Autor zdjęcia: Własne
„Moskal Kazimierz, nie rusz Kazika, bo zginiesz”
Wiadomo, cytat z tytułu tekstu w oryginale „należał” do Kazimierza Deyny, jednak ta parafraza idealnie oddaje moje odczucia względem obecnego trenera ŁKS-u. I nie, drodzy państwo, to nie są groźby karalne! Po prostu, pomimo ostatnich wyników łodzian, nie wyobrażam sobie, aby w tej chwili miało dojść do zmiany szkoleniowca przy al. Unii, co jest wielce znaczące w bardzo szerokim kontekście.
Rozmawiałem o tym z Tomaszem Salskim i mimo że zazwyczaj podchodzę z dystansem do deklaracji typu „trener ma nasze pełne wsparcie”, tym razem naprawdę to kupuję. Wydaje się, iż aktualnie faktycznie nie ma tematu zmiany szkoleniowca, a co za tym idzie zmiany koncepcji na prowadzenie zespołu. Co cieszy, ponieważ niepodążanie drogą Korony oraz Zagłębia Lubin oznacza, że Rycerze Wiosny nie zamierzają miotać się od ściany do ściany, nie zostaną jednym z klubów, który na futbol patrzy wyłącznie w perspektywie „tu i teraz”.
Domyślam się natomiast jaki jest pierwszy argument w orężu tej grupy kibiców, która przez swe gorące głowy optuje za innym rozwiązaniem – naiwność. Moja oczywiście. Czyżbym nie pamiętał jak rok temu prawie skończyła Wisła Płock lub ostatecznie skończyła Miedź Legnica? Owszem, pamiętam, aczkolwiek podtrzymuję swoje zdanie. Zresztą, akurat przykład ekipy z Dolnego Śląska świadczy o czymś innym. Przecież w pewnym momencie sezonu Dominik Nowak odszedł od swych pryncypiów grania futbolu atrakcyjnego dla oka na rzecz większego pragmatyzmu. I co, uratował drużynę? No nie. Co innego Ojrzyński i Nafciarze, lecz jak widać na bezpieczny byt w Ekstraklasie nie ma jednej, stuprocentowo skutecznej recepty.
Dlatego ja wolę twarde ostawanie przy obecnym stylu, mimo iż jestem świadom ryzyka, które za sobą niesie. Takie są jednak koszta projektów niosących za sobą coś więcej niż doraźne rozwiązania. Spójrzmy szerzej na podejście dzisiejszego ŁKS-u, który jako jeden z niewielu klubów w Polsce wdraża (wdrożył?) jednolity system szkolenia praktycznie w każdym roczniku swej akademii, na wzór tego prezentowanego przez pierwszą drużynę. To prosta rzecz – wszystko wzięłoby w łeb, gdyby nagle Moskal poleciał, a zespół zaczął grać futbol na modłę Tony’ego Pulisa czy innego Allardyce’a. Po jaką cholerę byłoby wówczas pracować wiele lat z juniorami według schematów bazujących na szybkiej wymianie krótkich podań, pressingu, rozgrywaniu od tyłu i tak dalej? W momencie ewentualnego wprowadzenia chłopaka wyszkolonego w ten sposób do drużyny prezentującej zwykłą rąbankę nie miałoby to sensu, ponieważ wszystko czego się nauczył nie znajdowałoby odzwierciedlenia w seniorskiej drużynie.
Że dałoby radę w takim razie zmienić koncepcję kształcenia dzieciaków w bardziej pragmatycznym stylu? Nieeee, błagam, niech nikt nawet nie waży się wysnuwać takiego argumentu! Zwróćcie uwagę – na co najbardziej narzekamy w ostatnich latach w kontekście pracy z młodzieżą? Stawianie wyniku ponad styl, zbyt duże nastawienie na defensywę, zabijanie kreatywności, asekuranctwo i minimalistyczne myślenie.
