Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki

Każdy sobie rzepkę skrobie. Na tle Włochów wyglądaliśmy wczoraj jak profesorowie od gry zespołowej

Autor: Maciej Kanczak
2019-06-20 13:00:04

19 czerwca 2018 r. w haniebny sposób przegraliśmy z Senegalem w swoim pierwszym meczu MŚ 2018. Boleśnie przekonaliśmy się wówczas, że ćwierćfinał EURO 2016 to był jednak wyjątek, a nie reguła. Podopieczni Czesława Michniewicza sprawili jednak, że końcówka drugiej dekady czerwca nie musi nam się kojarzyć już jednoznacznie negatywnie.

W Bolonii wczoraj przez ¾ meczu oglądaliśmy klasyczną dla polskiego zespołu „obronę Częstochowy”. Włosi przy piłce byli aż 63% czasu gry. Aż 26 razy uderzali na bramkę Kamila Grabary, a my znów w statystyce strzałów byliśmy nieporównywalnie gorsi (dziewięć, z czego cztery celne). Oczekiwać od Dawida Kownackiego i spółki pójścia na wymiany ciosy z zespołem Luigi Di Biagio to jak iść na film Patryka Vegi i oczekiwać wielkiego, ambitnego kina. No, nie da się. Nikt w polskim zespole nie miał takich ambicji. Chodziło o to, aby dać się wyszaleć młodym Włochom, nie tracąc przy tym bramki, a samemu próbować ukąsić defensywę Italii, kiedy tylko nadarzy się taka sposobność. Zdarzyła się raz. I wystarczyło.

Na papierze różnice między obiema drużynami były gigantyczne. Począwszy od wartości całego zespołu (415 mln euro - Włosi, 37 mln euro - Polacy), a skończywszy na  wartości pojedynczych piłkarzy. W TOP 100 najdroższych młodzieżowców znaleźli się:

  • Federico Chiesa - 60 mln,
  • Nicolo Zaniolo - 40 mln euro,
  • Moise Kean - 40 mln,
  • Nicolo Barella - 40 mln,
  • Lorenzo Pellegrini - 40 mln,
  • Patrick Cutrone - 28 mln,
  • Sandro Tonali - 25 mln,
  • Alex Meret - 25 mln,
  • Gianluca Mancini - 22 mln,
  • Riccardo Orsolini - 15 mln,
  • Rolando Mandragora - 15 mln,
  • Emil Audero - 15 mln,
  • Alessandro Bastoni - 15 mln,
  • Manuel Locatelli - 15 mln.

Podczas gdy z polskiej reprezentacji do „setki” graczy najbardziej wartościowych załapał się tylko „Kownaś” - 9 mln.

Mała iskierka nadziei pojawiła się przy analizie ligowego doświadczenia i obycia obu ekip, gdyż Włosi, jak na Twitterze wyliczył Adam Sławiński łącznie rozegrali 648 meczów w Serie A, 33 w kadrze A oraz 14 w Lidze Mistrzów. Młodzi biało-czerwoni mieli na koncie z kolei aż 755 ligowych gier. Jeśli jednak pod uwagę weźmie, że ów bilans został wywalczony w 90% na polskich boiskach, miny nam nieco zrzedną.

 

 

 

W tym konkretnym przypadku mniej znaczy jednak więcej. Jeżeli dodamy do tego, że ze składu, jaki wczoraj do boju w Bolonii posłał „polski Mourinho” tylko Kownacki liznął pierwszej reprezentacji (4 mecze), zaś żaden z graczy znad Wisły nie dostąpił zaszczytu choćby krótkiego epizodu w Lidze Mistrzów, to okazuje się, że naprawdę nie było czego porównywać. Gdzie Rzym, a gdzie Krym?! Na boisku grają jednak drużyny, a nie pieniądze, zestawienia czy liczby.

Włoska prasa podkreśla dziś, jak wielką lekcję w środę dali jej piłkarzom Polacy. Lekcję defensywy i organizacji gry. To doprawdy zadziwiające, że akurat to biało-czerwoni brylowali w tym elemencie w Bolonii. Nie można oczywiście napisać, że defensywa dowodzona przez Manciniego kompromitowała się co i rusz i była najsłabszą formacją w drużynie Di Bagio, bo też prawdą jest, że na za wiele naszym graczom na Stadio Renata Dall`Ara w ofensywie nie pozwolili. Sęk w tym, że w hitowym starciu grupy A to od piłkarzy z pomocy i ataku najwięcej miało zależeć. To oni mieli w środę rządzić na murawie między Padem a Apeninami, jak robili to w niedzielę z Hiszpanią. Tymczasem postawę takich asów włoskiego piłkarstwa jak Chiesa, Cutrone, Kean czy Zaniolo można krótko podsumować cytatem z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego: "wyście sobie, a my sobie, każdy sobie rzepkę skrobie!".

