Autor zdjęcia: fcdynamo.ru
Skandal z kibicami, starcia z policją i przychylność UEFA. Jak Rangersi wygrali Puchar Zdobywców Pucharów
Jak bardzo przydatne może okazać się wsparcie kibiców? Przykład Rangersów, nieco trącący myszką, bo z 1972 roku, pokazuje, że czasami jest wręcz niezbędne. Ale wbrew pozorom, w tym przypadku wcale nie chodziło o głośny doping i chóralne śpiewy dochodzące z trybun, tylko o bezwzględność podlaną agresją i chęcią zrobienia krzywdy rywalowi, z czym poradzić nie potrafiła sobie nawet policja. To właśnie te czynniki i niewątpliwa przychylność ze strony UEFA pozwoliła ekipie z Ibrox sięgnąć po jedyny w historii klubu triumf w europejskich rozgrywkach. Triumf, który do dziś daje tyle samo powodów do dumy, co do wstydu.
Droga przez Niemcy
Prowadzony pod egidą europejskiej centrali Puchar Zdobywców Pucharów rozgrywano nieprzerwanie od 1961 aż do 1999 roku. Jak wskazuje nazwa, w turnieju brały udział zespoły, którym udało się triumfować w krajowym pucharze. Rangersi, mający na koncie multum sukcesów w Scottish Cup, regularnie gościli na salonach PZP. Do finału, który miał wówczas formę dwumeczu, udało im się dotrzeć już w pierwszej edycji, ale tam musieli uznać wyższość włoskiej Fiorentiny. Kolejna nieudana próba przypadła na rok 1967, kiedy rozgrywano już jeden mecz finałowy, w którym Szkoci ulegli Bayernowi Monachium. Pięć lat później The Gers dostali jednak szansę, by w praktyce sprawdzić słuszność powiedzenia „do trzech razy sztuka”. Na legendarnym Camp Nou w Barcelonie mieli zmierzyć się z Dynamem Moskwa i uchodzili za zdecydowanych faworytów tej rywalizacji.
Takie stawianie sprawy było zresztą w pełni uzasadnione. W końcu w półfinale Rangersi odprawili z kwitkiem wielki Bayern Monachium. Tym samym The Gers z nawiązką odkuli się za porażkę sprzed 5 lat, pokazując takim gwiazdom światowej piłki jak Sepp Maier, Franz Beckenbauer czy Gerd Muller, którzy pamiętali finał z 1967 roku, co znaczy szkocka siła. Szkoci, zwłaszcza w rewanżowym spotkaniu rozegranym na Ibrox, które wygrali 2:0, po prostu wybili Niemcom futbol z głowy. Nie grali może przesadnie efektownie, ale byli twardzi, nieustępliwi i zaborczy, na co Bayern ewidentnie nie był gotowy. - Mam zdjęcie z Beckenbauerem, na którym wymieniamy proporczyki. Ogólnie on był lepszy ode mnie, ale tego wieczoru to ja miałem przewagę i pokazałem swoją klasę - opowiadał po latach Dave Smith, jeden z bohaterów Rangersów.
Dzień po spektakularnym zwycięstwie nad Bayernem, The Gers z ciekawością nasłuchiwali wieści ze wschodu Europy, gdzie w drugim półfinalne Dynamo Moskwa rywalizowało z Dynamem Berlin. Pierwszy mecz zakończył się remisem 1:1, choć wyraźna przewaga była po stronie gości z ZSRR. Pod koniec spotkania doszło jednak do kuriozalnej sytuacji, która kosztowała ich zwycięstwo. - Prowadziliśmy 1:0, a Niemcy wykonywali rzut rożny. Nagle rozległ się gwizdek, myśleliśmy, że jest faul… Tolia Kożemiakin wziął piłkę do rąk - chciał błyskawicznie zacząć nasz atak. No ale okazało się, że zagwizdał nie sędzia, a ktoś na trybunach! Arbiter wskazał na jedenasty metr i skończyło się 1:1 (…) „Teraz będziemy mądrzejsi - powiedział w szatni Bieskow (trener Dynama - przyp.red.) — trzeba grać do końca - wspominał Anatolij Bajdaczny, napastnik „biało-niebieskich”.
Rewanż, który, co ciekawe, odbył się nie w Moskwie, a we Lwowie, gdzie panowały po prostu dużo lepsze warunki, nie przyniósł rozstrzygnięcia. Do wyłonienia drugiego finalisty potrzebne były rzuty karne, w których lepsi okazali się Sowieci. Historyczny sukces był na wyciągnięcie ręki, choć od początku było jasne, że Dynamo ma do pokonania bardzo dużo przeszkód. I to niekoniecznie o sportowym charakterze.
