Autor zdjęcia: Własne
To nie jest jeszcze czas na… wręczanie orderów. Sporo można jeszcze przegrać
Za oknem skwar, ptaków śpiew, oceny u uczniów powystawiane, polskie kluby dopiero zaczynają przygotowania do kolejnego sezonu, więc nie trzeba wstydzić się za ich grę w europejskich pucharach, dlatego można podniecać się sukcesami polskich reprezentacji? Wręcz przeciwnie, trzeba budować swój sceptycyzm, bo to nie jest jeszcze odpowiedni moment na wręczanie medali. Naprawdę wiele można jeszcze zepsuć.
Bardzo nie lubię tego określenia, ale mamy naprawdę fajny okres w polskiej piłce. Jesteśmy świeżo po niezwykle udanie zorganizowanym młodzieżowym mundialu, na którym i nasza reprezentacja może pochwalić się niemałym sukcesem – w końcu rozjechanie Tahiti, które w ostatecznym rozrachunku dało „biało-czerwonym” awans z grupy, nie zdarza się codziennie.
Później swój popis dali chłopcy Jerzego Brzęczka, którzy w niezwykle trudnym dla nas czerwcowym okresie pokazali, jak powinno się grać wyjazdowy, piekielnie trudny mecz w Macedonii Północnej oraz uwolnili swój potencjał w potyczce z Izraelem. Pragmatyzm z niezwykle groźnym rywalem w delegacji i ultraofensywa na Stadionie Narodowym. Nie dziwi zatem reakcja niektórych dziennikarzy, którzy w subtelny sposób wszystkich realnie patrzących na pracę Jerzego Brzęczka odesłali do wariatkowa.
Teraz mamy naszą kadrę U-21, która w niedzielny wieczór sprała Belgów: o tak, tych Belgów, którzy w całym misternym planie szkolenia wykształcili Edena Hazarda, Romelu Lukaku i wszystkich innych. Nie chcę ich wszystkich wymieniać po przecinku, bo po pierwsze: to strasznie nudne. A po drugie: nie płacą mi od każdego wyrazu, więc nie będę w ten prostacki sposób wydłużał swojego wywodu. W końcu nawet Dariusz Szpakowski zna takie nazwiska jak Alderweireld czy Vertonghen.
I wszystko byłoby naprawdę piękne, gdyby nie ten podział kibiców (pismaków zresztą też) na dwa obozy. W dzisiejszym „Przeglądzie Sportowym” przeczytałem felieton Dariusza Dziekanowskiego, który nie przyjmuje tłumaczeń, że styl się nie liczy, a najważniejsze są punkty. Zgadzam się z ekspertem „Polsatu Sport”, bo przecież Polacy w tym dwumeczu pokazali dwie twarze: w Macedonii pierwszą, jak dotąd bardziej prawdziwą oraz drugą na Stadionie Narodowym. Drużyna Jerzego Brzęczka w meczu z Izraelem pokazała jaki w tych chłopakach drzemie potencjał, a trzeba przecież brać pod uwagę to, że kilku reprezentantów z młodzieżówki tam zabrakło.
Dziekanowski w swoim felietonie zwrócił uwagę na pewien fakt: Grzegorz Krychowiak i Mateusz Klich zagrali tak dobre spotkanie w Warszawie, bo potrzebują dodatkowego bodźca („silnego impulsu lub wyzwania”) aby zagrać na swoim wysokim poziomie. Ewentualnie pomaga im silna krytyka i ja ten ostatni argument kupuję, nie w kontekście wspomnianej dwójki, ale w odniesieniu do całego zespołu. Popatrzcie sobie ilu nowych piłkarzy, w porównaniu do kadry na mundial Adama Nawałki, występuje teraz u trenera Brzęczka i może jest to odpowiednia diagnoza.
Przyzwyczajeni do wcześniejszych dobrych wyników (o mundialu w Rosji zapominamy) z ery Nawałki, z wielu stron wychwalani pod niebiosa i poklepywani po pleckach wpadli w pułapkę sukcesu i jeżeli nasza krytyka wyzwoli w nich ukryte pokłady motywacji i sił, to musimy krytykować. Zwłaszcza jak próbuje nam się wmówić, że mamy przeciętnych piłkarzy, Macedonia, Izrael i Łotwa to światowe potęgi i powinniśmy całować piłkarzy po stopach, że nie stracili bramek z tymi przeciwnikami. Robert Podoliński w ostatniej rozmowie powiedział mi, że lepiej jest wygrywać brzydko, ale mieć zmartwienie tego słabego stylu niż cieszyć się ze sporadycznych pięknych zwycięstw. I zgoda! Przecież ja w głębi serca cieszę się zerkając na tabelę naszej grupy, ale po prostu wymagam od tych chłopaków czegoś więcej. I nie będę wręczał im medali, skoro jeszcze naprawdę wszystko może się posypać.
***
Na koniec słów kilka o reprezentacji Czesława Michniewicza, która świetnie rozpoczęła młodzieżowy turniej we Włoszech. Widzę przed sobą dwie okładki „Przeglądu Sportowego” i mam mieszane odczucia. Zwłaszcza, że dwukrotnie obejrzałem mecz Polski z Belgią, ten ostatni raz przed chwilą, i naprawdę kolejny już raz przydałoby się zacytować słynne słowa Pawła Zarzecznego o nielizaniu się po… no sami wiecie. Zwycięstwo chłopaków Michniewicza trzeba traktować w formie niespodzianki, a nie sukcesu. A tak mi się wydaje, że niektórzy kolejny raz krzywdzą kolejną drużynę.
Oczywiście nie chcę w żaden sposób umniejszać tego zwycięstwa, nie chcę marginalizować ciężkiej pracy wykonanych przez piłkarzy i sztab szkoleniowy, bo w grze Polaków – zwłaszcza w drugiej połowie – widać było pomysł trenera Michniewicza, wynikający z rozpracowania przeciwnika i wykorzystania naszych największych atutów. Z cechami wolicjonalnymi na czele, bo nasza młodzieżowa ekipa nie jest przypadkową zgrają chłopców, zagonioną trzy dni wcześniej na obóz. Nasi reprezentanci wiele już ze sobą przeszli, ale niektórzy z nich naprawdę wiele potrafią. Krystian Bielik, Szymon Żurkowski, Konrad Michalak, Sebastian Szymański czy kapitan Dawid Kownacki – to nie tylko nazwiska, ale żywy organizm, z którego moim zdaniem Michniewicz w każdym kolejnym meczu wyciska coraz więcej (w przeciwieństwie do Jerzego Brzęczka i seniorskiej kadry). I to nie z Macedonią, Łotwą, czy Izraelem, ale z naprawdę poważnymi drużynami.
Większość z tych wymienionych piłkarzy jesienią może już zawitać do zespołu, którego kapitanem jest Robert Lewandowski, ale ten kto uważnie oglądał niedzielny mecz widział, ile im jeszcze brakuje. Nie oszukujmy obrazu z boiska: to u Belgów było widać większą jakość, lepsze umiejętności. My wygraliśmy pomysłem i szczęściem. Dlatego zamiast euforii, zalecałbym spokój. Dajmy tym chłopakom pracować, niech się rozwijają i cieszą grą. Poczekajmy bez niepotrzebnej grzałki na kolejne dwa mecze, które powinny zweryfikować ten zespół. Oby pozytywnie, ale przeciwnik będzie jeszcze lepszy od Belgów.