Moim zdaniem to, co chce zrobić ŁKS – zarówno patrząc na akademię oraz pierwszą ekipę – jest właśnie odpowiedzią na cały ten prymitywizm. Bo okej, może wprowadzając rozwiązania bardziej zachowawcze kibice dziś o utrzymanie drżeliby mniej, lecz znów zerknijmy w szerszym kontekście, z dużym zwrotem w kierunku trampkarzy. Wiadomo, wychowanie kolejnego Zielińskiego, nie mówiąc o Lewym, i tak będzie horrendalnie trudne, ale… No już tak na chłopską logikę – w jakich warunkach prędzej wychowasz zawodnika zdolnego do gry na dobrym poziomie europejskim (bo eksport to cel w każdej polskiej akademii, nie oszukujmy się) oraz reprezentacyjnym? Ucząc go szybkiego myślenia, odwagi w podejmowanych decyzjach, taktyki polegającej na eksponowaniu własnych atutów, czy jednak kładąc nacisk na dowożenie wyników w byle jaki sposób, bazowaniu na łopatologicznych kontrach i strategii polegającej na przeszkadzaniu rywalowi? Moim zdaniem bardziej efektywna będzie pierwsza opcja.
Sądzę, że w dłuższej perspektywie chociażby taki Sobociński dużo więcej zyska na szlifowaniu swych umiejętności w obecnym podejściu, niż gdyby rzemiosła uczył się na przykład – z całym szacunkiem – w Arce Gdynia. Że w podobny sposób skorzystają także Maschera, Koprowski, Romanowicz, Pyrdoł i wielu innych.
Dlatego wszystkim tym kibicom, którzy po ostatnich pięciu porażkach z rzędu mają ochotę wywieźć na taczkach Moskala, Przytułę lub bóg wie kogo jeszcze, życzę jak najszybszego przyłożenia sobie dużej ilości lodu do skroni. Ja wiem, że w sporcie tak dynamicznym organizacyjnie jak futbol cierpliwość jawi się niczym towar deficytowy, surowiec o niemal wyczerpanych do cna złożach. Ale właśnie to podoba mi się w dzisiejszym ŁKS-ie najbardziej, że osoby decyzyjne w nim tę cierpliwość posiadają, a w klubie panuje spokój i atmosfera wzajemnego zaufania. Niezbyt częsty obrazek w polskiej piłce.
Dlatego jestem pewien, że nawet jeśli w maju ziści się najczarniejszy ze scenariuszy i łodzianie zlecą na zaplecze Ekstraklasy, to nie podzielą losu Ruchu, Górnika Łęczna i innych tego typu notorycznych spadochroniarzy. Przy al. Unii myśli się z dużym wyprzedzeniem o wszystkim, więc i taki scenariusz musi być brany pod uwagę. Zapytałem zresztą prezesa Salskiego, czy ewentualny spadek do pierwszej ligi byłby dla klubu wielką tragedią, czy ryzykiem wkalkulowanym. – Dla kibiców na pewno to pierwsze, dla nas bardziej to drugie. Choć wiadomo, że będziemy walczyć o swoje, tylko w ramach obranej już koncepcji rozwoju piłkarskiego – odpowiedział. A nie jest to człowiek, który we wtorek mówi jedno, by w środę zrobić zupełnie coś przeciwnego.
– Skoro mamy przerwę reprezentacyjną, a niedawno poleciały głowy van Daela i Lettieriego, to ciekawi mnie jaką temperaturę ma stołek trenera Moskala? – Dopytywałem. – Taką samą jak zawsze! – usłyszałem. No i muszę przyznać, iż uspokoiło mnie to wszystko. Zarówno kibicowsko oraz dziennikarsko, bo to oznacza mniej więcej tyle, że właściwy człowiek pozostanie na właściwym miejscu, otrzymując czas na poprawę obecnego stanu rzeczy i dalszą realizację klubowej wizji futbolu. A to wciąż – mimo przykładów Probierz czy Runjaicia – rzadkość i dość miła odmiana, gdy większość innych gna bezmyślnie nawet nie od sezonu do sezonu, lecz od rundy do rundy.