Tysiące przeciwko garstce
Największe obawy strony radzieckiej dotyczyły lokalizacji finału, który miał odbyć się w Barcelonie. Hiszpania pod rządami generała Francisco Franco zaliczała się bowiem do największych wrogów ZSRR, co stawiało pod dużym znakiem zapytania kwestie związane z bezpieczeństwem piłkarzy „biało-niebieskich”. Na miejscu okazało się jednak, że strach był nieuzasadniony. Miejscowi bardzo dobrze przyjęli przybyszów ze wschodu, a w czasie meczu byli wyraźnie po ich stronie. Dzielnie wspierała ich w tym grupka ośmiu radzieckich marynarzy, która akurat stacjonowała w barcelońskim porcie.
Kibiców ze Związku Radzieckiego na meczu zabrakło z oczywistych względów - w ich przypadku uzyskanie zgody na wyjazd poza granice kraju graniczyło wówczas z cudem. Tego problemu nie mieli Szkoci, których do Barcelony przybyło kilkanaście tysięcy. Z góry było więc wiadomo, kto będzie miał przewagę na trybunach i na pewno nie przepuści okazji do świętowania.
Nikt nie mógł jednak zakładać, że fani The Gers będą mieli na tyle swobody i bezczelności, by kilkukrotnie urządzić sobie szturm na murawę. Po raz pierwszy pojawili się na niej podczas rozgrzewki piłkarzy Dynama, przeganiając ich z boiska. Chwilę później zapanował jednak prawdziwy szał. Kiedy na płytę zaczęli wychodzić Rangersi, lawina niebieskich koszulek runęła w stronę murawy. Szkoccy piłkarze musieli uciekać do tunelu, by tam rozgrzać się przed najważniejszym meczem.
Stres wywołany przez atak szalonych kibiców i nieoczekiwane zmiany taktyczne zaserwowane przez Bieskowa negatywnie wpłynęły na ekipę z Moskwy. Do 50. minuty Rangersi robili, co chcieli, prowadząc 3:0 po golu Colina Steina i dwóch trafieniach Williego Johnstone’a. Dynamo, które słynęło z kombinacyjnej i ofensywnej piłki, zostało stłamszone jeszcze mocniej niż Bayern Monachium kilka tygodni wcześniej. Najbardziej podobało się to oczywiście fanom Rangersów, którzy po pierwszym golu kolejny raz pojawili się na murawie, niespecjalnie przejmując się próbującym ich powstrzymać policjantami.
Gol Johnstone’a na 3:0 uśpił jednak czujność szalejących wcześniej Szkotów. Od 50. minuty inicjatywę przejmowali piłkarze Dynama, którzy najwyraźniej zrozumieli, że nie mają nic do stracenia. Ultraofensywne zmiany Bieskowa, w efekcie których „biało-niebiescy” mieli na boisku czterech nominalnych napastników, bardzo szybko przyniosły efekt. Napór radzieckiej ekipy rósł z każdą minutą, a Rangersi nie potrafili wyjść z własnej połowy. Po trafieniu Władimira Jesztriechowa znaleźli się w jeszcze trudniejszej sytuacji. Na ich nieszczęście trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry kontaktową bramkę zdobył Aleksandr Machowikow, a Dynamo osiągnęło taką przewagę, że kolejne gole wydawały się być jedynie formalnością. Widząc to, kibice Rangersów postanowili wziąć sprawy w swoje rękę i po raz czwarty znaleźli się na murawie.
Tysiące pijanych fanów w niebieskich trykotach doprowadziło do totalnego paraliżu spotkania. Z dostępnych relacji wynika, że koło piłkarzy Dynama skakali jak hieny wokół padliny. Jożef Sabo, gwiazdor moskiewskiego klubu, został nawet zaatakowany szklaną butelką. Sędzia meczu, Hiszpan Jose Maria Mendibil, nie bardzo wiedząc, co robić, po prostu gwizdnął po raz ostatni i zwiał do szatni. Równie zszokowani byli piłkarze Dynama, którzy autentycznie bali się o własne życie. - Kiedy wybiegli na boisko pod koniec meczu, zrobiło się naprawdę strasznie. Tłum szedł do przodu, zrywając koszulki z piłkarzy. Pamiętam, że jakoś się przebiłem, wskoczyłem w pierwszą możliwą dziurę i… znalazłem się w szatni, ale nawet tam nie czułem się bezpiecznie - relacjonował Bajdaczny.