Przecierałem wczoraj oczy ze zdumienia, jak tak znakomici piłkarze nie potrafią stworzyć zespołu. Jak większość ich akcji była budowana indywidualnie, a nie w oparciu o zespołowość. Na tle Włochów naprawdę prezentowaliśmy się jak nauczyciele od „team spirit”, ludzie, którzy doskonale wiedzą, co znaczy konkretna i solidna praca w grupie. Jak z minimum zrobić maksimum. Jak wycisnąć tę piłkarską cytrynę do ostatniego soku, nawet jeżeli nie jest ona gigantycznych rozmiarów. Włosi oddali wczoraj na bramkę Grabary 26 strzałów, ale tak z ręką na sercu, ile z nich naprawdę było groźnych, stuprocentowych? To była jedna wielka „sztuka dla sztuki”. Jeśli czasem mówimy, że pomeczowe statystyki nie do końca dobrze oddają przebieg meczu, wczoraj właśnie dostaliśmy na to doskonałe potwierdzenie.

Wojciechowi Kowalczykowi słusznie obrywa się teraz od Twittera za poniedziałkowy występ na antenie Weszło FM. Nie jestem co prawda za tym, aby o futbolu prawić jak o najważniejszej rzeczy na świecie, niemniej rynsztokowy język rodem spod budki z piwem to też nie jest mój ulubiony sposób dysputy o piłce nożnej. Słuchając uważnie jego wypowiedzi i ogołacając je z wszelkich przecinków w postaci słów powszechnie uważanych za wulgarne, można się zgodzić z tym, że obawy co do przebiegu meczu były słuszne. Z Belgią, choć wygraliśmy po dramatycznym meczu, popełniliśmy wiele prostych, indywidualnych błędów. Konkluzja po rywalizacji z „Czerwonymi Diabłami” była jasna - bardziej klasowy zespół z takich prezentów będzie skwapliwie korzystał. Później przecieraliśmy oczy ze zdumienia, widząc jak Włosi, najpierw potrafili sprostać huraganowym atakom Hiszpanów, a następnie skarcić ich aż trzykrotnie. Zatem jestem w stanie iść pod prąd i zgodzić się z „Kowalem” - gdyby oba zespoły zagrały w środę, tak jak w niedzielę, z pewnością w Bolonii moglibyśmy być świadkami pogromu. Tak się jednak nie stało.

Kluczem do zwycięstwa było wczoraj niebywałe poświęcenie. Choć oczywiście w polskim zespole byli piłkarze lepsi (profesor Krystian Bielik, który wygląda jakby na dorosłym futbolu zjadł zęby, a nie po wielu kontuzjach dopiero nieśmiało do niego wkraczał, niemal bezbłędny w defensywie Mateusz Wieteska oraz pewny i spokojny Kamil Grabara) czy gorsi (nerwowy zwłaszcza w pierwszej połowie Karol Fila, mniej widoczny Filip Jagiełło), ale o nikim nie można powiedzieć, że w Bolonii nie zostawił serducha. Widać to było zwłaszcza po Patryku Dziczku i Szymonie Żurkowskim, którzy z w starciu z Italią, prezentowali się nieco słabiej niż w walce z Belgią. Mimo to, zaangażowanie w ich grze było na stuprocentowym poziomie.

Włosi z kolei niemiłosiernie męczyli się w swoim towarzystwie, bo błyszczeć chciał każdy, a do pracy u podstaw nie było nikogo. U nas każdy schował ego głęboko do kieszeni. Nikt nie zamierzał udowadniać swojej indywidualnej wyższości nad Chiesą czy Zaniolo, tylko każdy harował jak wół, by kadra wygrała. Bo tylko cierpliwością i pracą piłkarskie zespoły się bogacą. Niczym więcej.

Na osobny akapit zasługuje kapitan naszej młodzieżówki, a więc Kownacki. Drugi mecz na ME U-21 bez gola. Drugi mecz na ME U-21, gdzie po laury i zasługi jest gdzieś pośrodku kolejki. Drugi mecz na ME U-21, gdzie nie błyszczał w ataku, nie stanowił dla rywali największego zagrożenia. Walka z czasem po urazie odbija się wyraźnie na jego postawie, ale daleki byłbym od krytyki „Kownasia”. Dla mnie Kownacki we Włoszech jak jest jak trzy lata temu Robert Lewandowski we Francji na EURO 2016. Pełno go nie tylko w polu karnym, ciężko pracuje, by wykazać się mogli koledzy. Pokazuje zatem, że nie tylko w szesnastce przeciwnika jest w stanie się odnaleźć, ale również poza nią. Do tego daje dobry przykład innym, że gwiazda jest nie tylko od postawienia wisienki na torcie, ale także od tego, by ten tort w ogóle upiec. Miejmy to na uwadze oceniając jego postawę, zarówno w meczu z Belgią, jak i Włochami. 100 razy bardziej wolę Kownackiego biegającego po całym boisku, aniżeli np. Chiesę, który po kolejnej nieudanej akcji swojego zespołu, krzyczy i bezradnie rozkłada ręce, truchtem wracając na połowę włoskiego zespołu.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się