![](images/news/60573.gif)
Autor zdjęcia: Patryk Zajega Images
Król własnego podwórka? No i co z tego?
Odrodzenie Pawła Brożka to jeden z najprzyjemniejszych momentów pierwszej części nowego sezonu Ekstraklasy. Powiedzieć, że napastnik Wisły wrócił z niebytu, byłoby pewnie lekkim naciągnięciem, ale już stwierdzenie, że jedną nogę miał mocno osadzoną po drugiej stronie rzeki, a drugą ciągnął w tym właśnie kierunku, na takie nie wygląda. Dość nieoczekiwanie Brożek zdołał jednak zawrócić i znów imponuje. Nie jako zawodnik jednej akcji, jak w sezonie 17/18 czy - zgodnie z trochę przekłamaną teorią - „rozgrywający, bo na stare lata nauczył się dzielić piłką i kreować sytuację innym”, ale jako klasyczna dziewiątka i człowiek od strzelania goli, na którym można polegać. Innymi słowy - robi to, w czym przez całą karierę był najlepszy, w warunkach Ekstraklasy wręcz wybitny, choć w zasadzie nikt nie wierzył, że to jeszcze możliwe.
Powrót do dobrej formy „Broziu” zasygnalizował już w pierwszym meczu ze Śląskiem. W kibicach „Białej Gwiazdy” paradoksalnie wzbudziło to ambiwalentne odczucia. Z jednej strony niezła postawa tak zasłużonego dla klubu weterana musiała cieszyć. Z drugiej - jeśli to właśnie on był najlepszy, po licznych perypetiach zdrowotnych i kiepskiej dyspozycji w ostatnich latach, to co, do cholery, myśleć o reszcie? Rozterki szczęśliwie rozwiały kolejne mecze. Z Górnikiem, ŁKS-em, Jagiellonią czy Zagłębiem cały zespół pokazał się, że zmierza w dobrą stronę. Głównie dzięki bramkom Brożka.
Gole to zresztą tylko jedna strona medalu. W końcu, gdyby tylko Krzysztof Drzaga miał wykończenie lepsze niż kij od szczotki, Brożek zapisałby na koncie także kilka efektownych asyst. Swoją drogą, robienie z niego zawodnika, który z wiekiem nauczył się rozgrywać, to delikatna nieścisłość. Aby się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na statystki „Brozia” z wcześniejszych sezonów. Jeszcze przed wyjazdem do Trabzonsporu potrafił zaliczyć rozgrywki z 23 golami i 6 asystami (w 27 meczach!) albo z dwucyfrowym wynikiem trafień i ostatnich podań. Wniosek jest więc być prosty jak budowa cepa. Brożek nie musiał się niczego uczyć, on po prostu zawsze to umiał.
Wracając jednak do bramek. 5 trafień w 6 meczach, średnio jedno na 108 minut, to wynik, o jakim zdecydowana większość przewijających się przez Ekstraklasę napastników może wyłącznie pomarzyć. Do tego awans na ósmą lokatę w prestiżowym Klubie 100 z widokami na prześcignięcie takich tuzów polskiej piłki ligowej jak Kazimierz Kmiecik (sześć goli straty), Włodzimierz Lubański (osiem goli straty) i Teodor Peterek (dziesięć goli straty). Całkiem realne jest, że na zakończenie sezonu, Brożek będzie wśród pięciu najlepszych strzelców w historii Ekstraklasy, a przecież raptem rok temu wydawało się, że strzelać może co najwyżej z kumplami na Orliku.
Przemiana Brożka jest oczywiście mocno zaskakująca, ale jednocześnie w pełni wytłumaczalna. Cuda? Nie tym razem, napastnik Wisły po prostu wreszcie jest w pełni sił, o czym mówił zresztą w rozmowie z Mateuszem Migą dla TVP Sport. - Od 2,5 roku po raz pierwszy przepracowałem cały okres przygotowawczy i to chyba widać. Fajnie, że wreszcie się udało, bo w przeszłości, gdy koledzy z zespołu ciężko pracowali, ja leżałem u rehabilitanta.
Taki stan rzeczy nie jest dziełem przypadku. Napastnik Wisły jeszcze przed zeszłorocznym powrotem przeszedł szereg badań pod okiem specjalistów z katowickiego AWF-u i o powrót do zdrowia walczył według ich wytycznych. Trochę czasu co prawda to zajęło, ale postawa Brożka idealnie dowodzi, że nie chciał być w Wiśle tylko po to, aby przedłużyć sobie młodość o kilkanaście miesięcy i jeszcze przez chwilę czuć się piłkarzem. Chciał być tej drużynie potrzebny, wziąć na siebie odpowiedzialność i po prostu jeszcze trochę pomóc. W nadal trudnych dla Wisły czasach taka postawa jest po prostu wyjątkowa i zasługuje na wyjątkowe uznanie.
Czy to się komuś podoba, czy nie, Brożek to najważniejszy zawodnik dla „Białej Gwiazdy” w jej najnowszej historii. Biorąc pod uwagę „całokształt twórczości”, nikt nie zrobił dla Wisły więcej, ani nie dał kibicom tylu powodów do dumy z faktu, że to właśnie ich reprezentuje. Można i pewnie nawet trzeba nazywać Brożka królem własnego podwórka, który błyszczeć potrafił tylko w ogórkowej Ekstraklasie. Filmik z jego prezentacji w Recreativo Huelva będzie pewnie jeszcze wielokrotnie odświeżany, wyliczanka z zagranicznymi klubami, w których przepadł, też bankowo powróci. Pytanie tylko, czy z dzisiejszego punktu widzenia ma to jeszcze jakieś znaczenie? Okej, nie zrobił kariery, jaką mu wróżono, na zachodzie zawsze czegoś mu brakowało, ale za to w Krakowie wykonał kawał roboty, która będzie zawsze pamiętana. Może to i marne osiągnięcie, ale taką legendę chcieliby mieć w każdym polskim klubie.