Jego obawy były zresztą jak najbardziej słuszne, bo kibice ze Szkocji nie zamierzali kończyć zabawy na murawie. Schodząc z niej, podpalili Camp Nou, a chwilę później buszowali po okolicy i dewastowali okoliczne knajpki. Zagrożenie było na tyle duże, że krawaciarze z UEFA zrezygnowali z oficjalnej części dekoracji. Rangersi, którzy wreszcie doczekali się triumfu w europejskich pucharach, swoje trofeum odebrali… w szatni. Ich radość była jednak krótka, bo przedstawiciele Dynama tuż po meczu wnieśli protest dotyczący końcowych rozstrzygnięć, w którym domagali się powtórzenia meczu. Zaproponowali nawet, aby do powtórki doszło 3 października w Rzymie, na co Szkoci honorowo przystali. Ostateczną decyzję miała podjąć UEFA na nadzwyczajnym posiedzeniu Komitetu Dyscyplinarnego, które z różnych względów każdego dnia stawało się coraz mniej pożądane.
Upokorzona legenda
Według pierwotnych ustaleń posiedzenie Komitetu miało odbyć się 31 maja w Rotterdamie przy okazji finału Pucharu Europy. Dynamo było solidnie przygotowane, zdobyło poparcie krajowej federacji i ówczesnego przewodniczącego UEFA, Gustava Wiedekehra, który zachowanie szkockich kibiców nazwał skandalicznym. Podjęte starania bardzo szybko wzięły jednak w łeb, bo posiedzenie zostało nieoczekiwanie przesunięte na czerwiec bez podania konkretnej daty. Na początku miesiąca w Wiedniu zbierał się jednak Komitet Wykonawczy UEFA i strona radziecka postanowiła skorzystać z tej okazji. O proteście Dynama do znudzenia przypominał delegat ZSRR, Nikołaj Raszencew, a jego zabiegi doprowadziły do tego, że Komitet nie zatwierdził wyników rywalizacji w PZP, czekając na ostateczne rozstrzygnięcie kwestii Dynama. Wedle zapewnień, sprawa miała zostać zamknięta 16 czerwca w Brukseli, ale do posiedzenia Komitetu Dyscyplinarnego znów nie doszło. Sowieci nie mieli już wątpliwości, że ktoś próbuje ich ordynarnie wydymać.
Identycznego zdania był ówczesny przewodniczący FIFA, Stanley Rous. Anglik w zakulisowych rozmowach uprzedzał władze Dynama, że ich protest nie ma racji bytu, bo UEFA, ustawiając się po stronie wnioskujących o powtórzenie meczu, de facto przyznałaby się do swoich zaniedbań. Europejska centrala była bowiem organizatorem finału i gospodarzem obiektu, więc wszelkie kwestie związane z zapewnieniem bezpieczeństwa leżały w jej gestii. Przyznanie racji Sowietom byłoby równoznaczne z pluciem do własnej zupy, na co to nikt w UEFA nie chciał pozwolić. Dynamo zostało więc wzięte na przeczekanie, byle tylko udało się ugrać trochę czasu i wypracować rozwiązanie gwarantujące federacji czyste papcie.
Ostatecznie do posiedzenia Komitetu Dyscyplinarnego UEFA doszło w październiku 1972 roku, niemal pięć miesięcy po wniesieniu protestu przez Dynamo. Władze moskiewskiego klubu nie zamierzały składać broni i w roli przedstawiciela wysłało na obrady Lwa Jaszyna. Legendarny bramkarz miał użyć wszystkich znajomości oraz ogromnego autorytetu, by w ten sposób zyskać przychylność głosujących, ale ktoś z UEFA zachował przytomność umysłu i nie wpuścił Jaszyna na salę. Ostatecznie Komitet Dyscyplinarny zdecydował o odrzuceniu protestu Dynama i wykluczeniu Rangersów z europejskich pucharów na dwa lata, ale za to przyklepano ich triumf w PZP. The Gers lwa w swoim herbie mogli więc podmienić na kota Schrödingera - byli żywi i martwi jednocześnie. Dynamo zostało na lodzie i z upokorzonym Jaszynem podsłuchującym na korytarzu.
Według danych hiszpańskiej policji, w zamieszkach wywołanych przez szkockich fanów na Camp Nou i ulicach Barcelony zginęła 1 osoba, ciężkie obrażenia odniosło 8 policjantów i 97 kibiców, a 50 kolejnych trafiło do szpitali z mniejszymi urazami. Straty na mieście wyceniono z kolei na 2 miliony peset. Zarówno Dynamo, jak i Rangersi, odwołali się od decyzji Komitetu Dyscyplinarnego UEFA, ale swoje ugrali tylko ci drudzy - karę wykluczenia z rozgrywek organizowanych przez europejską federację skrócono im z dwóch lat do roku. Piłkarzom z Moskwy na otarcie łez pozostały jedynie premie za awans do finału PZP w wysokości 300 dolarów dla grających i 150 dla rezerwowych. Rangersi, chociaż wstydu najedli się i na Camp Nou, i później w gabinetach, skończyli zdecydowanie lepiej.