Autor zdjęcia: Własne
Polski futbol na „nie” w europejskich pucharach
Nawet wtedy, gdy polskie zespoły notują niezłe wyniki w europejskich pucharach, musi znaleźć się czarna owca, która je przykryje. Legia nawet wysoką wygraną w rewanżu nie zmaże plamy z pierwszego meczu. To była kompromitacja. A co gorsza, to przecież znów na warszawski zespół najbardziej liczyliśmy w tej edycji.
I jak co roku w wakacje dostaliśmy obuchem po głowie. Gdy w tekstach na 2x45 przed tegorocznymi meczami polskich drużyn w europejskich pucharach biliśmy w patetyczne tony, bo obawialiśmy się kolejnej kompromitacji, to nie brakowało głosów, że marudzimy, zanim jeszcze zawodnicy w ogóle wyszli na murawę.
Miniony sezon Ekstraklasy nie dał nam podstaw, by ten rok w Europie miał być lepszy od poprzedniego. Ale już nawet pal licho ligę. Jest tak nieprzewidywalna, że nie da się wytypować, co wydarzy się w pucharach. Czyli kto zaliczy większą wpadkę. Gdzieś z tyłu głowy tli się nadzieja, że ktoś nas wreszcie pozytywnie zaskoczy – może będzie to Piast - ale nie jest ona poparta racjonalnymi rozważaniami. U każdego z pucharowiczów można znaleźć minusy, które najczęściej przysłaniają plusy.
Dożyliśmy czasów – choć jeszcze w 2016 roku wydawało się to wręcz niemożliwe - gdy sukcesem dla polskiej piłki klubowej jest przejście już I rundy eliminacyjnej. I nie piszę tego tylko o Piaście czy Cracovii, ale także o Legii. Jest ona o krok od swojej największej międzynarodowej kompromitacji. Gdy rok temu ówcześni mistrzowie Polski odpadali z drużyną z Luksemburgu, podejrzewaliśmy, że awans gwarantują nam tylko zespoły z San Marino, Gibraltaru, Andory, Wysp Owczych, Kosowa albo Irlandii Północnej.
Otóż nie.
Doszliśmy do pułapu, w którym nie można być pewnym nawet choćby minimalnego zwycięstwa nad drugą drużyną z państwa, które liczy sobie ok. 30 000 mieszkańców. Gdyby to spotkanie chociaż wyglądało tak, że warszawianie gnietli, ale bramkarz rywali miał dzień konia albo zaczęły mu sprzyjać słupki i poprzeczki. Ale nie. "Wojskowi" oddali mniej strzałów, a z przebiegu gry nie wyglądali wcale lepiej. Gdy gracze z Gibraltaru po początkowym okresie lagowania zobaczyli, że nie ma się kogo bać, rozgrywali sobie piłkę od tyłu.
Nosz kurwa.
Legia nie miałaby prawa z nimi nie wygrać nawet ściągnięta na boisko podczas libacji w Enklawie. Alex Januszkiewicz, który grał na Gibraltarze, tak skomentował siłę Europa FC w rozmowie z Weszło: - Nie mają prawa wygrać. Nie byłem na meczu mojego Lynx FC z Europą, ale widziałem na treningu naszych chłopaków, którzy później zremisowali 1:1… Nie no, moja drużyna męczyłaby się z KTS-em! To taka liga, że gra się bardziej na luzie. Jeżeli Legia zagra swoje, nie ma szans, żeby nie wygrała. Nawet jeżeli będzie powtarzać, że w Europie nie ma już słabych drużyn!
No, kompromitacja, i to całkowita. Niezależnie od tego, czy Legia pojedzie ich w rewanżu 3 czy 5 do zera. Plamy nie zmaże. Tutaj nawet legendarna okładka Faktu to za mało. A co gorsza, zawodnicy ani nawet trener Vuković (a to już zatrważające) nie są świadomi, jak bardzo się skompromitowali. Nie lubię nadużywać słowa "kompromitacja", ale tutaj pasuje idealnie. Powstało właśnie na potrzeby takich wyczynów. Można by wkleić przykład tego meczu obok definicji.
Gdyby to jeszcze był wyjątek, pewnie machnęlibyśmy ręką. Tak jak w Madrycie raczej nie wspomina się dziś remisu w fazie grupowej Ligi Mistrzów z Legią, bo to był po prostu wypadek przy pracy. Przykrył go triumf w tych rozgrywkach. A w warszawskiej drużynie od tego czasu taka równia pochyła, że teraz nawet pokonanie Wybrzeża Klatki Schodowej stanowiłoby nie lada wyzwanie.
Ktoś powie: spokojnie, przecież z Gibraltarem nie odpadną. Też nie daję temu wiary, ale jednak pomny ostatnich lat zachowam sceptycyzm. Przecież tak samo mówiliśmy o Dudelange czy nawet Sheriffie Tiraspol albo Spartaku Trnawa.
Nie ma żadnej drużyny, która cokolwiek by nam gwarantowała w pucharach. Choćby uniknięcie kompromitacji, wyeliminowanie outsiderów, spokojne przejście pierwszych rund. Takim zespołem przestała być też Legia. Podczas gdy dalej pojawiają się głosy, że mistrzem powinna być ekipa ze stolicy, bo jako jedyna daje nam szanse na awans choćby do fazy grupowej Ligi Europy, to co roku ona temu zaprzecza. I co roku skala wpadki jest coraz większa. Niestety, tego końca nie widać.
Pisałem już kilka razy, że w tej edycji nie mam żadnych wielkich oczekiwań. Żądać musimy jednak minimum przyzwoitości, a takim jest wyeliminowanie kompletnych outsiderów. Przyjechania jak po swoje, pokazania wyższości. Bo, do cholery, nie jesteśmy aż tak słabi, żeby mieć problemy z amatorami.
Taki wynik pierwszego meczu Legii sprawił, że w tle pozostały całkiem niezłe spotkania Piasta i Cracovii. Tutaj odpadnięcie nie byłoby dramatem, ale... No, to przecież dopiero I runda. Przeciwnicy przyzwoici, ale na pewno nie mocni. Do przejścia spokojnie. Przecież jeśli chcemy zagrać wreszcie w fazie grupowej, trzeba ekipy tej klasy eliminować. A zakładam, że każdy zespół, który startuje w kwalifikacjach, zamierza uzyskać promocję do tej elity.
Od kilku lat nasze kluby prezentują w pucharach futbol na "nie", czyli nie awansujemy. Może wreszcie pora, wzorem Jerzego Engela, przestawić się na futbol na "tak"?