonał go menadżer, przekonały go wielkie pieniądze (na wstępie blisko 600 tys. euro rocznie kontraktu + świetne premie), a koniec końców istotne było też to, że CSKA to był stały bywalec europejskich salonów, zdobywca Pucharu UEFA dwa lata wcześniej. Wyjazd do tak wielkiej metropolii 20-letniego chłopca okazał się jednak początkiem upadku. Nie przebił się do podstawowej jedenastki, pomimo niezłych początków okraszonych golem w derbach ze Spartakiem Moskwa na wagę remisu.
Janczyk mieszkał w Moskwie sam, nie zapałał wielką przyjaźnią do kolegów z zespołu, a złość z powodu rzadkich okazji występów zaczął podlewać alkoholem. Dzień w dzień. Jeśli nie w stolicy Moskwy to chociażby w Londynie, gdzie zdarzało mu się imprezować. Miał wielkie pieniądze i żadnych na dobrą sprawę życiowych zobowiązań. Poza trenowaniem, do którego w pewnym momencie zaczął też podchodzić frywolnie.
W CSKA dosyć szybko został odstawiony na boczny tor, ale pomocną ręką wyciągnęło do niego belgijskie Lokeren, w którym bardzo ważną personą był Włodzimierz Lubański. Janczyk trafił na belgijską prowincję na początku 2009 roku i z czasem zdobył ważną pozycję w drużynie. Był lokalną gwiazdą, chociaż nie unikał alkoholu. Miał szansę na uspokojenie, odbudowę kariery, ułożenie życia rodzinnego (bo w Belgii mieszkał już z partnerką, a od lat żoną), ale zabrakło mu cierpliwości, dobrych doradców. Początkiem prawdziwego zjazdu była zamiana Lokeren na Germinal Beerschot. Coś, co miało być wielkim skokiem i awansem, pogrzebało pozycję na belgijskim rynku, a w efekcie rozpoczęło życiowe pikowanie, które trwa do dziś.
Za mało autorefleksji, za dużo “drinkowania”
Janczyk był w pewnym stopniu niewolnikiem CSKA Moskwa, z którym miał podpisaną umowę. Trafiał na wypożyczenia do Kielc czy ukraińskiej Oleksandrii. Miał jeszcze naprawdę sporo do udowodnienia, odbudowania, a przede wszystkim był przecież cały czas bardzo młodym człowiekiem. Tyle że człowiekiem, który ewidentnie nie posiadł umiejętności życiowej autorefleksji. Nawet teraz, gdy jest na dnie, nie potrafi wrócić do piłkarskiego życia. Można z jego wypowiedzi wysnuć wniosek, że on nie ma w sobie tyle samozaparcia i rzeczywistego oglądu problemu, by się podnieść.
O alkoholu Janczyk mówi per “drinkowanie”. Niby nigdy i nigdzie nie robił tego ponad normę, a dziwnym przypadkiem był blisko pożegnania się z życiem. I to nie jest tak, że świat się uparł przeciw niemu, rzucał kłody pod nogi - karierę Dawida próbowali ratować Jacek Magiera, Bogusław Leśnodorski, Krzysztof Klicki, Zdzisław Kręcina, włodarze Sandecji czy trener Mroczkowski. Nigdy nie zostawiła go żona, jej rodzice, a także jego rodzina. Janczyk zawsze miał jednak jakąś wymówkę, zawsze coś - jego zdaniem - stawało mu na drodze. Albo precyzyjniej, zawsze był to sklep z alkoholem.
Okres ostatnich lat to ciągłe pikowanie. I być może ostatni etap, by Janczyk stanął na nogi. Opisy walki o życie, pobytu w klinice odwykowej, są naprawdę wstrząsające. Tak jak rozmowy poboczne, które Piotr Dobrowolski przeprowadził z wieloma ludźmi znającymi Dawida. Całość spina klamrą wywiad z samym bohaterem, który przekonuje, że stać go na to, by jeszcze raz się podnieść i wrócić do piłki. A potem chciałby w niej zostać chociażby jako trener dzieci.
Hmm. Przy całej sympatii dla niego i zwyczajnie ludzkiej troski o to, by wrócił na właściwe życiowe tory, ja w tej spowiedzi Dawida nie widzę wielkiej autorefleksji, jak już wspominałem. To być może najbardziej wstrząsające w lekturze, która jest w stanie poruszyć każdego. Natomiast warto pochwalić Dobrowolskiego za to, że urozmaicił wypowiedzi Janczyka, momentami w sumie średnio ciekawe i cholernie szablonowe, garścią ciekawych rozmów. Książkę czyta się błyskawicznie, z uwagą, choć niestety też za często powracającym łapaniem się za głowę z myślą “chłopaku, ależ ty frywolnie opisujesz swoje problemy”.
Na początku byłem trochę bardziej zniesmaczony niż pod wrażeniem, bo oczekiwałem pozycji, w której więcej jest ciekawych wniosków i spostrzeżeń autora tej spowiedzi, ale… Ale już na spokojnie, to czarno na białym widać, jak mocno właśnie uderza ich brak. Oznacza to ni mniej ni więcej tylko jak bardzo przerażająco potoczyła się kariera Dawida i jego życie. Jak wielką dziurą stały się w pewnym momencie. I z dystansem, nabraniem pewnej perspektywy, trzeba przyznać, że to robi wrażenie i jest naprawdę wstrząsające. Patrząc pod tym kątem, to jedna z najważniejszych polskich biografii ostatnich lat. I wcale nie ograniczając tego stwierdzenia tylko do świata piłki nożnej.
Książkę możecie kupić w Empiku lub w LaBotiga.pl.
Ocena www.2x45.info: 4,5/6